Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 30 sierpnia 2014

14. Uczta powitalna.

Percy i Tyson poprowadzili mnie do pawilonu gdzie odbywać miała się kolacja. Gdy tam doszliśmy większość już siedziała przy swoich stołach i wesoło rozmawiała. Podeszliśmy do trzeciego stołu i usiedliśmy przy nim. Rozejrzałam się po zebranych i zauważyłam Chrisa rozmawiającego z grupowym swojego domku. Gdy tylko mnie spostrzegł uśmiechnął się do mnie szeroko. Siedzieliśmy tak wesoło rozmawiając aż do przyjścia Chejrona i Dionizosa, który zasiadł pośrodku stołu należącego do tak zwanej kadry obozu. Chejron uderzył kilkakrotnie kopytem w ziemię uciszając wszystkich obozowiczów. Spojrzeliśmy na niego, a od stołu niechętnie wstał Dionizos i spojrzał po zebranych.
- Chejron kazał mi się przywitać tak więc witam was wszystkich na uczcie powitalnej nowych obozowiczów... a mianowicie Taida Green, Otyllia Johnson i Chryzant Loent – powiedział znudzonym głosem, a na stołach pojawiły się puchary z napojami i talerze z jedzeniem.
Chejron spojrzał na niego i wyszeptał mu coś na ucho.
- Aha, jednak są to Thalia Grace, Oriana Jackson i Christopher Lynch – powiedział po czym z westchnieniem ulgi usiadł na swoim miejscu i napił się dietetycznej coli z puszki.
- Wznieśmy teraz toast – powiedział Chejron unosząc puchar do góry – Zdrowie bogów!
Unieśliśmy własne puchary i wykrzyknęliśmy.
- Zdrowie bogów! - po czym napiliśmy się. Obozowicze zaczęli nakładać sobie jedzenie na talerze i podchodzić do ogniska. Popatrzyłam na Percy'ego.
- Ofiara dla bogów. Zazwyczaj dla własnych rodziców – odpowiedział mi na nieme pytanie. Nałożyłam sobie na talerz trochę pieczonego mięsa z grilla. To samo zrobił Percy i Tyson po czym ruszyliśmy do ogniska. Oderwałam kawałek od mojej porcji i wrzuciłam do ogniska tak jak zrobili to moi bracia.
- To dla ciebie Posejdonie... - powiedzieliśmy po czym wróciliśmy do swojego stołu i zaczęliśmy jeść. Podczas całego posiłku czułam na sobie wzrok innych. Percy powiedział mi bym się nie przejmowała, że oni tak zawsze robią gdy tylko do obozu dołączają nowi. Cóż może i miał rację, że tylko o to im chodzi. Po skończonym posiłku ponownie odezwał się Dionizos.
- Za tydzień w piątek odbędzie się bitwa o sztandar. W sumie mnie to nawet nie obchodzi – przemknął wzrokiem po obozowiczach – a teraz idźcie już na to swoje głupie ognisko i śpiewy. Obozowicze zaczęli wstawać ze swoich miejsc i podchodzić do ogniska przy którym zasiadali na ułożonych dookoła ławeczkach. Dzieci Apolla zaczęły wygrywać melodię na instrumentach i śpiewać obozowe piosenki. Do nich dołączali pozostali herosi śpiewając wesoło. Niektórzy próbowali nawet przekrzykiwać się nawzajem. Uśmiechnęłam się na ten widok. Wstałam ze swojego miejsca i już ruszałam za Percym i Tysonem gdy jakaś ręka złapała mnie za ramie. Odwróciłam się i spostrzegłam Thalię. Popatrzyłam na nią zdziwiona nie wiedząc czego może ode mnie chcieć.
- Możemy porozmawiać? - zapytała.
- Jasne – odezwałam się niepewnie i podążyłam za nią w kierunku drzew. Stanęłyśmy pod jednym z nich. Wpatrywałam się w nią nie wiedząc co powiedzieć.
- Słuchaj przepraszam, że odciągnęłam cię od reszty ale ja muszę się czegoś dowiedzieć – zaczęła wpatrując się we mnie.
- Nie ma sprawy – powiedziałam lekko zakłopotana tą cała sytuacją – czego chcesz się dowiedzieć?
- Ja... - zaczęła niepewnie – muszę wiedzieć jak było między wami... znaczy między tobą a Luke'm.
- Między mną a Luke'm? – zapytałam zdziwiona.
- Ja długo byłam przemieniona w sosnę – zaczęła spoglądając na wzgórze – nie wiem co się działo kiedy byłam drzewem – spojrzała na mnie – ale pamiętam wszystko przed przemianą. Pamiętam jak przemierzałam kraj z Luke'm. On bardzo wiele o tobie opowiadał.
- Naprawdę?
- Tak. Zawsze się wtedy uśmiechał. Ciepło ciebie wspominał. Żałował tego, że musiał cię opuścić. Mówił, że kiedyś po ciebie wróci. Dlatego chce się dowiedzieć jakie były między wami relacje. Proszę powiedz mi. Może wtedy zrozumiem dlaczego dołączył do Kronosa.
- Relacje? Traktowałam go jak starszego brata. Mieszkaliśmy niedaleko siebie i odkąd pamiętałam zawsze z nim byłam, on się mną opiekował. Kochałam go... ale tylko jak starszego brata. Sama chciałabym dowiedzieć się dlaczego to zrobił. On nigdy taki nie był. Nie sądziłam, że kiedyś zdradzi przyjaciół. Myślę, że nie zrobił tego z własnej woli.
- Musze się dowiedzieć dlaczego. Ja także myślę, że nie zrobił tego z własnej woli, ale mogę się mylić. Jesteś taka sama jak opowiadał. Miła, uśmiechnięta, pomocna – uśmiechnęła się do mnie – dziękuję ci za ta rozmowę. Jesteś spoko – poklepała mnie po ramieniu.
- Nie ma sprawy. Ty również jesteś w porządku.
- Jeżeli czegoś dowiesz się na ten temat proszę daj mi znać.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się do niej – chodź wracajmy do ogniska. Chyba nas szukają – spojrzałam w stronę zebranych obozowiczów zauważając rozglądających się moich braci, Chrisa i Annabeth. Thalia spojrzała w tamtą stronę i potknęła. Ruszyłyśmy w ich stronę.
***
Śpiewy przy ognisku rozbrzmiały już na całego. Chris podążył ze swoim rodzeństwem z domku w stronę ogniska. Rozglądał się po drodze dość intensywnie w poszukiwaniu przyjaciółki jednak nie znalazł jej. Spostrzegł jednak jej brata, który również kierował się w stronę ogniska. Podszedł do niego.
- Hej Percy.
- O cześć Chris. Co jest?
- Gdzie jest Oriana? Chciałem z nią porozmawiać.
- No jak to gdzie – obejrzał się i zamarł – przecież szła za mną.
- Percy – odezwała się blond włosa dziewczyna podchodząc do nich – widziałeś Thalię?
- Thalię? Nie, nie widziałem.
- A ty? - zapytała Chrisa.
- Niestety nie. A ty może widziałaś Orianę?
- Orianę? Nie niestety nie widziałam jej – zaczęli się rozglądać ale niestety nigdzie nie zauważyli poszukiwanych dziewczyn.
- Gdzie one mogą być? - zapytał Percy.
- Kogo szukacie? - zapytał podchodzący do nich satyr.
- O Grover. Szukamy Thalii i Oriany – odezwała się blondynka.
- Przecież stoją pod tamtym drzewem – wskazał na niedaleko stojącą brzozę. Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę i zauważyli dwie rozmawiające ze sobą dziewczyny.
- O czym one rozmawiają? - zastanawiała się na głos Annabeth patrząc w stronę drzewa.
- Cóż chyba nic groźnego – odezwał się Grover – obie jeszcze żyją.
- Czemu miały by się zabijać? - zapytał zdziwiony Chris.
- No po tym co słyszałem to tak wywnioskowałem – podrapał się zakłopotany po głowie.
- Słyszałeś? Co słyszałeś? - zapytała Annabeth.
- No podsłuchiwałem rozmowy w wielkim domu.
- Podsłuchiwałeś? - zaśmiał się Percy – No mogłem się tego po tobie spodziewać.
- Wracają – powiedział Chris. I rzeczywiście gdy tylko spojrzeli w ich stronę dziewczyny kierowały się w ich stronę.
***
Podeszłam z Thalią do nich i spojrzałam na Chrisa.
- Hej. Jak tam w dziewiątym domku?
- Świetnie, Charles pokazał mi kuźnię jest niesamowita.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony – uśmiechnęłam się do niego.
- A u ciebie wszystko ok? - zapytał z zatroskaną miną.
- Oczywiście... - odpowiedziałam i spojrzałam na Tysona – a właśnie... to mój brat... Tyson – Chris spojrzał na cyklopa i zdziwiony ponownie przeniósł wzrok na mnie.
- Cyklop?
- Pamiętasz co czytaliśmy o Posejdonie? - zapytałam go szeptem.
- Tak pamiętam, faktycznie – wyszeptał – miło mi jestem Chris – podszedł do cyklopa podając mu rękę.
- Mi też miło – odezwał się uradowany cyklop potrząsając ręką Chrisa.
- Coś się stało? - zapytałam Percy'ego, Annabeth i Grovera, którzy nadal wpatrywali się we mnie i Thalię.
- Szukaliśmy was – powiedział Percy.
- Szukaliście? - zapytała dziewczyna w punkowych ciuchach – Musiałyśmy porozmawiać – spojrzała na mnie.
- Cały czas stałyśmy pod tamtym drzewem – dodałam od siebie.
- O czym rozmawiałyście? - zapytała wścibska Annabeth.
- O niczym ważnym – Thalia popatrzyła na mnie sugestywnie. Annabeth spojrzała na nas podejrzliwie , ale po chwili uśmiechnęła się i zaczęła śpiewać z resztą obozowiczów. Po kilku piosenkach usłyszeliśmy dźwięk konchy, który nakazywał iść już do swoich domków. Pożegnałam się z Chrisem i Thalią, a następnie skierowałam do domku numer trzy. Wykonałam wieczorną toaletę, przebrałam się i położyłam spać.
- Dobranoc – powiedziałam do braci, którzy odpowiedzieli mi tym samym. Po chwili już smacznie spałam w moim nowym tymczasowym domu.

