Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 26 lipca 2014

6. Lew nemejski.

W domu nie mogliśmy usiedzieć na miejscu, byliśmy pod obserwacją i nawet nie wiedzieliśmy co nam się przygląda. Na szczęście czas szybko minął i mogliśmy wyjść z domu nie czując się jak zamknięci w klatce i rzuceni na wybieg dla wygłodniałych zwierząt. Wychodząc rozejrzeliśmy się dla pewności, jednakże niczego niepokojącego nie zauważyliśmy, więc ruszyliśmy w drogę do kancelarii. Mijaliśmy różne domy, sklepy i stragany. Byliśmy już w parku niedaleko budowy w oddali widząc upragniony przystanek czyli kancelarię Pana Yansa. To by było zbyt piękne gdybyśmy doszli tam bez żadnych przeszkód tak samo pewnie pomyślał ten stwór wyskakując na nas, na szczęście w samą porę się rozproszyliśmy i nie zostaliśmy przygnieceni przez wielkie łapska. Spojrzałam na tego stwora, to był... ogromny lew o ciemnobrązowej maści z wielkimi ostrymi pazurami. Skądś wiedziałam co to za stwór, gdzieś o nim czytałam... Tak... mitologiczne książki w domu... Już wiem co to za lew...
- Chris to lew nemejski – powiedziałam podchodząc do przyjaciela.
- No i jak mamy go pokonać? - zapytał wpatrując się w potwora, który chyba przygotowywał się do skoku na nas.
- Żadne ostrze go nie przebije...
- No to w jaki sposób mamy go zabić?
- Herakles go udusił – odparłam zerkając na stwora, który w tej samej chwili skoczył na nas. Chris i ja odskoczyliśmy w samą porę wyciągając broń, która zapewne i tak nam się nie przyda.
- I mamy go udusić? - zapytał z niedowierzaniem – żartujesz sobie, niby jak my to zrobimy?
- Nie wiem... myślę... może było coś jeszcze... – uskoczyłam przed ogromną łapą zbliżającą się w moją stronę, lew był jednak bardzo zwinny i po chwili miałam już rozerwaną bluzkę na plecach.
- Cholerna jasna... - syknęłam – te jego pazury są ostre jak brzytwa...
- Uważaj – krzyknął Chris zjawiając się obok mnie i broniąc przed lwem. Naparł na niego, atakował i odbijał jego łapy, które nas atakowały, chociaż wiedział, że żadnej szkody mu nie wyrządzi, nawet niebiańskim spiżem. Widziałam, że stara się jak może by zyskać dla mnie czas do namysłu.
- Czekaj, czekaj – zamyśliłam się – pazury, no tak...
- Co pazury? - Chris obejrzał się na mnie wciąż odpierając ataki – niegrzeczny kiciuś, a kysz.
- Herakles po uduszeniu zaniósł go do Myken, gdzie ściągnął z niego skórę używając do jej przecięcia jego własnych ostrych pazurów.
- Czyli mamy go zabić jego własnymi pazurami?
- Musimy rozciąć nimi jego skórę, chociaż kawałek i wbić w to miejsce miecz... Powinno zadziałać... A przynajmniej mam taką nadzieję – uśmiechnęłam się – ty go zajmuj, a ja spróbuję dostać się do jego łap.
- Jak chcesz dostać jego pazur? - zapytał odparowując głownią atak – Dobrze, że żadni ludzie nas nie widzą bo pomyśleli by pewnie coś dziwnego...
- Nie wiem czy niebiański spiż da radę odciąć mu go... Musimy go wyrwać.
- Wyrwać? Jak? - rozejrzałam się i dostrzegłam całkiem solidne drzewo przed nami, czyli niestety za potworem zagradzającym nam drogę.
- Widzisz to drzewo przed nami, ten duży dąb? - zapytałam go.
- Widzę...
- Musimy tam dobiec, mam plan...
- Ok, ty tu rządzisz – poczekałam jeszcze chwilę na dogodny moment.
- Teraz – krzyknęłam i popędziliśmy w stronę drzewa. Lew na początku był nieco zdezorientowany, ale szybko wziął się w garść i zaczął nas gonić. Dobiegliśmy do wielkiego dębu i odwróciliśmy się spostrzegając, że wielki kiciuś jest już blisko nas.
- To był twój plan? Zginąć pod dębem?
- Kiedy się na nas zamachnie odskakujemy, ale w ostatnim momencie... - popatrzyłam na Chrisa, który przyglądał mi się sceptycznie – Damy radę... - pocieszyłam go i po chwili skrzywiłam się czując pieczenie na plecach. Tak jak powiedziałam, gdy stwór wymierzył w nas swoją łapę odskoczyliśmy na boki przewracając się na ziemię. Od razu się obejrzałam spostrzegając, że mój plan zadziałał. Lew wbił pazury w wielki konar drzewa.
- Świetny plan – pogratulował mi przyglądając się jak zwierze męczy się by wyszarpnąć pazury.
- Chris uderz mieczem w jego pazur, widzisz tam jest już nadłamany – powiedziałam wskazując na łapę lwa. Chris podszedł do niego stając w bezpiecznej odległości i z całej siły uderzył w powstałą szramę na pazurze, wtedy też zwierzę wyszarpnęło pazury z drzewa pozostawiając jednego z nich nadal wbitego w pień i ryknął na nas wściekle.
