Kiedy doszliśmy w końcu
na miejsce od razu przywitaliśmy się z zebranymi ludźmi, a Mark
zmierzył nas wzrokiem.
- Zostawić was na chwilę
samych... - westchnął opanowując złość, no cóż miał do tego
prawo szczególnie, że nasze ubrania nie wyglądały już tak jak na
pogrzebie.
- To nie nasza wina –
wzruszyłam ramionami powstrzymując się przed syknięciem.
- Żeby skrócić sobie
drogę przechodziliśmy przez... - wspomagający mnie Chris nie
dokończył bo przerwał mu pan Yans.
- Niech zgadnę... plac
budowy...
- Skąd pan wiedział? –
zdziwił się Chris.
- Cóż po was można było
się tego spodziewać – odparł z uśmiechem – zapraszam do
środka – skierował się do kancelarii. Po chwili zasiadaliśmy
już przy długim stole. Ja, Chris i Mark po jednej stronie, a
czwórka ludzi którzy nam się nadal przyglądali po drugiej,
natomiast notariusz na samym szczycie.
- Yhym – odchrząknął
notariusz – Zebraliśmy się tutaj by odczytać testament Melissy
Torann, jak dobrze wiem zostali do niego wpisani tylko Oriana, Mark
Brown i Sally Jackson tak więc... - zaciął się spoglądając w
moją stronę.
- Niech zostaną –
odezwałam się i uśmiechnęłam do zebranych – to w niczym nie
przeszkadza i proszę niech pan już zaczyna... - ponagliłam go
odczuwając coraz większy dyskomfort w plecach.
- Dobrze – otworzył
swoją aktówkę chwile w niej grzebiąc aż znalazł małą białą
kopertę – w takim razie przejdźmy do odczytania testamentu –
rozerwał kopertę i zaczął z niej czytać.
TESTAMENT
Ja
niżej podpisana Melissa Torann na wypadek swojej śmierci powołuję
do spadku:
a)
Orianę Torann, a właściwie Jackson, której pozostawiam samochód
marki Hummer, wszystkie książki dotyczące mitologii greckiej,
konto w Bank of America oraz domek na greckiej wyspie Naksos w
miejscowości Koronis.
b)
Sally Jackson, której pozostawiam samochód marki Chevrolet,
apartament znajdujący się w Midtown Manhattan przy piątej alei
oraz konto w banku JPMorgan Chase.
c)
Marka Browna, któremu pozostawiam dom w Atlanta City przy ulicy
Ocean Ave 333 oraz wszystkie pozostałe przedmioty znajdujące się w
tymże domku.
Melissa
Torann
Po odczytaniu ostatniej
woli Melissy zapadła niezręczna cisza, którą przerwał pan Yans.
- Pani Torann zostawiła
także dla państwa koperty – oznajmił wyciągając i rozdając
je – na tym moja praca się już kończy. Dziękuję za obecność
oraz życzę powodzenia w dalszym życiu - wyraźnie spojrzał w moją
stronę, kierując się do drzwi – Do widzenia państwu.
Po wyjściu pana Yansa
znowu zapanowała cisza. Spojrzałam na kopertę, która leżała
przede mną na stole. Widniało na niej moje imię i prawdziwe
nazwisko. Wzięłam ją do ręki, była ciężka. Popatrzyłam na nią
i schowałam do torebki, pomyślałam, że otworzę ją później.
Zerknęłam jeszcze na pozostałych zauważyłam, że Mark i moja
mama robią to samo. Panującą ciszę przerwał wstający od stołu
Mark.
- Chciałbym zaprosić
państwa do domu Oriany, tam możemy spokojnie porozmawiać
oczywiście jeżeli nie mają państwo nic przeciwko – uśmiechnął
się do pozostałych.
- Ten dom należy teraz do
ciebie – odparłam z uśmiechem.
- To zawsze będzie twój
dom – oznajmił ciepło się do mnie uśmiechając.
- No niech ci tam będzie
– mruknęłam.
- Oczywiście nie mamy nic
przeciwko – odezwała się Sally – z chęcią pojedziemy –
wstała od stołu a za nią reszta towarzystwa. Sally Jackson
podeszła do mnie szybko i uściskała trzymając chwilę w
ramionach. Spojrzałam na jej zapłakaną twarz.
- Ja... - nie mogłam nic
z siebie wydusić.
- Oriana kochanie –
mówiła zapłakanym głosem – tak długo ciebie szukałam, nigdy
nie straciłam nadziei, że się w końcu odnajdziesz. Kiedy
dowiedziałam się, że cię wreszcie zobaczę, nie mogłam doczekać
się tego spotkania. Przez tyle lat zastanawiałam się co się z
tobą dzieje. Proszę wybacz mi że dopuściłam do tego byś mnie
opuściła. Kocham cię i już więcej nie chcę cię stracić –
ucałowała mnie w czoło.
- Ja... ja też nie mogłam
doczekać się tego spotkania... mamo – uśmiechnęłam się i
wtuliłam w nią. Nawet nie spostrzegłam kiedy wszyscy opuścili
pokój w którym zostałam tylko ja, moja mama i brat, którego
zauważyłam dopiero gdy oderwałam się od mamy. Ten podszedł do
nas i uśmiechnął się. Sally przygarnęła go pod ramię i
zwróciła się do mnie.
- Oriano to twój brat,
Percy.
- Percy – powiedziałam
i spojrzałam na chłopaka. Był bardzo podobny do mnie. Miał oczy i
włosy tego samego koloru co ja, podobne rysy. Byliśmy nawet
podobnego wzrostu, oczywiście ja byłam troszkę niższa. On także
mi się przyglądał.
- Oriana – powiedział
niepewnie, podchodząc bliżej mnie – nie mogłem doczekać się
tego spotkania, kiedy tylko mama powiedziała mi o tobie, chciałem
za wszelką cenę cię poznać – przytulił mnie, ale niestety
troszkę za mocno bo wywołał tym samym ból w moich poranionych
plecach, aż syknęłam z powodu nieprzyjemnego pieczenia na co ten
odsunął się ode mnie jak poparzony – przepraszam, naprawdę
przepraszam, nie chciałem – pogrzebał w kieszeni spodni
wyciągając batonik – ugryź mały kawałek – popatrzyłam na
niego dziwnie nie rozumiejąc o co mu chodzi – ten batonik ma w
sobie ambrozję. Ona pomoże ci szybko wyleczyć rany na plecach –
przyjęłam go niepewnie, odwinęłam i tak jak kazał wzięłam
małego kęsa po czym oddałam mu go – i jak? Już lepiej? -
poczułam dziwne ciepło rozchodzące się po moich plecach i już po
chwili nie czułam w nich dyskomfortu spowodowanymi ranami
pozostawionymi przez lwa nemejskiego.
- Tak lepiej, dziękuję –
powiedziałam i go przytuliłam – mój bracie– uśmiechnęłam
się. Gdy się od siebie oderwaliśmy zobaczyłam wpatrującą się w
nas Sally, moją... naszą mamę.
- Chodźmy już, pewnie
czekają na nas na zewnątrz – odezwała się i skierowała do
drzwi.
No to teraz się zacznie, ciekawy testament, już nie mogę się doczekać co będzie dalej. Opiekuńczy Percy, miła mama, nie mogła trafić lepiej.
OdpowiedzUsuń