sobota, 23 sierpnia 2014

13. Drogocenny prezent.

Stałam w miejscu i obserwowałam jak ludzie wpatrują się we mnie, Chrisa i tą Thalię szeroko otwartymi oczami. A właściwie nie w nas a w to co pojawiło się nad nami. A mianowicie nade mną rozbłysło niebieskie światło, z którego wyłonił się trójząb. Nad Chrisem światło zaświeciło już czerwone ukazując młot, natomiast nad Thalią ze srebrzystego światła wyłoniła się błyskawica. Gdy tylko symbole zniknęły spojrzałam na Chejrona.
- Co to było? - zapytałam zdziwiona.
- Właśnie zostaliście uznani przez swoich boskich rodziców, gratuluję – odparł Dionizos znudzonym tonem i ziewnął przeciągle.
- Czyli wy naprawdę... - wyjąkał ten sam obozowicz, który rzucił wrednym komentarzem.
- Tak oni naprawdę – Chejron zabrał głos i spojrzał na na mnie i Chrisa – chodźmy do wielkiego domu tam wyjaśnimy wam wszystko. Thalio ty również jak i grupowi wszystkich domków.
- Chejronie mam nadzieje, że się tym zajmiesz... sam – zabrał głos przyglądający mi się Dionizos.
- Tak oczywiście, ty i tak jesteś już chyba spóźniony.
- Oh no tak wiedziałem, że gdzieś muszę iść – bóg wina ziewnął jeszcze raz po czym oddalił się.
Chejron popatrzył na zgromadzonych.
- Rozejść się, wracać do swoich zajęć. Wieczorem odbędzie się uczta powitalna nowych obozowiczów – powiedział do herosów zebranych na wzgórzu po czym udaliśmy się za nim do wielkiego domu. Po chwili marszu stanęliśmy przed trzypiętrowym domem pomalowanym na pastelowy błękit z białymi wykończeniami. Chejron wprowadził nas do środka zapraszając do salonu gdzie wszyscy przybyli rozsiedli się na sofach i fotelach.
- Tak – zaczął Chejron rozglądając się po zebranych – zebraliśmy się tutaj by poinformować nowych – tu wyraźnie spojrzał na mnie, Chrisa i Thalie - co miało tutaj miejsce i jak wygląda życie w obozie. Na początek jednak myślę, że najlepiej byłoby gdybyście się wszyscy przedstawili.
- Percy Jackson, syn Posejdona, domek numer 3 – zaczął mój brat.
- Katie Gardner, córka Demeter, grupowa domku numer 4 – odezwała się brązowowłosa dziewczyna o tego samego koloru oczach wpatrująca się w okno.
- Clarisse La Rue, córka Aresa, grupowa piątego domku – powiedziała groźnie ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach, które świdrowały mnie chyba na wylot.
- Annabeth Chase, córka Ateny, grupowa domku szóstego – oznajmiła blond włosa dziewczyna, która wpatrywała się we mnie swoimi szarymi oczami.
- Lee Fletcher, syn Apolla, grupowy domku numer 7 – tym razem zabrał głos przystojny chłopak o intensywnie niebieskich oczach i ciemnych włosach.
- Charlie Backendorf, syn Hefajstosa, grupowy dziewiątego domku – odezwał się czarnowłosy umięśniony chłopak o bursztynowych oczach otwarcie wpatrując się w Chrisa.
- Silena Beauregard, córka Afrodyty, grupowa domku dziesiątego – powiedziała piękna dziewczyna o hebanowych włosach i niebieskich oczach bawiąc się włosami.
- Ja jestem Connor Hood, a to mój brat Travis Hood – powiedział z uśmiechem na twarzy brązowowłosy chłopak wskazując na siebie a po chwili swojego brata. Obaj mieli intensywnie niebieskie oczy – jesteśmy synami Hermesa i grupowymi domku o numerze 11.
- Ja jestem Kastor, a to Pollux, jesteśmy synami Dionizosa oraz grupowymi domku dwunastego – przedstawił siebie i swojego brata czarnowłosy chłopak o fioletowych oczach. Jego brat wyglądał identycznie, zastanawiam się jak ich odróżniają. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Chejrona.
- A to są jak już słyszeliście Oriana Jackson, Chris Lynch i Thalia Grace – przedstawił nas centaur.
- To naprawdę jest siostra Percy'ego? - zapytał wskazując na mnie grupowy dziewiątego domku.
- Tak to moja siostra, bliźniaczka – odpowiedział za mnie Percy.
- Ale jak to możliwe nic nie mówiłeś, że masz siostrę. Czemu nie przybyła z tobą do obozu za pierwszym razem? - zapytała Silena przerywając zabawę własnymi włosami.
- No właśnie to trochę dziwne jak... - nie dokończył syn Apolla.
- Zostałam porwana zaraz po urodzeniu. Sama dopiero niedawno dowiedziałam się że mam brata i kim jestem – oznajmiłam najspokojniejszym głosem na jaki w tej sytuacji było mnie stać.
- Co takiego? - odezwała się wpatrująca się we mnie córka Ateny
- To nie jest teraz najważniejsze – wtrącił się Chejron spoglądając na zebranych – musimy wprowadzić ich w życie obozu. Zacznę więc od początku Thalio – tu zwrócił się do punkowej dziewczyny – ty jako że jesteś córką zeusa zamieszkasz w domku numer 1. Ty Oriano zamieszkasz w domku Posejdona z Percym. Natomiast jako że ty jesteś synem Hefajstosa – popatrzył na Chrisa – zamieszkasz w dziewiątym domku. Czy to jest dla was jasne? - zapytał nas na co przytaknęliśmy – od jutra także zaczniecie uczestniczyć w zajęciach obozowych – zaczął swój monolog Chejron po chwili wymieniając zasady panujące w obozie, co nam wolno, a czego nie. Jednak cały czas miałam wrażenie, że bardzo zręcznie próbuje ominąć najważniejszy temat. A przecież obiecał mi odpowiedzi. Kiedy Chejron zakończył swa wypowiedź odezwałam się.
- Chejronie – wszystkie spojrzenia zostały skierowane w moją stronę – obiecałeś mi odpowiedzi. Mówiłeś, że opowiesz co stało się z Lukem.
- Ty znasz Luke? – wykrzyknęła blond włosa Annabeth.
- Luke... Gdzie jest Luke? – zapytała zebranych Thalia – Ale... moment – spojrzała na mnie – To o tobie Luke ciągle opowiadał – wskazała na mnie palcem.
- Luke o mnie opowiadał? - zapytałam się jej.
- Bardzo dużo o tobie mówił praktycznie cały czas.
- Ale co mówił?
- Że byłaś jego przyjaciółką z dzieciństwa i, że... - nie dokończyła bo jej przerwałam.
- Czekaj, czekaj to ciebie opisał mi w liście.
- W jakim liście?
- Raz, po ucieczce Luke'a z domu dostałam od niego list opisywał mi w nim, że spotkał dziewczynę o imieniu Thalia i, że uciekacie razem.
- Co takiego? Gdzie jest Luke?
- Luke'a tutaj nie ma – odezwała się wpatrująca się w nas Annabeth.
- Co się z nim stało? - zapytałam – Chejronie obiecałeś...
- Luke zdradził nas i przeszedł na stronę Kronosa – odpowiedział.
- Zdradził was... - wyszeptałam.
- Ale jak to się stało? - zapytała Thalia wpatrując się we mnie.
- Zacznijmy więc od początku – zaczął wyjaśnienia Chejron i po chwili dowiedzieliśmy się wszystkiego co działo się od przybycia Percy'ego do obozu – tak to wygląda – zakończył monolog centaur.
- Ale dlaczego zdradził? - zastanawiałam się na głos.
- On chce zniszczyć swojego ojca Hermesa i wszystkich innych bogów. To jego zemsta – odpowiedział mi Percy. Spojrzałam na niego zastanawiając się nad jego słowami. Zemsta, ale Luke by nie mógł... A może by mógł? Czy ja go tak naprawdę znałam? I co takiego opowiadał o mnie Thalii? W ogóle kim był dla mnie Luke? Moje wewnętrzne rozterki przerwał Chejron.
- Na dzisiaj już koniec wyjaśnień. Wszystko co powinniście wiedzieć zostało już powiedziane. Za niedługo rozpocznie się uczta. Rozejść się – oznajmił centaur wyganiając nas z wielkiego domu. Zebrani wyszli na zewnątrz by po chwili rozejść się w różnych kierunkach. Przed wielkim domem został tylko Charles, Annabeth, Percy, Chris, Thalia i ja.
- Chodź Chris przedstawię cię w naszym domku zapewne wszyscy chcą cię poznać – odezwał się z uśmiechem na twarzy grupowy dziewiątego domku zagarniając mojego przyjaciela pod ramię i prowadząc go w stronę jednego z domków.
- Do zobaczenia później – powiedział jeszcze do mnie i odszedł.
- Thalia chodź oprowadzę cie po obozie – oznajmiła córka Ateny ciągnąc czarnowłosą za rękaw – mam ci tyle do opowiedzenia. Odeszły w kierunku boiska do siatkówki jednak ciągle czułam wzrok Thalii na sobie.
- Oriana – odezwał się do mnie brat – wiem że to może wydawać się dla ciebie trudne zrozumieć tą całą sytuacje odnośnie Luke w końcu nie takiego go znałaś ale...
- Nie martw się – uśmiechnęłam się do niego – poradzę sobie.
- Jesteś pewna? - zapytał zatroskany.
- Tak, wszystko dobrze – muszę przyzwyczaić się do tego, że mam brata - pokaż mi nasz domek.
Percy spojrzał na mnie przelotnie.
- Chodź domek numer trzy, domek Posejdona – poprowadził mnie w kierunku małych budynków. Po chwili dotarliśmy na miejsce. Spojrzałam na domek był niski, długi i mocny. Jego okna wychodziły na morze co bardzo mi się spodobało. Ściany zewnętrzne zrobione były z szarego, szorstkiego kamienia z wtopionymi w nie kawałkami muszli i koralowców co wyglądało jak dno oceanu i było niesamowite. Percy otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Domek był bardzo skromnie urządzony, znajdowały się w nim tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Dwie duże szafy, trzy łóżka zaraz obok nich szafki nocne, dwa biurka i krzesła.
- Ten domek jest świetny – powiedziałam rozglądając się po domku.
- Percyyyy – wykrzyknął jakiś głos – bracie gdzie byłeś tak się martwiłem – zobaczyłam biegnącego w naszą stronę cyklopa, który gdy tylko dobiegł do nas uściskał mojego brata.
- Tyson spokojnie chłopie – poklepał cyklopa po plecach i oswobodził się z jego ramion – Tyson to jest Oriana – powiedział wskazując na mnie – moja siostra bliźniaczka.
- Oriana – Tyson spojrzał na mnie – twoja siostra bliźniaczka – zamyślił się po chwili szeroko się uśmiechając – siostrzyczka – dopadł do mnie łapiąc w ramiona i okręcając wokół własnej osi. Ze zdziwienia nie zdołałam wypowiedzieć ani słowa do momentu aż cyklop wypuścił mnie ze swoich objęć.
- Percy? - tylko to zdołałam wykrztusić.
- To jest Tyson... - podrapał się po głowie – nasz brat...
- Brat?
- No wiesz nasz ojciec lubi... eee...
- Rozumiem – doskonale wiedziałam co Percy ma na myśli – miło cię poznać Tyson – uśmiechnęłam się do mojego... brata.
- Jak fajnie – odezwał się pogodnym głosem – teraz nie dość, że mam brata to jeszcze siostrę super – uśmiechnął się do nas.
Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Morze... Uwielbiam je...
- Jakiś czas temu pojawiło się na tamtym łóżku pudełeczko to chyba do ciebie – cyklop wskazał na mały kartonik leżący na posłanym łóżku, które na pierwszy rzut oka wyglądało na nieużywane.
- To dla mnie? - zapytałam.
- Na pewno, ponieważ leży na twoim łóżku – oznajmił Percy – no już otwieraj – uśmiechnął się.
Podeszłam do łóżka, które od teraz należało do mnie i podniosłam pudełeczko z łóżka. Przyjrzałam się mu i zdjęłam wieczko. W środku leżała piękna bransoletka z niebiańskiego spiżu do której doczepiony był charms w kształcie miecza. Wyciągnęłam ją z opakowanie dostrzegając małą karteczkę. Podniosłam ją i zaczęłam czytać.
Noś ją zawsze przy sobie.
Miecz nosi nazwę Akrothalassa.
Kiedy będziesz go potrzebować, pojawi się w twojej dłoni.
Korzystaj mądrze.
Cieszę się, że się odnalazłaś.
Spojrzałam jeszcze raz na bransoletkę, a następnie na Percy'ego, który uśmiechał się do mnie.
- To jest od...
- Tak, od Posejdona – podszedł do mnie Percy i wyciągnął mi z ręki bransoletkę – ładna – powiedział oglądając ją – daj rękę.
Podałam mu prawą dłoń, na której po chwili zawisł prezent od ojca.
- Akrothalassa – powiedziałam – ostrze morza – popatrzyłam na zawieszkę – Aklass – uśmiechnęłam się.
- Aklass? - zapytał Tyson.
- Cóż... pełna nazwa jest zbyt długa. Bardziej odpowiada mi Aklass.
- Ciekawe jak wygląda – zastanawiał się na głos cyklop. Spojrzałam na niego i pomyślałam, że chciałabym zobaczyć ten miecz. Po chwili ostrze pojawiło się w mojej dłoni. Było idealnie wyważone i piękne. Na ostrzu przy samej rękojeści wyryty był trójząb, który połyskiwał w świetle.
- Piękny – zachwycał się Tyson przyglądając się ostrzu.
- Tak – poparł go Percy.
- Jest idealnie wyważony, ale jak to możliwe? - zapytałam oglądając miecz.
- Ojciec wie wszystko – roześmiał się Percy. Po chwili miecz zniknął z mojej dłoni pojawiając się ponownie jako zawieszka bransoletki.
- Niesamowite – powiedziałam uśmiechając się.
- Tak – przytaknął cyklop. Usiedliśmy na łóżkach i rozmawialiśmy tak jeszcze na różne tematy aż nadszedł czas uczty.

