Rano obudziłam się
szczęśliwa i wypoczęta, wiem, że to może wydawać się dziwne w
szczególności, że dzisiaj jest pogrzeb Melissy, która wychowywała
mnie tyle lat, jednakże nie potrafię się smucić. Pewnie dlatego,
że poznam dzisiaj Sally Jackson. Usiadłam na łóżku i spojrzałam
na zegarek, który wskazywał piątą rano.
- Trzeba wstawać –
mruknęłam sama do siebie przeciągając się i wygrzebując z
ciepłego kokonu powstałego z mojej kołdry. Podeszłam do lustra i
spojrzałam w moje odbicie do którego od razu się uśmiechnęłam.
To już dzisiaj, pomyślałam, dzisiaj poznam moją prawdziwą mamę
a może i brata. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i skierowałam
do łazienki. Po załatwieniu porannej toalety zaczęłam szukać
ciuchów w które mogłabym się ubrać na pogrzeb Melissy, nie
potrafię nazywać już ją moją mamą. Z szafy wybrałam krótkie
czarne eleganckie szorty oraz białą tunikę z rękawem 3/4 w
koronkowe kwiatowe wzory lekko rozszerzaną ku dołowi. Do tego
dobrałam czarne proste baleriny i małą torebkę tego samego
koloru, w którą schowałam najpotrzebniejsze rzeczy, które mogą
mi się przydać podczas dzisiejszego dnia. Wychodząc z pokoju
oczywiście nie zapomniałam zabrać ze sobą sztyletu z
niebiańskiego spiżu jak się z Chrisem dowiedzieliśmy. Wykuł mi
go oczywiście mój przyjaciel z części, które znajdowaliśmy po
każdym pokonanym potworze. Mimo, że nie miał do tego specjalnej
kuźni poradził sobie i tak oto powstał sztylet dla mnie, a miecz
dla niego. Dzięki tej broni mogliśmy się skuteczniej bronić,
ponieważ wystarczyło tylko dźgnąć potwora, a ten rozsypywał się
lub znikał. Sztylet dopięłam sobie do paska z tyłu pleców tak by
schować go całego pod tuniką, a następnie zeszłam do kuchni
przygotować śniadanie. Wchodząc do kuchni zobaczyłam, że jest
kilka minut przed siódmą. Wstawiłam wodę w czajniku i zabrałam
się za przyrządzanie śniadania. Po około 20 minutach do kuchni
wszedł Mark ubrany w czarny elegancki garnitur.
- O dzień dobry, ty już
na nogach... zresztą można było się tego spodziewać –
powiedział siadając przy stole.
- Dzień dobry, napije się
pan czegoś? - zapytałam podchodząc do czajnika.
- Nadal tytułujesz mnie
na pan chociaż już dawno mówiłem ci, że możesz się do mnie
zwracać na ty – uśmiechnął się – jeżeli to nie problem
poproszę o kawę.
- Ah tak przepraszam –
zaśmiała się z zakłopotania i zaczęłam robić pożądany napój
– mam nadzieję, że jesteś głodny bo właśnie robię jajecznicę
i tosty – podałam mu parującą kawę.
- Jestem głodny i to
bardzo, dziękuję – uśmiechnął się odbierając kawę.
Wróciłam mieszać
jajecznicę na patelni, po chwili była już gotowa i przełożyłam
ją na trzy talerze. Zauważyłam, że Mark przypatruje się temu ze
zdziwieniem ale ja wiedziałam, że dobrze robię ponieważ gdy tylko
ustawiłam na stole talerze z parującą jajecznicą i tostami
rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Uśmiechnęłam się do Marka i poszłam
otworzyć drzwi za którymi stał on. Chris był ubrany w czarne
spodnie od garnituru i elegancką białą koszulę rozpiętą pod
szyją, zauważyłam również, że do paska ma dopięty swój miecz,
który teraz był o połowę krótszy niż normalnie, a to za sprawą
tego, iż skonstruował on pewien mechanizm z reszta sama nie wiem
dokładnie jak to zrobił, ale dzięki niemu jego miecz się
zmniejszał do rozmiaru sztyletu. Gdy tylko otworzyłam drzwi
uśmiechnął się do mnie.
- Hej. Nie spóźniłem
się? - zapytał na wstępie.
- Hej. Oczywiście, że
się nie spóźniłeś, właśnie zrobiłam śniadanie –
pociągnęłam go za rękę w stronę kuchni – chodź bo wystygnie.
