Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 2 sierpnia 2014

8. Prawdziwa rodzina.

Kiedy doszliśmy w końcu na miejsce od razu przywitaliśmy się z zebranymi ludźmi, a Mark zmierzył nas wzrokiem.
- Zostawić was na chwilę samych... - westchnął opanowując złość, no cóż miał do tego prawo szczególnie, że nasze ubrania nie wyglądały już tak jak na pogrzebie.
- To nie nasza wina – wzruszyłam ramionami powstrzymując się przed syknięciem.
- Żeby skrócić sobie drogę przechodziliśmy przez... - wspomagający mnie Chris nie dokończył bo przerwał mu pan Yans.
- Niech zgadnę... plac budowy...
- Skąd pan wiedział? – zdziwił się Chris.
- Cóż po was można było się tego spodziewać – odparł z uśmiechem – zapraszam do środka – skierował się do kancelarii. Po chwili zasiadaliśmy już przy długim stole. Ja, Chris i Mark po jednej stronie, a czwórka ludzi którzy nam się nadal przyglądali po drugiej, natomiast notariusz na samym szczycie.
- Yhym – odchrząknął notariusz – Zebraliśmy się tutaj by odczytać testament Melissy Torann, jak dobrze wiem zostali do niego wpisani tylko Oriana, Mark Brown i Sally Jackson tak więc... - zaciął się spoglądając w moją stronę.
- Niech zostaną – odezwałam się i uśmiechnęłam do zebranych – to w niczym nie przeszkadza i proszę niech pan już zaczyna... - ponagliłam go odczuwając coraz większy dyskomfort w plecach.
- Dobrze – otworzył swoją aktówkę chwile w niej grzebiąc aż znalazł małą białą kopertę – w takim razie przejdźmy do odczytania testamentu – rozerwał kopertę i zaczął z niej czytać.

TESTAMENT
Ja niżej podpisana Melissa Torann na wypadek swojej śmierci powołuję do spadku:
a) Orianę Torann, a właściwie Jackson, której pozostawiam samochód marki Hummer, wszystkie książki dotyczące mitologii greckiej, konto w Bank of America oraz domek na greckiej wyspie Naksos w miejscowości Koronis.
b) Sally Jackson, której pozostawiam samochód marki Chevrolet, apartament znajdujący się w Midtown Manhattan przy piątej alei oraz konto w banku JPMorgan Chase.
c) Marka Browna, któremu pozostawiam dom w Atlanta City przy ulicy Ocean Ave 333 oraz wszystkie pozostałe przedmioty znajdujące się w tymże domku.
Melissa Torann

Po odczytaniu ostatniej woli Melissy zapadła niezręczna cisza, którą przerwał pan Yans.
- Pani Torann zostawiła także dla państwa koperty – oznajmił wyciągając i rozdając je – na tym moja praca się już kończy. Dziękuję za obecność oraz życzę powodzenia w dalszym życiu - wyraźnie spojrzał w moją stronę, kierując się do drzwi – Do widzenia państwu.
Po wyjściu pana Yansa znowu zapanowała cisza. Spojrzałam na kopertę, która leżała przede mną na stole. Widniało na niej moje imię i prawdziwe nazwisko. Wzięłam ją do ręki, była ciężka. Popatrzyłam na nią i schowałam do torebki, pomyślałam, że otworzę ją później. Zerknęłam jeszcze na pozostałych zauważyłam, że Mark i moja mama robią to samo. Panującą ciszę przerwał wstający od stołu Mark.
- Chciałbym zaprosić państwa do domu Oriany, tam możemy spokojnie porozmawiać oczywiście jeżeli nie mają państwo nic przeciwko – uśmiechnął się do pozostałych.
- Ten dom należy teraz do ciebie – odparłam z uśmiechem.
- To zawsze będzie twój dom – oznajmił ciepło się do mnie uśmiechając.
- No niech ci tam będzie – mruknęłam.
- Oczywiście nie mamy nic przeciwko – odezwała się Sally – z chęcią pojedziemy – wstała od stołu a za nią reszta towarzystwa. Sally Jackson podeszła do mnie szybko i uściskała trzymając chwilę w ramionach. Spojrzałam na jej zapłakaną twarz.
- Ja... - nie mogłam nic z siebie wydusić.
- Oriana kochanie – mówiła zapłakanym głosem – tak długo ciebie szukałam, nigdy nie straciłam nadziei, że się w końcu odnajdziesz. Kiedy dowiedziałam się, że cię wreszcie zobaczę, nie mogłam doczekać się tego spotkania. Przez tyle lat zastanawiałam się co się z tobą dzieje. Proszę wybacz mi że dopuściłam do tego byś mnie opuściła. Kocham cię i już więcej nie chcę cię stracić – ucałowała mnie w czoło.
- Ja... ja też nie mogłam doczekać się tego spotkania... mamo – uśmiechnęłam się i wtuliłam w nią. Nawet nie spostrzegłam kiedy wszyscy opuścili pokój w którym zostałam tylko ja, moja mama i brat, którego zauważyłam dopiero gdy oderwałam się od mamy. Ten podszedł do nas i uśmiechnął się. Sally przygarnęła go pod ramię i zwróciła się do mnie.
- Oriano to twój brat, Percy.
- Percy – powiedziałam i spojrzałam na chłopaka. Był bardzo podobny do mnie. Miał oczy i włosy tego samego koloru co ja, podobne rysy. Byliśmy nawet podobnego wzrostu, oczywiście ja byłam troszkę niższa. On także mi się przyglądał.
- Oriana – powiedział niepewnie, podchodząc bliżej mnie – nie mogłem doczekać się tego spotkania, kiedy tylko mama powiedziała mi o tobie, chciałem za wszelką cenę cię poznać – przytulił mnie, ale niestety troszkę za mocno bo wywołał tym samym ból w moich poranionych plecach, aż syknęłam z powodu nieprzyjemnego pieczenia na co ten odsunął się ode mnie jak poparzony – przepraszam, naprawdę przepraszam, nie chciałem – pogrzebał w kieszeni spodni wyciągając batonik – ugryź mały kawałek – popatrzyłam na niego dziwnie nie rozumiejąc o co mu chodzi – ten batonik ma w sobie ambrozję. Ona pomoże ci szybko wyleczyć rany na plecach – przyjęłam go niepewnie, odwinęłam i tak jak kazał wzięłam małego kęsa po czym oddałam mu go – i jak? Już lepiej? - poczułam dziwne ciepło rozchodzące się po moich plecach i już po chwili nie czułam w nich dyskomfortu spowodowanymi ranami pozostawionymi przez lwa nemejskiego.
- Tak lepiej, dziękuję – powiedziałam i go przytuliłam – mój bracie– uśmiechnęłam się. Gdy się od siebie oderwaliśmy zobaczyłam wpatrującą się w nas Sally, moją... naszą mamę.
- Chodźmy już, pewnie czekają na nas na zewnątrz – odezwała się i skierowała do drzwi.

1 komentarz:

  1. No to teraz się zacznie, ciekawy testament, już nie mogę się doczekać co będzie dalej. Opiekuńczy Percy, miła mama, nie mogła trafić lepiej.

    OdpowiedzUsuń