12. Posiedzenie bogów.

W tym roku przesilenie letnie wypadało 21 czerwca. Tego dnia na Olimpie jak każdego roku odbywało się zebranie, czy też zgromadzenie głównych bogów olimpijskich. Brakowało tylko jednego, a mianowicie Dionizosa.
- A ten gdzie się podziewa... - mruknął zamyślony Zeus, bóg piorunów i pan niebios. Był to postawny mężczyzna o szarych oczach i czarnych włosach.
- Nie możemy zaczynać bez niego? - zapytał lekko poddenerwowany Ares mający zamiast oczu dwa krwisto czerwone płomienie zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi i włosy w kolorze takim jak Zeus.
- Przecież wiesz, że muszą być obecni wszyscy bogowie – odparła Atena, piękna bogini strategii i mądrości o czarnych jak smoła włosach i bystrych szarych oczach.
- Nie możemy od tak rozpoczynać posiedzenia gdy brakuje jednego z nas – dopowiedziała kobieta o długich falowanych brązowych włosach i tego samego koloru oczach. Była to bogini małżeństw, domostw i rodziny, a na imię jej było Hera.
- Może Dionizos wypił za dużo wina – zaśmiał się blond włosy muskularny młody mężczyzna o niebieskich niczym letnie niebo oczach.
- Apollo, przecież wiesz, że Dionizos nie może pić wina – zganiła go piękna młoda kobieta o kasztanowych związanych w luźny warkocz włosach i srebrnych niczym blask księżyca oczach, siostra bliźniaczka Apolla, Artemida.
- Może coś się wydarzyło w obozie? - podsunęła pomysł kobieta wyglądająca na najmłodszą w zebranym towarzystwie, która w miejscu gdzie powinny znajdować się oczy miała jasne ciepłe płomienie i długie brązowe włosy. Była to Hestia bogini ogniska domowego.
- W obozie? - zdziwiła się bogini miłości i piękna piłując swoje długie i zadbane paznokcie. Afrodyta bo tak miała na imię była piękną kobietą, która potrafiła w każdej chwili zmienić swój wygląd.
- Przecież on nawet nie lubi tego całego obozu herosów – mruknęła kobieta w średnim wieku ubrana w długą suknię przeplatana kłosami pszenicy którymi w obecnej chwili się bawiła. Kobieta ta była boginią rolnictwa i roślin o imieniu Demeter. Miała piękne lśniące hebanowe włosy i brązowe oczy.
- Może i nie lubi ale gdyby nic się nie wydarzyło pewnie byłby tu z nami – zabrał głos wysoki muskularny mężczyzna o bursztynowych oczach i ciemnobrązowych włosach. Był to bóg kowali, ognia i złotników, który zwał się Hefajstos.
- Zamiast gadać byście to sprawdzili i mielibyśmy to z głowy – mruknął jakby do siebie ponuro wyglądający mężczyzna o czarnych oczach i tego samego koloru włosach, pan podziemi o imieniu Hades.
- Musiało wydarzyć się coś, co zatrzymało Dionizosa w obozie, inaczej na pewno już by tutaj był – dodał Hermes, boski posłaniec o niebieskich oczach i czarnych włosach. Był on bogiem dróg, podróżnych, kupców, złodziei oraz handlu.
- Sprawdźmy to – odezwał się dotąd milczący muskularny mężczyzna w średnim wieku o czarnych jak smoła włosach i oczach w kolorze morskiej zieleni, bóg mórz, koni i huraganów, Posejdon – Droga Iris czy zechciałabyś pokazać nam co obecnie dzieje się w obozie herosów – gdy tylko wymówił swą prośbę przed zebranymi bogami ukazała się tęcza, a na niej powstał obraz przedstawiający wydarzenia, które rozgrywały się w tej samej chwili w obozie półbogów. Obraz przedstawiał polanę, na której zebrali się wszyscy obozowicze. W centrum uwagi była dziewczyna ubrana w punkowe ciuchy, zaraz obok niej stał Chejron, Dionizos i jasnowłosa dziewczyna, Annabeth. Natomiast naprzeciwko niej stała dziewczyna o czarnych włosach, a koło niej Percy i chłopak o ciemnobrązowych włosach.
- A tam co się dzieje? - zapytała Artemida przyglądając się ukazanemu obrazowi. Jakby na zawołanie projekcja zamigotała i bogowie usłyszeli głosy.
- Jak się nazywasz? Pamiętasz kim jesteś? - usłyszeli głos Chejrona.
- Jestem Thalia Grace, córka Zeusa – odpowiedziała dziewczyna w punkowych ciuchach.
- Thalia? - zdziwiła się Hera – Przecież... Zeusie?
- Tak to ona – odezwał się Zeus wpatrując się w obraz, który przedstawiał jak jasnowłosa dziewczyna rzuca się na córkę boga piorunów by ją przytulić. Wszyscy bogowie w milczeniu przyglądali się wydarzeniom, które mają obecnie miejsce w obozie. Po chwili obraz ponownie zamigotał pokazując jak punkowa dziewczyna wstaje z ziemi i wpatruje się w stronę nowych obozowiczów. Bogowie również spojrzeli na dwójkę herosów stojących obok Percy'ego.
- Czy ona nie jest podobna do Percy'ego? - zapytał Hermes – Posejdonie?
- A wy co za jedni? - dało się usłyszeć głos Dionizosa, boga wina, szaleństwa, teatru i roślinności..
- Dionizosie, przecież ci mówiłem, że siostra Percy'ego się odnalazła, a wraz z nią kolejny heros – powiedział Chejron.
- Odnalazła się... - powiedział zaskoczony Posejdon wpatrujący się w projekcję bogini tęczy.
- Co takiego? Nie mówiłeś, że masz jeszcze córkę – zwróciła się do niego Atena.
- Kolejny dzieciak Posejdona – mruknął z obrazu Dionizos.
- Nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek się odnajdzie – usprawiedliwiał się bóg mórz.
- Odnajdzie? - zapytał zdziwiony Zeus wpatrując się otwarcie w brata.
- Zaginęła zaraz po urodzeniu – odpowiedział Posejdon nadal wpatrujący się w obraz szeroko otwartymi oczami, który w tej chwili przedstawiał jak jasnowłosa dziewczyna imieniem Annabeth podchodzi do jego odnalezionej córki.
- Ty jesteś... siostrą Percy'ego? - zapytała ją.
- Tak. Jestem Oriana Jackson. Córka Posejdona - spojrzała na chłopaka stojącego zaraz obok niej.
- To jest... - nie dokończył swojej wypowiedzi Hefajstos, który przyglądał się przedstawionemu obrazowi wydarzeń z obozu.
- A to jest Christopher Lynch – odezwała się z obrazu czarnowłosa.
- Syn Hefajstosa – dodał chłopak.
- To twój syn? - zapytał Apollo spoglądając na boga ognia.
- Tak – powiedział tylko bóg kowali.
- Czyli to by znaczyło... - nie dokończył bóg wyroczni usłyszawszy kolejną wypowiedź z projekcji.
- Najpierw musicie zostać uznani potem możecie się przechwalać kto jest waszym rodzicem – dało się słyszeć ordynarny komentarz jednego z obozowiczów. Po tej wypowiedzi trójka bogów wstała przywołując swoje bronie. Zeus swój piorun piorunów, Posejdon trójząb, natomiast Hefajstos młot. Trzymając je w swoich dłoniach wypowiadali następujące słowa: Uznaję ciebie, tu każdy z nich wypowiedział imię i nazwisko swojego dziecka, jako moją córkę, mojego syna w przypadku Hefajstosa. Gdy skończyli mówić ich broń rozbłysła, a oni usiedli z powrotem na swoich miejscach.
- No teraz już mam pewność – odezwał się po chwili Apollo z uśmiechem na twarzy.
- Pewność? W jakiej sprawie? - zapytała go Artemida zdziwiona wypowiedzią brata.
- Ostatnio jedna z moich wyroczni wypowiedziała przepowiednie – podrapał się po głowie - wcześniej nie bardzo rozumiałem o co a przede wszystkim o kogo może w niej chodzić ale teraz już rozumiem, że zaczęła się spełniać.
- Jaka przepowiednia? - zapytał wchodzący Dionizos. Bogowie tylko spojrzeli na niego i kiwnęli mu głowami na znak powitania. Apollo wstał ze swojego miejsca i zaczął przemawiać poważnym tonem jakby wpadł w jakiś trans.
- Wraz z synem kowala, zaginiona córka boga, drogę do domu odnajdzie, waleczny heros ze snu wybudzi się, uznania spadną z góry, czas biesiady nastanie i nowy świt wstanie – Apollo zakończył swa wypowiedź i usiadł ponownie na swoim miejscu.
- Cóż pierwsze trzy wersy dotyczą Oriany Jackson i Christophera Lyncha tego możemy być pewni – odezwała się zamyślona Atena.
- Czwarty wers na pewno dotyczy Thalii Grace – dodała od siebie Hestia.
- Uznania spadną z góry również można odhaczyć – mruknął Dionizos.
- Czyli pozostały już tylko dwa ostatnie wersy, które nie brzmią zbyt groźnie – odezwał się Posejdon.
- Czemu nie powiedziałeś nam o niej wcześniej? - zapytał Apolla, Zeus.
- Cóż nie myślałem, że to ważne.
- Co ważniejsze czy ta dziewczyna miała na sobie skórę lwa nemejskiego? - zapytała Artemida z ledwo wyczuwalnym podziwem w głosie.
- Co takiego? - zdziwiła się dotąd milcząca Afrodyta.
- Tak, zauważyłem to już w obozie – oznajmił znudzonym tonem Dionizos.
- Czyli to znaczy, że musiała go zabić... - wymruczała Artemida z niedowierzaniem.
- Irydo czy byłabyś taka miła... - nie dokończył Zeus bo gdy tylko wypowiadał te słowa obraz obozu zamazał się pokazując walkę pomiędzy córką Posejdona i synem Hefajstosa, a lwem nemejskim. Kiedy lew został już pokonany odezwała się Atena.
- Muszę niechętnie przyznać, że dziewczyna wymyśliła dobra strategię – w jej głosie pobrzmiewało coś na kształt podziwu – aż dziw bierze że to twoja córka – zwróciła się zgryźliwie do Posejdona, który na zaczepkę bogini nie zareagował.
- Żaden heros, który dotąd spotkał na swej drodze lwa nemejskiego nie wychodził cało a im się udało – odezwała się ze źle ukrywanym podziwem w głosie, Hestia.
- Lwu nemejskiemu zazwyczaj towarzyszy Echidna – odezwał się Apollo.
- Gdyby i ona ich zaatakowała nie mieli by szans – odparł wrednie Ares.
- Pewnie stwierdziła, że są słabi i dała im spokój – zaśmiała się Afrodyta. Jak na zawołanie obraz zmienił się ukazując tym razem walkę Oriany i Echidny. Wszyscy bogowie przyglądali się ukazanej scenie w milczeniu i w niektórych przypadkach zdziwieniu.
- Ona może być dla nas zagrożeniem... - odezwał się po obejrzeniu całej walki, Zeus.
- Chyba żartujesz?? - wykrzyknął Posejdon.
- Ona może być herosem z wielkiej przepowiedni – poparła Zeusa jego żona, Hera.
- Równie dobrze może być nim jego córka – odparł bóg mórz.
- Mam świetny pomysł – powiedział Ares włączając się do dyskusji – zabijmy całą trójkę.
- Nawet o tym nie myśl Aresie, nie dam zabić moich dzieci.
- Ani ja mojej córki.
- W takim razie co mamy robić? Czekać na zagładę? - wykrzyknęła Afrodyta przerywając piłowanie swoich doskonałych paznokci.
- Właśnie, równie dobrze możemy zabić ich teraz – poparł ją bóg wojny.
- Wątpię by oni byli zagrożeniem – doszła ich opinia Hermesa.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? Najlepiej ich zabić – dołączyła do kłótni Atena wstając ze swojego miejsca. Za nią podążyli inni bogowie pomijając Demeter, Dionizosa i Hadesa, którzy nadal siedzieli na swoich miejscach przyglądając się kłótni.
- Już powiedziałem, że nie dam zabić moich dzieci – warknął Posejdon.
- Czyli chcesz czekać aż oni nas zgładzą? - Atena podeszła bliżej boga mórz.
- Nie możesz mieć pewności, że to zrobią - odezwała się niepewnie Hestia.
- Ale nie możemy mieć też pewności, że tego nie zrobią – wtrącił Zeus.
- W takim razie sam zabij swoja córkę, nie tylko moje bliźniaki mogą być zagrożeniem.
- Nie zabije jej.
- Widzisz? A ja nie zabije swoich dzieci.
- Do ich szesnastych urodzin zostało jeszcze trochę czasu, na początek możemy ich poobserwować, a następnie stwierdzać czy są zagrożeniem czy też nie – odezwał się milczący do tej pory Hefajstos.
- Zgadzam się z Hefajstosem – odezwali się równocześnie Apollo i Artemida.
Reszta bogów spojrzała na nich w zamyśleniu.
- Ja również się z nim zgadzam – odezwał się od razu Posejdon.
- Ja także – poparł ich Hermes – myślę, że nie możemy ich zabijać bez powodu.
- Czy ktoś jeszcze jest za pomysłem Hefajstosa? - zapytał zebranych Zeus. Po chwili pomysł został poparty przez niechętną Atenę, niepewną Herę, znudzonego Dionizosa i zadowoloną Hestię oraz oczywiście zamyślonego Zeusa. Bogowie wrócili na swoje miejsca w ciszy i przyglądali się panu niebios.
- Zacznijmy w takim razie posiedzenie bogów – zagrzmiał głos Zeusa.

