Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 26 lipca 2014

5. Pogrzeb Melissy.

Rano obudziłam się szczęśliwa i wypoczęta, wiem, że to może wydawać się dziwne w szczególności, że dzisiaj jest pogrzeb Melissy, która wychowywała mnie tyle lat, jednakże nie potrafię się smucić. Pewnie dlatego, że poznam dzisiaj Sally Jackson. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegarek, który wskazywał piątą rano.
- Trzeba wstawać – mruknęłam sama do siebie przeciągając się i wygrzebując z ciepłego kokonu powstałego z mojej kołdry. Podeszłam do lustra i spojrzałam w moje odbicie do którego od razu się uśmiechnęłam. To już dzisiaj, pomyślałam, dzisiaj poznam moją prawdziwą mamę a może i brata. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i skierowałam do łazienki. Po załatwieniu porannej toalety zaczęłam szukać ciuchów w które mogłabym się ubrać na pogrzeb Melissy, nie potrafię nazywać już ją moją mamą. Z szafy wybrałam krótkie czarne eleganckie szorty oraz białą tunikę z rękawem 3/4 w koronkowe kwiatowe wzory lekko rozszerzaną ku dołowi. Do tego dobrałam czarne proste baleriny i małą torebkę tego samego koloru, w którą schowałam najpotrzebniejsze rzeczy, które mogą mi się przydać podczas dzisiejszego dnia. Wychodząc z pokoju oczywiście nie zapomniałam zabrać ze sobą sztyletu z niebiańskiego spiżu jak się z Chrisem dowiedzieliśmy. Wykuł mi go oczywiście mój przyjaciel z części, które znajdowaliśmy po każdym pokonanym potworze. Mimo, że nie miał do tego specjalnej kuźni poradził sobie i tak oto powstał sztylet dla mnie, a miecz dla niego. Dzięki tej broni mogliśmy się skuteczniej bronić, ponieważ wystarczyło tylko dźgnąć potwora, a ten rozsypywał się lub znikał. Sztylet dopięłam sobie do paska z tyłu pleców tak by schować go całego pod tuniką, a następnie zeszłam do kuchni przygotować śniadanie. Wchodząc do kuchni zobaczyłam, że jest kilka minut przed siódmą. Wstawiłam wodę w czajniku i zabrałam się za przyrządzanie śniadania. Po około 20 minutach do kuchni wszedł Mark ubrany w czarny elegancki garnitur.
- O dzień dobry, ty już na nogach... zresztą można było się tego spodziewać – powiedział siadając przy stole.
- Dzień dobry, napije się pan czegoś? - zapytałam podchodząc do czajnika.
- Nadal tytułujesz mnie na pan chociaż już dawno mówiłem ci, że możesz się do mnie zwracać na ty – uśmiechnął się – jeżeli to nie problem poproszę o kawę.
- Ah tak przepraszam – zaśmiała się z zakłopotania i zaczęłam robić pożądany napój – mam nadzieję, że jesteś głodny bo właśnie robię jajecznicę i tosty – podałam mu parującą kawę.
- Jestem głodny i to bardzo, dziękuję – uśmiechnął się odbierając kawę.
Wróciłam mieszać jajecznicę na patelni, po chwili była już gotowa i przełożyłam ją na trzy talerze. Zauważyłam, że Mark przypatruje się temu ze zdziwieniem ale ja wiedziałam, że dobrze robię ponieważ gdy tylko ustawiłam na stole talerze z parującą jajecznicą i tostami rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Uśmiechnęłam się do Marka i poszłam otworzyć drzwi za którymi stał on. Chris był ubrany w czarne spodnie od garnituru i elegancką białą koszulę rozpiętą pod szyją, zauważyłam również, że do paska ma dopięty swój miecz, który teraz był o połowę krótszy niż normalnie, a to za sprawą tego, iż skonstruował on pewien mechanizm z reszta sama nie wiem dokładnie jak to zrobił, ale dzięki niemu jego miecz się zmniejszał do rozmiaru sztyletu. Gdy tylko otworzyłam drzwi uśmiechnął się do mnie.
- Hej. Nie spóźniłem się? - zapytał na wstępie.
- Hej. Oczywiście, że się nie spóźniłeś, właśnie zrobiłam śniadanie – pociągnęłam go za rękę w stronę kuchni – chodź bo wystygnie.
- Nawet nie będę pytał skąd wiedziałaś, że przyjdę... - posłał mi promienny uśmiech siadając przy stole – Dzień dobry panu.
- Dzień dobry – odpowiedział Mark.
- Za dobrze cię znam – odpowiedziałam mu i usiadłam przy stole by zjeść śniadanie.
