W domu nie mogliśmy
usiedzieć na miejscu, byliśmy pod obserwacją i nawet nie
wiedzieliśmy co nam się przygląda. Na szczęście czas szybko
minął i mogliśmy wyjść z domu nie czując się jak zamknięci w
klatce i rzuceni na wybieg dla wygłodniałych zwierząt. Wychodząc
rozejrzeliśmy się dla pewności, jednakże niczego niepokojącego
nie zauważyliśmy, więc ruszyliśmy w drogę do kancelarii.
Mijaliśmy różne domy, sklepy i stragany. Byliśmy już w parku
niedaleko budowy w oddali widząc upragniony przystanek czyli
kancelarię Pana Yansa. To by było zbyt piękne gdybyśmy doszli tam
bez żadnych przeszkód tak samo pewnie pomyślał ten stwór
wyskakując na nas, na szczęście w samą porę się rozproszyliśmy
i nie zostaliśmy przygnieceni przez wielkie łapska. Spojrzałam na
tego stwora, to był... ogromny lew o ciemnobrązowej maści z
wielkimi ostrymi pazurami. Skądś wiedziałam co to za stwór,
gdzieś o nim czytałam... Tak... mitologiczne książki w domu...
Już wiem co to za lew...
- Chris to lew nemejski –
powiedziałam podchodząc do przyjaciela.
- No i jak mamy go
pokonać? - zapytał wpatrując się w potwora, który chyba
przygotowywał się do skoku na nas.
- Żadne ostrze go nie
przebije...
- No to w jaki sposób
mamy go zabić?
- Herakles go udusił –
odparłam zerkając na stwora, który w tej samej chwili skoczył na
nas. Chris i ja odskoczyliśmy w samą porę wyciągając broń,
która zapewne i tak nam się nie przyda.
- I mamy go udusić? -
zapytał z niedowierzaniem – żartujesz sobie, niby jak my to
zrobimy?
- Nie wiem... myślę...
może było coś jeszcze... – uskoczyłam przed ogromną łapą
zbliżającą się w moją stronę, lew był jednak bardzo zwinny i
po chwili miałam już rozerwaną bluzkę na plecach.
- Cholerna jasna... -
syknęłam – te jego pazury są ostre jak brzytwa...
- Uważaj – krzyknął
Chris zjawiając się obok mnie i broniąc przed lwem. Naparł na
niego, atakował i odbijał jego łapy, które nas atakowały,
chociaż wiedział, że żadnej szkody mu nie wyrządzi, nawet
niebiańskim spiżem. Widziałam, że stara się jak może by zyskać
dla mnie czas do namysłu.
- Czekaj, czekaj –
zamyśliłam się – pazury, no tak...
- Co pazury? - Chris
obejrzał się na mnie wciąż odpierając ataki – niegrzeczny
kiciuś, a kysz.
- Herakles po uduszeniu
zaniósł go do Myken, gdzie ściągnął z niego skórę używając
do jej przecięcia jego własnych ostrych pazurów.
- Czyli mamy go zabić
jego własnymi pazurami?
- Musimy rozciąć nimi
jego skórę, chociaż kawałek i wbić w to miejsce miecz... Powinno
zadziałać... A przynajmniej mam taką nadzieję – uśmiechnęłam
się – ty go zajmuj, a ja spróbuję dostać się do jego łap.
- Jak chcesz dostać jego
pazur? - zapytał odparowując głownią atak – Dobrze, że żadni
ludzie nas nie widzą bo pomyśleli by pewnie coś dziwnego...
- Nie wiem czy niebiański
spiż da radę odciąć mu go... Musimy go wyrwać.
- Wyrwać? Jak? -
rozejrzałam się i dostrzegłam całkiem solidne drzewo przed nami,
czyli niestety za potworem zagradzającym nam drogę.
- Widzisz to drzewo przed
nami, ten duży dąb? - zapytałam go.
- Widzę...
- Musimy tam dobiec, mam
plan...
- Ok, ty tu rządzisz –
poczekałam jeszcze chwilę na dogodny moment.
- Teraz – krzyknęłam i
popędziliśmy w stronę drzewa. Lew na początku był nieco
zdezorientowany, ale szybko wziął się w garść i zaczął nas
gonić. Dobiegliśmy do wielkiego dębu i odwróciliśmy się
spostrzegając, że wielki kiciuś jest już blisko nas.
- To był twój plan?
Zginąć pod dębem?
- Kiedy się na nas
zamachnie odskakujemy, ale w ostatnim momencie... - popatrzyłam na
Chrisa, który przyglądał mi się sceptycznie – Damy radę... -
pocieszyłam go i po chwili skrzywiłam się czując pieczenie na
plecach. Tak jak powiedziałam, gdy stwór wymierzył w nas swoją
łapę odskoczyliśmy na boki przewracając się na ziemię. Od razu
się obejrzałam spostrzegając, że mój plan zadziałał. Lew wbił
pazury w wielki konar drzewa.
- Świetny plan –
pogratulował mi przyglądając się jak zwierze męczy się by
wyszarpnąć pazury.
- Chris uderz mieczem w
jego pazur, widzisz tam jest już nadłamany – powiedziałam
wskazując na łapę lwa. Chris podszedł do niego stając w
bezpiecznej odległości i z całej siły uderzył w powstałą
szramę na pazurze, wtedy też zwierzę wyszarpnęło pazury z drzewa
pozostawiając jednego z nich nadal wbitego w pień i ryknął na nas
wściekle.
- To jaki jest teraz plan?
- zapytał mnie Chris podnosząc miecz do obrony.