niedziela, 17 sierpnia 2014

11. Obóz herosów.

Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Załatwiłam poranną toaletę i ubrałam się w czarne jeansowe szorty oraz chabrową bokserkę, na nią zarzuciłam sobie skórę lwa nemejskiego, ta zamieniła się w krótką czarną katanę z podwiniętymi rękawami, która idealnie pasowała do stroju. Dobrałam do tego jeszcze czarne trampki, przeczesałam włosy i jak zwykle zostawiłam je rozpuszczone. Popatrzyłam jeszcze na swój pokój i zeszłam do kuchni zrobić śniadanie. Kiedy przygotowywałam składniki na naleśniki do pomieszczenia weszła Sally.
- Dzień dobry – powiedziałam gdy tylko ją spostrzegłam.
- Dzień dobry kochanie – uśmiechnęła się – pomóc ci w czymś?
- Mogłabyś wstawić czajnik z woda?
- Oczywiście.
Po chwili zeszli do nas Mark z Percym, a po kolejnych kilku minutach Grover, Chejron i Chris, który na ramieniu niósł spakowaną małą torbę podróżną. Postawiłam przed każdym talerz z pachnącymi naleśnikami które zjedliśmy w ciszy. Po skończonym posiłku pozbierałam talerze wstawiłam do zmywarki i wszyscy zasiedli w salonie.
- Czyli dzisiaj wyjeżdżacie? - zapytał po dłuższej chwili Mark.
- Tak, ale nie martw się będę cię odwiedzać w miarę możliwości – spojrzałam na mamę.
- Oczywiście – przytaknęła – jeżeli tylko będziesz chciała – uśmiechnęła się.
Posiedzieliśmy tak jeszcze trochę aż wreszcie nastała godzina odjazdu. Zapakowałam z Chrisem nasze torby, uściskałam jeszcze do Marka, który powiedział, że spakuje moje wszystkie rzeczy, a także książki, które otrzymałam w spadku oraz wyśle je do apartamentu, który Melissa zostawiła Sally. Odjeżdżając pomachałam mu jeszcze na pożegnanie. Podróż minęła nam bardzo szybko, nim spostrzegłam wjeżdżaliśmy już na Manhattan by odwieźć pani Jackson do domu. Dojechaliśmy pod jej mieszkanie i Argus zaparkował mini busa na parkingu. Wysiadając rozejrzałam się po okolicy i spojrzałam na uśmiechającą się mamę.
- Wiem, że obiecałam ci iż zamieszkamy razem – podeszła do mnie – ale w obecnej sytuacji tylko obóz herosów jest dla ciebie najbezpieczniejszy – przytuliła mnie i pocałowała w czoło – tam dowiesz się wszystkiego... Percy opiekuj się siostrą... I proszę bądźcie ostrożni, uważajcie na siebie – powiedziała z zatroskaną miną – to się tyczy was wszystkich – Sally przytuliła swoje dzieci a także Chrisa szepcząc mu na ucho – opiekuj się Orianą i uważaj na siebie.
- Proszę się nie martwić – spojrzał na Orianę – zaopiekuję się nią.
- Dziękuję.
- No już dzieciaki wsiadajcie – zawołał Chejron.
- Idźcie już – powiedziała do nas Sally.
Wsiedliśmy do pojazdu, pomachaliśmy mamie na pożegnanie i ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem na Long Island gdzie mieścił się obóz. W czasie jazdy nie odzywałam się za wiele. Wolałam oglądać zmieniające się krajobrazy za szybami pojazdu. Mijaliśmy różne sklepy, hotele, stragany a następnie wjechaliśmy w las i jechaliśmy leśna dróżką przez około 10 minut, aż dojechaliśmy do wzgórza, na którym stała olbrzymia sosna. Argus zatrzymał busa z którego po chwili wysiedliśmy. Z oddali zauważyłam dziwne poruszenie przy owej sośnie ale nie tylko ja bo reszta również.
- Chejronieee – krzyczał jakiś chłopak biegnący w nasza stronę.
- Co się stało Lee? Co to za dziwne poruszenie przy sośnie?
- Chejronie szybko. Ona tam leży. Musisz to zobaczyć. Szybko – wysapał stając przed centaurem. Ten zdziwiony szybko oswobodził się z wózka inwalidzkiego ujawniając swoja prawdziwą postać i pogalopował na wzgórze. Popatrzyliśmy na siebie i pobiegliśmy za nim. Kiedy dobiegliśmy do sosny zobaczyłam Chejrona klęczącego przy jakiejś dziewczynie. Była ubrana w punkowe ciuchy i miała smoliście czarne włosy.
- Jak to możliwe, Dionizosie? - zapytał zdziwiony Chejron przyglądając się dziewczynie.
- Runo zadziałało chyba aż za dobrze – mruknął mężczyzna nazwany Dionizosem, miał czarne włosy i fioletowe oczy. W tej właśnie chwili dziewczyna leżąca na ziemi ocknęła się i rozejrzała. Wyglądała na zdezorientowaną.
- Co się dzieje? - zapytała niepewnie próbując podnieść się z ziemi.
- Jak się nazywasz? Pamiętasz kim jesteś? - zapytał Chejron pomagając jej usiąść.
- Jestem Thalia Grace, córka Zeusa.
- Thalia – rzuciła się na nią jasnowłosa dziewczyna.
- Annabeth – przytuliła ją – ale wyrosłaś, ale to znaczy co się ze mną stało? Dlaczego ja...
- Wytłumaczymy ci wszystko w wielkim domu – odezwał się Chejron pomagając wstać Thalii z ziemi. Wstając dziewczyna otrzepała swoje ciuchy i spojrzała prosto na mnie i Chrisa. Za jej wzrokiem podążyła reszta spojrzeń i zdziwione szepty.
- A wy co za jedni? - zwrócił się do nas Dionizos.
- Dionizosie przecież ci mówiłem, że siostra Percy'ego się odnalazła a wraz z nią kolejny heros – odpowiedział za nas Chejron. Szepty obozowiczów wzmogły się. A ja i Chris poczuliśmy się jak jakieś okazy w zoo.
- Kolejny dzieciak Posejdona – mruknął Dionizos.
- Ty jesteś... - podeszła do mnie dziewczyna nazwana Annabeth – siostrą Percy'ego?
- Tak. Jestem Oriana Jackson. Córka Posejdona. - spojrzałam na Chrisa – A to jest Christopher Lynch.
- Syn Hefajstosa – dodał Chris. Pomruki obozowiczów wzmogły się.
- Najpierw musicie zostać uznani potem możecie się przechwalać kto jest waszym rodzicem – skomentował ordynarnie jeden z obozowiczów.
Zauważyłam, że Percy już chce na niego naskoczyć kiedy stało się coś niesamowitego i zupełnie niespodziewanego.