- To jaki jest teraz plan? - zapytał mnie Chris podnosząc miecz do obrony.
- Zajmij go czymś, a ja wyszarpnę go z drzewa i spróbuję rozedrzeć nim jego skórę, a wtedy ty wbijesz w tamto miejsce miecz, ok? - podeszłam do drzewa i rozpoczęłam próby wyrwania pazura z pnia, ten jednak bardzo dobrze się go trzymał.
- Ok, nie ma sprawy – uśmiechnął się – jak zginę będę cię nawiedzać w snach – natarł na potwora, który ryczał wściekle.
- Jak mamy zginąć to razem – oznajmiłam – ale na pewno nie dzisiaj – ponowiłam próby wyciągnięcia pazura, który już lekko wysuwał się z drzewa. Obejrzałam się kiedy usłyszałam huk upadającego kawałka żelastwa na ziemię, domyśliłam się, że lew wytrącił ostrze z ręki Chrisa.
- Uważaj – krzyknęłam mocniej ciągnąć za pazur. Lew podniósł łapę i wymierzył ją w Chrisa, ten jednak zdążył odskoczyć w kierunku miecza i podnieść go nim łapa go dosięgła – Dzięki bogu – sapnęłam.
- Wątpisz we mnie? - wykrzyknął – Chyba nie sądzisz, że jakiś kotek ma ze mną szansę – roześmiał się odbijając ataki wspomnianego kotka.
- Oczywiście, że w ciebie nie wątpię – wyszarpnęłam pazur z drzewa – mam go – zaczęłam zbliżać się do walczącego Chrisa. Stwór jakby mnie wyczuł, zamachnął się w moim kierunku próbując mnie nabić na ostre pazury. Na szczęście miałam sztylet, którym odparłam atak, jednak gdy lew wycofał swoją łapę ostrze złamało się na pół.
- No pięknie – powiedziałam odrzucając na bok rękojeść sztyletu.
- Nie przejmuj się, spróbuj rozerwać mu skórę na boku – pocieszył mnie Chris podbiegając i broniąc od kolejnego ataku. Chris odpierał ataki jeden po drugim, a ja odczekałam chwilę na dogodny moment i przejechałam pazurem po boku zwierzęcia, gdzie powstała długa szrama. Lew ryknął z wściekłości odrzucając mnie na ziemię. Widziałam, że Chris próbuje go zatrzymać łamiąc przy tym swój miecz, jednak on także został odrzucony na suchą glebę. Potwór podbiegł do mnie i przycisnął do ziemi rycząc wściekle. Czułam jak jego pazury wbijają mi się w plecy i jak coś ciepłego cieknie mi po nich. Myślałam, że już po mnie gdy lew rozwarł paszczę szykując się do pożarcia mnie, jednakże w tej samej chwili zjawił się Chris wbijając w szramę na skórze lwa złamaną część miecza aż po rękojeść. Lew odrzucił łeb do tyłu patrząc i rycząc wściekle na nas, a następnie rozsypał się pozostawiając po sobie kawał skóry. Chris podniósł go i podszedł do mnie pomagając mi wstać.
- Jesteś ranna – powiedział zaniepokojony zerkając na moje rany na plecach.
- To nic takiego – skrzywiłam się – musimy iść – oznajmiłam spoglądając w stronę kancelarii, gdzie spostrzegłam wpatrujących się w nas ludzi, a dokładniej czwórkę ludzi. Trzech mężczyzn i kobietę. Jeden z mężczyzn siedział na wózku, miał ciemnobrązowe włosy i brodę, ubrany był w tweedową marynarkę i zwykłe jeansy, kolejny był bardzo opalony, miał kozią bródkę i czapkę na głowię spod której wystawały brązowe loczki, pomarańczowa koszulkę i szerokie jeansy, ostatni z nich miał czarne włosy i był troszkę niższy o tego w czapeczce, miał na sobie ciemne jeansy i zieloną koszulkę. Kobieta, która stała na końcu obok ciemnowłosego chłopaka była wysoka i bardzo ładna, miała piękne długie brązowe włosy. Ubrana była w ciemną spódnicę do kolan i niebieską bluzkę z wiązaniem w talii. Czarnowłosy mówił coś do mężczyzny na wózku, który wpatrywał się w nas jakby chciał nas prześwietlić. Popatrzyliśmy z Chrisem na siebie i ruszyliśmy w drogę myśląc, że może niczego dziwnego nie zauważyli. W drodze Chris zarzucił mi skórę pozostawioną przez lwa na ramiona, a ta zmieniła się w marynarkę, która bardzo dobrze zakrywała moje poranione plecy.
- Skąd wiedziałeś, że się zmieni? - zapytałam ze zdziwienia.
- Nie wiedziałem – odparł równie zaskoczony – jak wrócimy opatrzę ci plecy. Bardzo boli?
- Nie martw się – uśmiechnęłam się i dotknęłam jego policzka – też jesteś ranny – spojrzałam na jego przedramię gdzie widniała długa szrama po pazurze nemejskiego lwa.
- To nic takiego – spojrzał na swoją rękę i złapał mnie za dłoń – chodź Mark już przyjechał – i faktycznie gdy spojrzałam ponownie w kierunku tamtych ludzi stał przy nich Mark, po chwili doszedł do nich także pan Yans. Westchnęłam i ruszyliśmy w dalszą drogę.

2 komentarze:

  1. No proszę jaka zdolna dziewczynka. :) Jeszcze trochę i pozna rodzinę, dobrze, że była z Chrisem mogłaby nie dać rady sama.

    OdpowiedzUsuń