Po zjedzonym posiłku pozbierałam naczynia i wstawiłam je do zmywarki.
- Pogrzeb jest o 10, a odczytanie testamentu o 15 w kancelarii notarialnej pana Yansa – zwrócił się do mnie Brown i spojrzał na zegarek – wyjedziemy tak o 9 ,więc macie jeszcze trochę czasu – wstał z miejsca i wyszedł z kuchni.
Spojrzałam na Chrisa.
- To co, telewizja – powiedziałam równocześnie z nim, a następnie się roześmialiśmy i skierowaliśmy do salonu.
Siedząc przed telewizorem czas szybko nam zleciał i trzeba było już wychodzić. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę w międzyczasie zatrzymując się w kwiaciarni. Podczas jazdy cały czas coś mi przeszkadzało, tak jakby coś mnie obserwowało. Rozglądałam się ciągle ale nic nie zauważyłam, pomijając zaniepokojone spojrzenia Chrisa. On chyba też coś dziwnego odczuwał bo również nie mógł usiedzieć w miejscu. Po dojechaniu na miejsce od razu wyskoczyliśmy z samochodu jakby nas coś oparzyło. Rozejrzeliśmy się po okolicy, ale nic odbiegającego od normy nie zauważyliśmy. Mark wysiadając z samochodu przyglądał nam się dziwnie, ale nic nie powiedział. Skierowaliśmy się do kaplicy, gdzie miała odbyć się msza. W środku czekał już spory tłum, kiedy tylko weszliśmy spojrzenia zgromadzonych ludzi skierowane zostały na mnie. Po chwili wszyscy składali mi kondolencje, było to strasznie męczące, ale wytrzymałam aż do rozpoczęcia mszy, wtedy ludzie skupili swą uwagę na księdzu. Po mszy odbyła się procesja pogrzebowa, odmowa modlitwy przez księdza i spuszczenie trumny do dołu oraz zakopanie jej. Po zasypaniu jako pierwsza podeszłam do grobu, stałam tam przez chwilę wpatrując się w płytę nagrobną, a następnie kucnęłam i ułożyłam wieniec z pięknych lilii na samym środku zaraz przy nagrobku. Popatrzyłam jeszcze chwilkę na zdjęcie znajdujące się na płycie nagrobnej, wstałam i podeszłam do Chrisa, który od razu mnie przytulił. Następny podszedł Mark a za nim cała reszta osób obecnych na pogrzebie. Staliśmy jeszcze kilka minut w ciszy, a następnie udaliśmy się w kierunku parkingu do samochodu Browna. Przez cały ten czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy obserwowani, jednakże nic dziwnego nie widziałam, więc zwaliłam to na przewrażliwienie. Podeszliśmy do samochodu i Mark się odezwał.
- Jest dopiero przed 12, więc co wy na to by wrócić do domu, a następnie udać się do kancelarii? W końcu mamy być dopiero na 15.
- Pewnie czemu nie... Przecież nie będziemy czekać pod drzwiami tyle godzin – zaśmiałam się.
- No to wsiadajcie, jedziemy.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy, nawet nie spostrzegłam, że przez cały czas trzymam Chrisa za rękę, ale on najwyraźniej nie miał nic przeciwko. Kiedy dojechaliśmy już pod mój dom zadzwoniła komórka Marka. Kiedy spojrzał na wyświetlacz bardzo się zdziwił i bezzwłocznie ją odebrał.
- Halo... Tak, tak... Teraz? Ale... Dobrze... Tak, zaraz będę proszę poczekać... - rozłączył się i spojrzał na mnie – Słuchajcie mam pilną sprawę do załatwienia – tu się skrzywił – zrobię wszystko by wyrobić się na czas, jednakże nie będę w stanie po was przyjechać czy dacie radę dostać się na miejsce sami? - zapytał.
- Oczywiście, nami się nie przejmuj spotkamy się pod kancelarią przed 15 – odpowiedziałam.
- Dobrze w takim razie do zobaczenia na miejscu – wsiadł do samochodu i odjechał.
- Coś się nam przygląda...- powiedziałam po chwili rozglądając się – I chyba jest niedaleko...
- Tak, już od pogrzebu zauważyłem, że jesteśmy obserwowani... Co robimy?
- Nic... Nie będziemy przecież tego szukać... Znając życie samo do nas przyjdzie – skrzywiłam się jak po zjedzeniu cytryny – Chodź idziemy do mnie...

1 komentarz:

  1. Mm elegancik Chris i słodka Oriana, dużo ich czeka. Ja w zasadzie na pewno, jest rozbita i nie może doczekać się poznania prawdziwej rodziny.

    OdpowiedzUsuń