10. Moim ojcem jest...

Dochodziła godzina 21 kiedy podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Straciłam z oczu Chrisa, Percy'ego, moją mamę, a także Grovera, Marka i pana Chejrona. Cóż, pewnie są gdzieś w tym tłumie, westchnęłam w myślach i zaczęłam przyglądać się zachodzącemu już słońcu. Z transu wyrwała mnie kobieta, która położyła mi rękę na ramieniu. Przestraszyłam się i podskoczyła wpędzając ją w rozbawienie. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Oriano – powiedziała – możemy porozmawiać? Mam ci coś ważnego do powiedzenia na temat Melissy – ponownie się do mnie uśmiechnęła. Przyjrzałam się jej. Była piękną, wysoką kobietą o czarnych włosach i ciemnych prawie czarnych oczach.
- Może pani mówić – odezwałam się niepewnie patrząc na nią. Nie wiem dlaczego ale w jej towarzystwie czułam się bardzo dziwnie.
- Wolałabym na osobności – powiedziała głosem tak słodkim, że tona płynnego lukru to przy nim zwykła gorzka rzeczka – co powiesz na spacer na plażę?
- Eee, dobrze – odezwałam się niepewnie odchodząc on okna. Ta przygarnęła mnie pod ramię i skierowała w stronę drzwi wyjściowych, a następnie udałyśmy się w kierunku morza. Kiedy doszliśmy już do samej wody, wyswobodziłam się i odsunęłam od niej. Spojrzałam w kierunku tej kobiety i się przeraziłam. Wyglądała jeszcze straszniej niż przed chwilą, nabrała ostrzejszych rysów i uśmiechnęła się mściwie. Cofnęłam się o kolejne dwa kroki. Kobieta spojrzała na mnie i jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Będziesz smakowitym kąskiem – wymruczała i się oblizała.
- Że co takiego? - teraz już nie na żarty się przeraziłam. Kobieta zaśmiała się i zaczęła zmieniać swoją postać. Po chwili przede mną nie stała już kobieta, a potwór. Rozpoznałam tego stwora od razu. Echidna, kobieta o ciele w połowie młodej kobiety, w połowie cętkowanego węża. Była przerażająca i stale żądna krwi. Żywiła się ludzkim mięsem.
- No pięknie.
- O tak, pięknie – zaśmiała się – za to co zrobiłaś mojemu pysiowi rozerwę cię na strzępy i będę delektować się twoim mięsem.
- Pysiowi? - zapytałam niepewnie cofając się by zwiększyć dystans między nami. Jednak moje wysiłki nic nie zdziałały, ponieważ gdy tylko się cofałam ta pełzła w moim kierunku.
- Mojemu małemu lewkowi, mojemu pysiowi – i znów ten głos ociekający słodyczą.
- Małemu... lewkowi – początkowo nie mogłam załapać o co jej chodzi, jednak po chwili mnie olśniło – Lew nemejski!
- Tak, moje najukochańsze dzieciątko, a ty go zabiłaś – zawarczała na mnie groźnie – razem z tym chłopakiem – splunęła na piasek – dorwę go później – dodała już jakby do siebie – i zasmakuję również jego mięsa, o tak to będzie uczta – rozpoczęła swój monolog, który ja wykorzystałam. Odwróciłam się i chciałam uciec jednak ta zauważyła moją próbę. W jej dłoni zmaterializowała się włócznia z ostrym grotem i łańcuchem doczepionym do jej końca. Bardzo szybko nim zarzuciła, a ten szczelnie owinął moje kostki uniemożliwiając mi zrobienie kroku. Padłam na piasek by po chwili być pociągniętą w stronę potwora. Echidna wymierzyła we mnie grot i już chciała mi go wbić w klatkę piersiową, jednak ja byłam szybsza i przetoczyłam się na bok uciekając od włóczni jednak nie całkiem bo ta drasnęła mój bok. Syknęłam z bólu, poczułam, że łańcuch puszcza moje kostki i wstałam trzymając się za mój bok w miejscu draśnięcia. Stwór spojrzał na grot zaczerwieniony moją krwią, podniósł go na wysokość głowy a była ona dość wysoko bo potwór mierzył coś koło 3 metrów i oblizał go z mojej krwi, mrucząc z przyjemności.
- Twoja krew jest wyśmienita, już nie mogę się doczekać, aż cię rozszarpię – wymruczała czule.
- Myślisz, że tak łatwo dam się pokonać? - znowu zaczęłam się cofać.
- Och, już uciekasz? - zaśmiała się Echidna wijąc na piasku – zostań, mamy taką fajną zabawę, a ja dopiero się rozkręcam.
Cholera, że też złamałam swój sztylet i zostawiłam go w tamtym parku, pomyślałam. Spróbowałam ponownie wycofać się jednak Echidna chyba wyczuła co zamierzam i uderzyła mnie swoim ogonem wrzucając do wody. Wpadłam do niej i poczułam się, że staje się silniejsza. Usiadłam wypluwając wodę, która zebrała się w moich ustach. Poczułam mrowienie w zranionym boku, spojrzałam na nie i zamarłam. Po ranie nie było śladu, ale jak to czyżby woda mnie wyleczyła? Wstałam i poczułam, że mimo iż wpadłam cała do wody jestem sucha, bardzo się z tego faktu ucieszyłam. Echidna stała i patrzyła na mnie, pewnie zastanawiała się jakim cudem jestem sucha stojąc po kolana w wodzie. Znowu poczułam jakby w moim żołądku zacieśniał się węzeł. Uniosłam rękę nad woda tworząc małe tsunami, które pokierowałam w jej stronę. Ta nie zdążyła się odsunąć przez co po chwili leżała na piachu plując wściekle słoną morską wodą.
- Ty mała cholero – syknęła wstając i poruszając się w moją stronę. Spojrzałam na wodę, która otulała moje nogi. Podniosłam lewą rękę i pomyślałam, że chciałabym by woda zamieniła się w macki. Na początku nic się nie działo ale po chwili wystrzeliło ich chyba z dziesięć szczelnie oplatając ciało Echidny i unosząc je do góry. Ta wściekle zaczęła się wić upuszczając swoją włócznię na piach i próbując wyrwać się z macek. Zaczęłam kierować się w jej stronę kontem oka zauważając, że w moją stronę biegnie Percy z Chrisem i Groverem. Podeszłam do niej bliżej i spojrzałam na jej marne próby oswobodzenia się. Uniosłam prawą rękę jakbym trzymała w niej jakiś kij. Woda jakby wiedziała o co proszę zaczęła materializować w mojej dłoni trójząb. Spojrzałam na broń utworzoną z wody a następnie na Echidnę, która zamarła na ten widok. Zamachnęłam się rzucając w nią trójzębem, który wbił się w jej klatkę piersiową odrzucając ją i wbijając w piasek. W tej samej chwili dobiegli do mnie chłopcy.
- Nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony Chris.
- Wszystko dobrze – odpowiedziałam – Percy masz przy sobie jakiś miecz?
- Mam – powiedział wyciągając długopis z kieszeni. Odetkał go i po chwili w dłoni trzymał miecz z niebiańskiego spiżu.
- Zabij ją – powiedziałam patrząc na jej marne próby wyciągnięcia wodnego trójzębu. Percy pokręcił głową.
- Ty ją pokonałaś – podał mi miecz – więc ty ją zabij.
Wzięłam od niego miecz i podeszłam do wijącej się na piachu Echidny.
- Jeszcze cię dorwę – wysapała.
- Niedoczekanie twoje, idź do swojego pysia – wbiłam jej ostrze prosto w klatkę piersiową. Kiedy miecz dotknął jej piersi trójząb zamienił się w kałużę a ona rozsypała się i zniknęła. Popatrzyłam jeszcze chwilę na mokry piasek i odwróciłam się do chłopaków.
- Skąd wiedzieliście? - zapytałam podchodząc do Percy'ego i oddając mu miecz. Percy przytknął zatyczkę długopisu do końca ostrza miecza, a ten ponownie zamienił się w długopis, który wsadził sobie do kieszeni.
- Grover wyczuł potwora.
- Jak to wyczuł potwora? - zapytałam Percy'ego i spojrzałam na Grovera.
- Jestem satyrem. Potrafię wyczuwać potwory. Ale nie no świetna akcja z tymi mackami i trójzębem. Robiłaś to już kiedyś?
- Nigdy, to był mój pierwszy raz. Nie wiedziałam, że mam aż taką kontrolę nad wodą.
- Jesteś ranna? - zapytał wystraszony Chris wpatrując się w mój bok. Reszta także spojrzała w tamtym kierunku.
- Byłam, ale już nie jestem – uśmiechnęłam się – woda uleczyła moją ranę.
- Teraz chyba masz już pewność czyją jesteś córka, co? - Percy uśmiechnął się do mnie.
- Tak teraz już wiem, że jest nim Posejdon. Ale do tej pory nie odpowiedzieliście mi skąd wiedzieliście że tutaj jestem.
- Kiedy Grover powiedział mi że czuje potwora od razu poszedłem was szukać – tu spojrzał na mnie i Chrisa – kiedy znalazłem tylko Chrisa zapytałem go gdzie możesz być ale on także stracił cię z oczu.
- Przeszukaliśmy dom, ale nigdzie cię nie znaleźliśmy. Pomyślałem wtedy, że może zmęczyłaś się tym wszystkim i jak zwykle poszłaś nad morze. Cóż w pewnym stopniu się nie pomyliłem. Nie myślałem tylko, że dorwie cię ten potwór.
- Echidna sama mnie tutaj przyprowadziła. Chyba nie wiedziała czyją jestem córką.
- Beee jak to sama cię przyprowadziła?
- Cóż podeszła do mnie w domu i powiedziała, że ma mi coś ważnego do powiedzenia na temat Melissy, wtedy wyglądała jak normalna kobieta. Dopiero kiedy tutaj doszłyśmy zmieniła się.
- To nie dobrze, że wlazła nawet do domu – mruknął Grover – no nic wracajmy już. Mam nadzieję, że nic więcej nas nie zaatakuje.
- Też mam taką nadzieję – westchnęłam – cholera to już druga bluzka dzisiaj – warknęłam patrząc na postrzępiony bok.
- Ciesze się, że nic ci się nie stało – odezwał się Chris i złapał mnie z dłoń – chodźcie, wracamy.
Ruszyliśmy w stronę domku, już zbliżając się zauważyłam że przed furtką czeka na nas Chejron i Sally.
- Nic wam się nie stało? - zapytała z niepokojem Sally, gdy tylko podeszliśmy do nich.
- Nie, wszyscy cali – odezwał się Grover.
- No może poza bluzką Oriany – zaśmiał się Percy.
- Bardzo śmieszne – odparłam oburzona.
- Oj nie gniewaj się tak, złość piękności szkodzi – zaniósł się śmiechem Chris.
- Co to był za potwór? - zapytał przyglądający mi się Chejron.
- Echidna – odpowiedziałam szybko.
- Można się było tego spodziewać. Ona przeważnie przebywa razem z lwem nemejskim – mruknął jakby do siebie Chejron – no już dzieciaki wchodźcie, musicie się wyspać przed jutrzejszym wyjazdem do obozu.
- Ale ja muszę wracać do siebie i nie wiem czy moja mama...
- Już rozmawiałem z twoją mamą i się zgodziła, więc jedziesz jutro z nami. Na wszelki wypadek ustaliłem z nią także że ja i Grover udamy się do twojego domu.
- Dobrze w takim razie chodźmy. Do jutra Ori – oddalił się do swojego domu wraz z Groverem i Chejronem. Spojrzałam na moją mamę.
- Czyli nie zamieszkam z tobą, pojadę do obozu?
- To w obecnej sytuacji najbezpieczniejsze miejsce dla ciebie – odezwała się – nie przejmuj się kochanie – przytuliła mnie – w trakcie roku szkolnego zamieszkamy razem. Weszliśmy do domu i rozeszliśmy się do pokoi. Przed pójściem spać spakowałam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy do małej torby podróżnej.