- Zajmij go czymś, a ja
wyszarpnę go z drzewa i spróbuję rozedrzeć nim jego skórę, a
wtedy ty wbijesz w tamto miejsce miecz, ok? - podeszłam do drzewa i
rozpoczęłam próby wyrwania pazura z pnia, ten jednak bardzo dobrze
się go trzymał.
- Ok, nie ma sprawy –
uśmiechnął się – jak zginę będę cię nawiedzać w snach –
natarł na potwora, który ryczał wściekle.
- Jak mamy zginąć to
razem – oznajmiłam – ale na pewno nie dzisiaj – ponowiłam
próby wyciągnięcia pazura, który już lekko wysuwał się z
drzewa. Obejrzałam się kiedy usłyszałam huk upadającego kawałka
żelastwa na ziemię, domyśliłam się, że lew wytrącił ostrze z
ręki Chrisa.
- Uważaj – krzyknęłam
mocniej ciągnąć za pazur. Lew podniósł łapę i wymierzył ją w
Chrisa, ten jednak zdążył odskoczyć w kierunku miecza i podnieść
go nim łapa go dosięgła – Dzięki bogu – sapnęłam.
- Wątpisz we mnie? -
wykrzyknął – Chyba nie sądzisz, że jakiś kotek ma ze mną
szansę – roześmiał się odbijając ataki wspomnianego kotka.
- Oczywiście, że w
ciebie nie wątpię – wyszarpnęłam pazur z drzewa – mam go –
zaczęłam zbliżać się do walczącego Chrisa. Stwór jakby mnie
wyczuł, zamachnął się w moim kierunku próbując mnie nabić na
ostre pazury. Na szczęście miałam sztylet, którym odparłam atak,
jednak gdy lew wycofał swoją łapę ostrze złamało się na pół.
- No pięknie –
powiedziałam odrzucając na bok rękojeść sztyletu.
- Nie przejmuj się,
spróbuj rozerwać mu skórę na boku – pocieszył mnie Chris
podbiegając i broniąc od kolejnego ataku. Chris odpierał ataki
jeden po drugim, a ja odczekałam chwilę na dogodny moment i
przejechałam pazurem po boku zwierzęcia, gdzie powstała długa
szrama. Lew ryknął z wściekłości odrzucając mnie na ziemię.
Widziałam, że Chris próbuje go zatrzymać łamiąc przy tym swój
miecz, jednak on także został odrzucony na suchą glebę. Potwór
podbiegł do mnie i przycisnął do ziemi rycząc wściekle. Czułam
jak jego pazury wbijają mi się w plecy i jak coś ciepłego cieknie
mi po nich. Myślałam, że już po mnie gdy lew rozwarł paszczę
szykując się do pożarcia mnie, jednakże w tej samej chwili zjawił
się Chris wbijając w szramę na skórze lwa złamaną część
miecza aż po rękojeść. Lew odrzucił łeb do tyłu patrząc i
rycząc wściekle na nas, a następnie rozsypał się pozostawiając
po sobie kawał skóry. Chris podniósł go i podszedł do mnie
pomagając mi wstać.
- Jesteś ranna –
powiedział zaniepokojony zerkając na moje rany na plecach.
- To nic takiego –
skrzywiłam się – musimy iść – oznajmiłam spoglądając w
stronę kancelarii, gdzie spostrzegłam wpatrujących się w nas
ludzi, a dokładniej czwórkę ludzi. Trzech mężczyzn i kobietę.
Jeden z mężczyzn siedział na wózku, miał ciemnobrązowe włosy i
brodę, ubrany był w tweedową marynarkę i zwykłe jeansy, kolejny
był bardzo opalony, miał kozią bródkę i czapkę na głowię spod
której wystawały brązowe loczki, pomarańczowa koszulkę i
szerokie jeansy, ostatni z nich miał czarne włosy i był troszkę
niższy o tego w czapeczce, miał na sobie ciemne jeansy i zieloną
koszulkę. Kobieta, która stała na końcu obok ciemnowłosego
chłopaka była wysoka i bardzo ładna, miała piękne długie
brązowe włosy. Ubrana była w ciemną spódnicę do kolan i
niebieską bluzkę z wiązaniem w talii. Czarnowłosy mówił coś do
mężczyzny na wózku, który wpatrywał się w nas jakby chciał nas
prześwietlić. Popatrzyliśmy z Chrisem na siebie i ruszyliśmy w
drogę myśląc, że może niczego dziwnego nie zauważyli. W drodze
Chris zarzucił mi skórę pozostawioną przez lwa na ramiona, a ta
zmieniła się w marynarkę, która bardzo dobrze zakrywała moje
poranione plecy.
- Skąd wiedziałeś, że
się zmieni? - zapytałam ze zdziwienia.
- Nie wiedziałem –
odparł równie zaskoczony – jak wrócimy opatrzę ci plecy. Bardzo
boli?
- Nie martw się –
uśmiechnęłam się i dotknęłam jego policzka – też jesteś
ranny – spojrzałam na jego przedramię gdzie widniała długa
szrama po pazurze nemejskiego lwa.
- To nic takiego –
spojrzał na swoją rękę i złapał mnie za dłoń – chodź Mark
już przyjechał – i faktycznie gdy spojrzałam ponownie w kierunku
tamtych ludzi stał przy nich Mark, po chwili doszedł do nich także
pan Yans. Westchnęłam i ruszyliśmy w dalszą drogę.
No proszę jaka zdolna dziewczynka. :) Jeszcze trochę i pozna rodzinę, dobrze, że była z Chrisem mogłaby nie dać rady sama.
OdpowiedzUsuńJak zwykle swietne :)
OdpowiedzUsuń