sobota, 9 sierpnia 2014

9. Syndrom starszego brata.

Kiedy wyszliśmy spostrzegłam, że miała rację, wszyscy czekali przy mini busie, który stał zaraz obok samochodu Marka. Podeszłam do Chrisa i uśmiechnęłam się do niego.
- Już jesteś – odezwał się – właśnie zastanawialiśmy się w jaki sposób dostaniemy się do domku.
- Mogę pojechać z moją mamą – odezwałam się uśmiechając do niej – jeżeli to nie problem, oczywiście.
- Oczywiście, że to nie jest problem – odezwał się do mnie po raz pierwszy mężczyzna na wózku.
- Czy Chris może pojechać z nami? - zapytałam łapiąc go za rękę.
- Oczywiście skarbie – uśmiechnęła się do mnie Sally i poprowadziła nas do busa.
- Mark spotkamy się na miejscu – powiedziałam tylko i wsiadłam do środka. Usiadłam z Chrisem mniej więcej na środku pojazdu, gdzie zaraz do nas dołączyła moja mama, brat i ten chłopak z kozią bródką, a także mężczyzna na wózku. Za kierownicą siedział jakiś blond włosy mężczyzna i gdy tylko wszyscy usadowili się na swoich miejscach, ten ruszył pod adres, który mu podałam.
- My się chyba jeszcze nie znamy – odezwał się inwalida – Nazywam się Chejron, a to jest Grover Underwood – powiedział wskazując na chłopaka w czapeczce – natomiast kierowca nazywa się Argus... a to Sally i Percy Jackson – powiedział jeszcze wskazując na moją mamę i brata, chociaż ich przedstawiał tylko Chrisowi.
- Ja jestem Oriana Tor... znaczy Jackson – uśmiechnęłam się z zakłopotania, ehh stare przyzwyczajenia – a to jest Christopher Lynch – gdy wypowiadałam jego imię, zarobiłam od niego kuksańca – dobrze już dobrze Chris Lynch – zaśmiałam się i nagle coś sobie uświadomiłam, to ich widziałam w moim śnie – Już wiem...
- Co wiesz kochanie? - odezwała się moja mama.
- To wy byliście w moim śnie...
- We śnie? - zapytał Percy
- Miała sen byłeś tam ty, pan Grover...
- Nie musisz tytułować mnie na pan, wystarczy Grover – przerwał mi z uśmiechem chłopak.
-Dobrze... Grover i pan Chejron, na tym statku... Ale to znaczy, że pan tak naprawdę nie jest inwalidą tylko centaurem.
- Tak jestem centaurem, ale powiedz mi jak to widziałaś...
- Nie wiem nie potrafię tego wyjaśnić ten sen był taki realistyczny na początku myślałam, że wyobraźnia płata mi figla, ale kiedy następnego dnia zobaczyłam tego pegaza na plaży to pomyślałam, że to musiało wydarzyć się naprawdę. Widziałam w nim ciebie Percy jak walczyłeś z Luke'iem...
- Ty znasz Luke'a? - wykrzyknął Percy wpatrując się we mnie.
- Znam go odkąd pamiętam, często się z nim bawiłam był dla mnie właściwie jak starszy brat, mieszkał niedaleko do czasu aż uciekł z domu, gdy miałam siedem lat... Ale co się stało dlaczego z nim walczyłeś, o co w tym wszystkim chodzi?
- To wyjaśnimy później w bezpiecznym miejscu – odezwał się Chejron – chyba jesteśmy już na miejscu. Spojrzałam przez szybę i potwierdziłam. Argus zaparkował mini busa przed domem i wszyscy wysiedliśmy kierując się w stronę drzwi. Zobaczyłam samochód Marka, to znaczy, że musi czekać już w środku. Zaprosiłam gości do salonu gdzie usiedliśmy.
- Czy ktoś ma na coś ochotę do picia? - zapytałam jak na prawdziwą gospodynię przystało. Po chwili usłyszałam sypiące się zamówienia, dwa na kawę, jedno na herbatę i trzy na colę, a właściwie cztery doliczając mnie.
- Pomogę ci – odezwał się Chris i poszedł za mną do kuchni.
- Ładna z nich para – odezwał się Mark gdy tylko wyszliśmy z salonu.
- Para? - zdziwiła się Sally.
- Cóż.. - odparł z zakłopotaniem – szczerze nie wiem czy ze sobą chodzą, ale sprawiają takie wrażenie. Zawsze są razem, codziennie się spotykają i cóż zachowują się jak para – uśmiechnął się.
- Niezwykła kolekcja książek – odezwał się niespodziewanie Chejron patrząc na regały wypełnione księgami.
- Tak, cóż Melissa uwielbiała książki, bardzo długo je zbierała. Większość była także przekazywana z pokolenia na pokolenie...
- Proszę napoje zrobione – odezwałam się wchodząc do pokoju i stawiając przed każdym szklaneczkę z wybranym piciem za który mi podziękowali.
- Przeproszę jeszcze państwa na momencik ale z Chrisem musimy się przebrać, ponieważ nasze ciuchy się trochę zniszczyły po naszej wycieczce przez plac budowy – zaśmiałam się i spojrzałam porozumiewawczo na Chrisa.
- Tak... za momencik wrócimy – poparł mnie i pociągnął w stronę schodów, na które zaczęliśmy się wspinać. Zebrani w salonie popatrzyli za nami i spojrzeli na siebie.
- Faktycznie zachowują się jak para... - zamyślił się Grover.
- Ale ten chłopiec ma tutaj swoje ubrania? - zapytała Sally.
- Oh tak. Cóż, tak jak mówiłem oni przeważnie czas spędzają razem, dlatego znajdą się tutaj także jego ubrania. Często się brudzili dlatego pewnie pomyśleli, że tak będzie lepiej, szczególnie, że zazwyczaj wracali tutaj, a dopiero później Chris wracał do siebie – odpowiedział na pytanie Mark biorąc łyka kawy.
- Cholera... - odezwał się milczący do tej pory Percy i popędził na górę. Wszyscy popatrzyli tylko na niego i zaśmiali się.
- Chyba włączył mu się syndrom starszego brata – skomentowała radośnie pani Jackson, a następnie wszyscy wybuchli śmiechem.
Percy wbiegł po schodach, a następnie skierował się do pokoju, z którego wydobywały się rozbawione głosy, bez ostrzeżenia wszedł do pokoju i wykrzyknął.
- Łapy precz od mojej siostry! - spojrzał na nas i zobaczył, że Chris wpatruje się w niego dziwnie stojąc przy oknie. Ja natomiast stałam przy szafce i szukałam ubrań, w które moglibyśmy się przebrać – yyyy.... - zawahał się speszony. Popatrzyliśmy z Chrisem na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ty myślałeś, że co my tutaj robimy? - zapytałam go ledwo powstrzymując śmiech.
- No znaczy... myślałem... cholera – mruknął – przepraszam myślałem, że robicie tutaj coś dziwnego.
- Dziwnego? - zaśmiał się Chris.
- No wiecie... Coś co robią pary...
- Pary? - zapytałam zdziwiona i popatrzyłam na Chrisa – my nie jesteśmy parą.
- Nie jesteście?
- Nie... Tylko przyjaciółmi – uśmiechnął się chłopak o bursztynowych oczach – jak na razie – dodał już znacznie ciszej.
- W takim razie kamień z serca... uff – wysapał czarnowłosy i popatrzył na rękę Chrisa na której widniała rana po walce z lwem. Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął ten sam batonik którym mnie poczęstował w kancelarii.
- Masz – powiedział do Chrisa podając mu batonik – weź małego kęsa, ten batonik zawiera ambrozję która wyleczy twoją ranę. Chris spojrzał na niego tak samo jak ja w kancelarii, zaśmiałam się i powiedziałam.
- Nie martw się Chris, ja też wzięłam gryza i po moich ranach na plecach nie ma śladu – powiedziałam ściągając marynarkę, a właściwie skórę lwa nemejskiego i ukazując im poszarpaną bluzkę na plecach, ale już nie widać było tam żadnych ran. Chris chętnie ugryzł batonika i oddał go Percy'emu spoglądając na swoją rękę gdzie rana zaczęła stopniowo zanikać aż nie zostało po niej śladu.
- Skąd masz ambrozję? - zapytał zdziwiony Chris.
- Z zapasów Obozu Herosów.
- Obozu Herosów? - zapytałam wyciągając ciuchy z szafki.
- Tak to jedyne bezpieczne miejsce dla takich jak my.
- Takich jak my? Czyli jakich? - zapytał Chris odbierając ode mnie ciuchy w które miał się przebrać.
- Jesteśmy herosami. Półbogami, dziećmi półkrwi, różnie nas nazywają.
- Półbogami – zdziwiłam się.
- Tak, w połowie bogami w połowie śmiertelnikami. Jednak nie mogę więcej powiedzieć. Im więcej wiemy o naszym pochodzeniu tym bardziej potwory się nami interesują.
- Tym ładniej dla nich pachniemy – dodałam w zamyśleniu.
- Tak coś w tym stylu – zaśmiał się mój brat – więcej dowiecie się, gdy będziemy już w obozie.
- Jak to będziemy na obozie, przecież... - nie dokończyłam.
- Musicie tam pojechać, uczymy się tam jak walczyć z tymi potworami, po prostu musicie, inaczej będziecie w wielkim niebezpieczeństwie.
- Dobrze, dobrze zresztą musimy dostać odpowiedzi na nasze pytania, a ich mamy sporo – spojrzałam sugestywnie na Chrisa wchodząc do łazienki – zaraz wracam.
- Słuchaj – zaczął Percy wpatrując się w mojego przyjaciela – jeżeli skrzywdzisz Oriane i oną będzie przez ciebie cierpieć to mnie popamiętasz – udawał groźnego ale coś mu chyba nie wyszło.
- Spokojnie nie mam zamiaru jej krzywdzić ani na nic nalegać – uśmiechnął się patrząc w kierunku drzwi za którymi zniknęła Oriana.
- No i tak trzymaj – uśmiechnął się Percy i wyciągnął rękę do Chrisa która ten po chwili uścisnął. Tak ich zastałam. Zdziwiona, aż zatrzymałam się w drzwiach.
- Topór wojenny zakopany? - zaśmiałam się.
- Można tak powiedzieć – mój przyjaciel zaśmiał się i zniknął za drzwiami łazienki. Zostałam sama z Percym. Spojrzałam na niego.
- Świetnie jest mieć siostrę – odezwał się po chwili milczenia – chociaż teraz będę musiał pilnować by żadem chłopak nie zbliżył się do ciebie za blisko, ale to nic, dam radę, taka rola starszego brata.
- Pilnować? - zaśmiałam się – nie martw się nie jestem warta uwagi żadnego chłopaka i tak pewnie nie zwrócą na mnie uwagi.
- I tu się mylisz, jesteś śliczna i mogę się założyć, że Chris będzie miał konkurencję – zaśmiał się z zakłopotania zdając sobie sprawę co powiedział.
- Chris... konkurencję? - zapytałam z głupią miną.
- Cóż...
- Dobra jestem gotowy – odezwał się wychodzący z łazienki Chris – a z wami co się stało? - zapytał spoglądając na nas.
- Nic, nic to co idziemy na dół – ruszyłam w kierunku schodów. Chłopcy podążyli za mną i już po chwili siadaliśmy na kanapie w salonie.
- Tak... - odchrząknął Mark – skoro jesteśmy już wszyscy to możemy zając się najważniejsza sprawą. Mianowicie zamieszkaniem Oriany.
- Oriana zamieszka ze mną i Percym. Oczywiście, jeżeli tego chce – popatrzyła na mnie.
- Oczywiście, że chcę z wami zamieszkać – posłałam jej uśmiech – Ale Chris...
- Nie martw się – przerwał mi – właśnie dzisiaj dowiedziałem się że moja mama została przeniesiona i przeprowadzamy się na Manhattan.
- Czyli nadal będziemy się widywać.
- Oczywiście, kiedy tylko zechcesz – przytuliłam się do niego a po chwili odskoczyłam jak poparzona.
- Yhym – odchrząknęłam – przepraszam – zarumieniłam się.
- Nic się nie stało – śmiał się ze mnie Chris, do którego po chwili dołączył Percy.
- No już chłopcy, uspokójcie się – starał się uciszyć ich Mark – czyli sprawę zamieszkania Oriany mamy z głowy.
- Nie martw się postaram się jak najszybciej wyprowadzić – zaśmiałam się.
- Oriana – oburzył się Mark na co ja odpowiedziała jeszcze większym śmiechem – przecież wiesz że nie o to mi chodziło.
- Wiem wiem ale nie mogłam się powstrzymać.
- Ty i ten twój humor – westchnął Mark. Rozmawialiśmy tak, aż do przyjścia pierwszych gości na tak zwaną stypę. Przybyła właściwie większość osób, które były obecne na pogrzebie. Wchodzili i znowu składali mi kondolencję, to było takie męczące. Kątem oka widziałam współczujące spojrzenie Chrisa, ale nic nie mogłam na to poradzić. Kiedy przybyli już chyba, przynajmniej mam taką nadzieję, że wszyscy, zaczęły się wspomnienia i rozmowy na temat Melissy, w których ja starałam się nie uczestniczyć.

sobota, 2 sierpnia 2014

8. Prawdziwa rodzina.

Kiedy doszliśmy w końcu na miejsce od razu przywitaliśmy się z zebranymi ludźmi, a Mark zmierzył nas wzrokiem.
- Zostawić was na chwilę samych... - westchnął opanowując złość, no cóż miał do tego prawo szczególnie, że nasze ubrania nie wyglądały już tak jak na pogrzebie.
- To nie nasza wina – wzruszyłam ramionami powstrzymując się przed syknięciem.
- Żeby skrócić sobie drogę przechodziliśmy przez... - wspomagający mnie Chris nie dokończył bo przerwał mu pan Yans.
- Niech zgadnę... plac budowy...
- Skąd pan wiedział? – zdziwił się Chris.
- Cóż po was można było się tego spodziewać – odparł z uśmiechem – zapraszam do środka – skierował się do kancelarii. Po chwili zasiadaliśmy już przy długim stole. Ja, Chris i Mark po jednej stronie, a czwórka ludzi którzy nam się nadal przyglądali po drugiej, natomiast notariusz na samym szczycie.
- Yhym – odchrząknął notariusz – Zebraliśmy się tutaj by odczytać testament Melissy Torann, jak dobrze wiem zostali do niego wpisani tylko Oriana, Mark Brown i Sally Jackson tak więc... - zaciął się spoglądając w moją stronę.
- Niech zostaną – odezwałam się i uśmiechnęłam do zebranych – to w niczym nie przeszkadza i proszę niech pan już zaczyna... - ponagliłam go odczuwając coraz większy dyskomfort w plecach.
- Dobrze – otworzył swoją aktówkę chwile w niej grzebiąc aż znalazł małą białą kopertę – w takim razie przejdźmy do odczytania testamentu – rozerwał kopertę i zaczął z niej czytać.

TESTAMENT
Ja niżej podpisana Melissa Torann na wypadek swojej śmierci powołuję do spadku:
a) Orianę Torann, a właściwie Jackson, której pozostawiam samochód marki Hummer, wszystkie książki dotyczące mitologii greckiej, konto w Bank of America oraz domek na greckiej wyspie Naksos w miejscowości Koronis.
b) Sally Jackson, której pozostawiam samochód marki Chevrolet, apartament znajdujący się w Midtown Manhattan przy piątej alei oraz konto w banku JPMorgan Chase.
c) Marka Browna, któremu pozostawiam dom w Atlanta City przy ulicy Ocean Ave 333 oraz wszystkie pozostałe przedmioty znajdujące się w tymże domku.
Melissa Torann

Po odczytaniu ostatniej woli Melissy zapadła niezręczna cisza, którą przerwał pan Yans.
- Pani Torann zostawiła także dla państwa koperty – oznajmił wyciągając i rozdając je – na tym moja praca się już kończy. Dziękuję za obecność oraz życzę powodzenia w dalszym życiu - wyraźnie spojrzał w moją stronę, kierując się do drzwi – Do widzenia państwu.
Po wyjściu pana Yansa znowu zapanowała cisza. Spojrzałam na kopertę, która leżała przede mną na stole. Widniało na niej moje imię i prawdziwe nazwisko. Wzięłam ją do ręki, była ciężka. Popatrzyłam na nią i schowałam do torebki, pomyślałam, że otworzę ją później. Zerknęłam jeszcze na pozostałych zauważyłam, że Mark i moja mama robią to samo. Panującą ciszę przerwał wstający od stołu Mark.
- Chciałbym zaprosić państwa do domu Oriany, tam możemy spokojnie porozmawiać oczywiście jeżeli nie mają państwo nic przeciwko – uśmiechnął się do pozostałych.
- Ten dom należy teraz do ciebie – odparłam z uśmiechem.
- To zawsze będzie twój dom – oznajmił ciepło się do mnie uśmiechając.
- No niech ci tam będzie – mruknęłam.
- Oczywiście nie mamy nic przeciwko – odezwała się Sally – z chęcią pojedziemy – wstała od stołu a za nią reszta towarzystwa. Sally Jackson podeszła do mnie szybko i uściskała trzymając chwilę w ramionach. Spojrzałam na jej zapłakaną twarz.
- Ja... - nie mogłam nic z siebie wydusić.
- Oriana kochanie – mówiła zapłakanym głosem – tak długo ciebie szukałam, nigdy nie straciłam nadziei, że się w końcu odnajdziesz. Kiedy dowiedziałam się, że cię wreszcie zobaczę, nie mogłam doczekać się tego spotkania. Przez tyle lat zastanawiałam się co się z tobą dzieje. Proszę wybacz mi że dopuściłam do tego byś mnie opuściła. Kocham cię i już więcej nie chcę cię stracić – ucałowała mnie w czoło.
- Ja... ja też nie mogłam doczekać się tego spotkania... mamo – uśmiechnęłam się i wtuliłam w nią. Nawet nie spostrzegłam kiedy wszyscy opuścili pokój w którym zostałam tylko ja, moja mama i brat, którego zauważyłam dopiero gdy oderwałam się od mamy. Ten podszedł do nas i uśmiechnął się. Sally przygarnęła go pod ramię i zwróciła się do mnie.
- Oriano to twój brat, Percy.
- Percy – powiedziałam i spojrzałam na chłopaka. Był bardzo podobny do mnie. Miał oczy i włosy tego samego koloru co ja, podobne rysy. Byliśmy nawet podobnego wzrostu, oczywiście ja byłam troszkę niższa. On także mi się przyglądał.
- Oriana – powiedział niepewnie, podchodząc bliżej mnie – nie mogłem doczekać się tego spotkania, kiedy tylko mama powiedziała mi o tobie, chciałem za wszelką cenę cię poznać – przytulił mnie, ale niestety troszkę za mocno bo wywołał tym samym ból w moich poranionych plecach, aż syknęłam z powodu nieprzyjemnego pieczenia na co ten odsunął się ode mnie jak poparzony – przepraszam, naprawdę przepraszam, nie chciałem – pogrzebał w kieszeni spodni wyciągając batonik – ugryź mały kawałek – popatrzyłam na niego dziwnie nie rozumiejąc o co mu chodzi – ten batonik ma w sobie ambrozję. Ona pomoże ci szybko wyleczyć rany na plecach – przyjęłam go niepewnie, odwinęłam i tak jak kazał wzięłam małego kęsa po czym oddałam mu go – i jak? Już lepiej? - poczułam dziwne ciepło rozchodzące się po moich plecach i już po chwili nie czułam w nich dyskomfortu spowodowanymi ranami pozostawionymi przez lwa nemejskiego.
- Tak lepiej, dziękuję – powiedziałam i go przytuliłam – mój bracie– uśmiechnęłam się. Gdy się od siebie oderwaliśmy zobaczyłam wpatrującą się w nas Sally, moją... naszą mamę.
- Chodźmy już, pewnie czekają na nas na zewnątrz – odezwała się i skierowała do drzwi.

7. Atlanta City.

Poranek w obozie był pogodny. Słońce leniwie sunęło po nieboskłonie, wypuszczając pierwsze ciepłe promienie, które rozświetlały cały plac. Była 6:45 kiedy Chejron wdrapał się, a właściwie wjechał na swoim wózku inwalidzkim na Wzgórze Herosów i zobaczył siedzącego tam Percy'ego. Ten kiedy tylko usłyszał poruszenie na trawie obejrzał się.
- O... Chejron... Dzień dobry.
- Percy? Co ty tutaj tak wcześnie robisz, znając ciebie myślałem, że się spóźnisz...
- Nie mogłem spać... Nie mogę się już doczekać tego spotkania.
- Chejronieeee... Chejronieee... - doszedł ich krzyk satyra biegnącego w ich kierunku – Nie ma Percy'ego w... - nie dokończył dostrzegając chłopaka wstającego z trawy – Percy tu jesteś tak się martwiłem... Myślałem, że wyszedłeś z obozu... Szukałem cię...
- Szukałeś mnie? Dlaczego? Stało się coś?
- To przez łączę empatyczne. Odczuwam twoje emocje pamiętasz? A twoje są jakieś dziwne... A tak w ogóle co wy tutaj robicie?
- Za chwile wyjeżdżamy – odpowiedział mu Chejron.
- Wyjeżdżacie, ale dokąd? Dlaczego? Gdzie? Po co?
- Mamy do załatwienia pewne sprawy – tu spojrzał sugestywnie na Percy'ego.
- Jadę z wami – oznajmił pewny siebie satyr.
- Ale Grover... - nie dokończył Percy.
- Jestem opiekunem i kiedy ty gdzieś wyjeżdżasz muszę jechać z tobą, koniec i kropka.
- Dobrze pojedziesz Grover, idź szybko się przebierz – powiedział do niego centaur. Grover usłyszawszy to szybko pognał by się przebrać i nie minęło 5 minut, a on już do nich wracał starając się szybko kuśtykać na Wzgórze, aczkolwiek kule dzięki którym się poruszał nie umożliwiały mu tego.
- To gdzie jedziemy? - zapytał, gdy już wdrapał się na górę.
- Najpierw po Sally, a następnie do Atlanta City – gdy skończył mówić podjechał do nich mini bus kierowany przez Argusa, do którego zaraz wszyscy wsiedli i ruszyli w drogę. Podróż do mieszkania pani Jackson bardzo szybko minęła, gdy tylko samochód podjechał pod jej klatkę ta wyszła z niej i wsiadła szybko się witając i siadając na jednym z wolnych miejsc.
- Percy kochanie – powiedział tuląc syna – wszystko z tobą dobrze?
- Tak mamo – oznajmił odpowiadając na uścisk – wszystko ok.
- Dzisiaj poznasz siostrę – powiedziała starając się powstrzymać napływające do oczu łzy.
- Tak, bardzo się cieszę na to spotkanie – posłał matce promienny uśmiech.
Grover, który przysłuchiwał się wymianie zdań między matka a synem bardzo się zdziwił.
- To ty masz siostrę? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak, a dokładniej bliźniaczkę. Zostaliśmy rozdzieleni, gdy byliśmy mali.
Podczas reszty podróży do Atlanta City już nikt się nie odezwał pomijając pojedyncze słowa i nic nie wnoszące zdania. W trakcie jazdy Sally podała Argusowi adres na jaki ma jechać i wróciła na swoje miejsce cicho rozmawiając z Chejronem. Zbliżając się do miejsca docelowego Grover zaczął się kręcić na swoim miejscu niespokojny jakby coś miało zaraz na niego wyskoczyć.
- Grover co jest? - zapytał zaniepokojony Percy.
- Wyczuwam potwora, całkiem mocnego potwora i to gdzieś niedaleko – oznajmił, gdy Argus parkował już przed kancelarią. Gdy tylko się zatrzymał wszyscy wyszli z mini busa rozglądając się, ale nic nie zauważyli.
- Może się pomyliłeś? - zapytała niepewnie Sally.
- Nie na pewno nie. Jest gdzieś blisko – rozglądał się na boki aż wreszcie zauważył w oddali poszukiwanego stwora, a także dwoje młodych ludzi, którzy przed nim uciekali kierując się w stronę dębu – Patrzcie - powiedział wskazując w lwa – mówiłem, że coś groźnego – powiedział ze strachem w głosie. Reszta z zebranych popatrzyła we wskazane miejsce i wstrzymała oddech.
- To lew nemejski, cholera – powiedział Chejron – ale kto tam... No nie to chyba oni... Oriana i ten chłopak, o którym mówił Mroczny...
- Co takiego – wykrzyknął Percy przyglądając się jak lew próbuje zaatakować jego siostrę – idę im pomóc.
- Nie Percy zaczekaj i tak żadne ostrze nie zrobi mu krzywdy, stój i patrz... - oznajmił twardo Chejron. Kiedy tylko Percy spojrzał ponownie na lwa ten mocował się z wbitym pazurem we pniu drzewa.
- Oni są... - zaczął Grover.
- Nieźli – dokończył oniemiały Percy.
- Tak są bardzo dobrze zgrani – ocenił ich Chejron przyglądając się jak chłopak odpiera ataki lwa, a dziewczyna siłuje się z pazurem.
- Może jednak...
- Nie... Stój Percy – złapała go za rękę Sally wpatrując się z coraz większymi obawami w dziejące się przed nią sceny. Kiedy lew został zraniony i odrzucił Orianę na ziemię Sally ścisnęła mocniej rękę syna. Chłopak mimo prób zatrzymania wielkiego kota również został odrzucony na bok, a lew już przypierał do ziemi dziewczynę. W tym momencie wszyscy wstrzymali oddech jednak zobaczyli, że chłopak już biegnie z ułamanym mieczem i wbija go w lwa, który rycząc wściekle rozsypuje się pozostawiając kawał swojej skóry.
- Jak im się udało, przecież żadne ostrze... - mamrotał Grover.
- Nie widziałeś momentu w którym Oriana rozcięła skórę lwa na boku jego własnym pazurem? - zapytał go Chejron poprawiając się na swoim wózku – muszę przyznać, że chyba nikt by na to nie wpadł, to był bardzo dobry pomysł.
- Oni byli niesamowici – oznajmił z uznaniem Percy wciąż wpatrując się we wspomnianą dwójkę, która zbierała się z ziemi.
- Niezłe trofeum mają... Skóra lwa nemejskiego – wymruczał z uznaniem Grover widząc jak chłopak zarzuca ją na plecy dziewczyny a ta zmienia się w marynarkę – To ta skóra się zmienia?
- Tak dopasowuje się do aktualnych potrzeb nosiciela – uświadomił go centaur.
- Super – westchnął z uznaniem satyr – czyli to jest twoja siostra? Z resztą co ja się pytam jesteście jak jedna kropla wody w morzu od razu widać podobieństwo.
- Tak – odpowiedział Percy nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej.
- Ona jest ranna – odezwała się do tej pory milcząca Sally.
- Tak widziałem – przyznał jej rację Chejron – na szczęście pazury lwa nemejskiego nie zawierają w sobie trucizny. Wszyscy w milczeniu przyglądali się idącej w ich stronie dwójce nastolatków. Po chwili doszedł do nich Mark Brown, a także pan Yans, notariusz i przywitał się z nimi. Odwrócili się słysząc kroki za plecami i dostrzegli idących nastolatków.