- Nawet nie będę pytał
skąd wiedziałaś, że przyjdę... - posłał mi promienny uśmiech
siadając przy stole – Dzień dobry panu.
- Dzień dobry –
odpowiedział Mark.
- Za dobrze cię znam –
odpowiedziałam mu i usiadłam przy stole by zjeść śniadanie.
Po zjedzonym posiłku
pozbierałam naczynia i wstawiłam je do zmywarki.
- Pogrzeb jest o 10, a
odczytanie testamentu o 15 w kancelarii notarialnej pana Yansa –
zwrócił się do mnie Brown i spojrzał na zegarek – wyjedziemy
tak o 9 ,więc macie jeszcze trochę czasu – wstał z miejsca i
wyszedł z kuchni.
Spojrzałam na Chrisa.
- To co, telewizja –
powiedziałam równocześnie z nim, a następnie się roześmialiśmy
i skierowaliśmy do salonu.
Siedząc przed telewizorem
czas szybko nam zleciał i trzeba było już wychodzić. Wsiedliśmy
do samochodu i ruszyliśmy w drogę w międzyczasie zatrzymując się
w kwiaciarni. Podczas jazdy cały czas coś mi przeszkadzało, tak
jakby coś mnie obserwowało. Rozglądałam się ciągle ale nic nie
zauważyłam, pomijając zaniepokojone spojrzenia Chrisa. On chyba
też coś dziwnego odczuwał bo również nie mógł usiedzieć w
miejscu. Po dojechaniu na miejsce od razu wyskoczyliśmy z samochodu
jakby nas coś oparzyło. Rozejrzeliśmy się po okolicy, ale nic
odbiegającego od normy nie zauważyliśmy. Mark wysiadając z
samochodu przyglądał nam się dziwnie, ale nic nie powiedział.
Skierowaliśmy się do kaplicy, gdzie miała odbyć się msza. W
środku czekał już spory tłum, kiedy tylko weszliśmy spojrzenia
zgromadzonych ludzi skierowane zostały na mnie. Po chwili wszyscy
składali mi kondolencje, było to strasznie męczące, ale
wytrzymałam aż do rozpoczęcia mszy, wtedy ludzie skupili swą
uwagę na księdzu. Po mszy odbyła się procesja pogrzebowa, odmowa
modlitwy przez księdza i spuszczenie trumny do dołu oraz zakopanie
jej. Po zasypaniu jako pierwsza podeszłam do grobu, stałam tam
przez chwilę wpatrując się w płytę nagrobną, a następnie
kucnęłam i ułożyłam wieniec z pięknych lilii na samym środku
zaraz przy nagrobku. Popatrzyłam jeszcze chwilkę na zdjęcie
znajdujące się na płycie nagrobnej, wstałam i podeszłam do
Chrisa, który od razu mnie przytulił. Następny podszedł Mark a za
nim cała reszta osób obecnych na pogrzebie. Staliśmy jeszcze kilka
minut w ciszy, a następnie udaliśmy się w kierunku parkingu do
samochodu Browna. Przez cały ten czas nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że jesteśmy obserwowani, jednakże nic dziwnego nie
widziałam, więc zwaliłam to na przewrażliwienie. Podeszliśmy do
samochodu i Mark się odezwał.
- Jest dopiero przed 12,
więc co wy na to by wrócić do domu, a następnie udać się do
kancelarii? W końcu mamy być dopiero na 15.
- Pewnie czemu nie...
Przecież nie będziemy czekać pod drzwiami tyle godzin –
zaśmiałam się.
- No to wsiadajcie,
jedziemy.
Wsiedliśmy do
samochodu i odjechaliśmy, nawet nie spostrzegłam, że przez cały
czas trzymam Chrisa za rękę, ale on najwyraźniej nie miał nic
przeciwko. Kiedy dojechaliśmy już pod mój dom zadzwoniła komórka
Marka. Kiedy spojrzał na wyświetlacz bardzo się zdziwił i
bezzwłocznie ją odebrał.
- Halo... Tak, tak...
Teraz? Ale... Dobrze... Tak, zaraz będę proszę poczekać... -
rozłączył się i spojrzał na mnie – Słuchajcie mam pilną
sprawę do załatwienia – tu się skrzywił – zrobię wszystko by
wyrobić się na czas, jednakże nie będę w stanie po was
przyjechać czy dacie radę dostać się na miejsce sami? - zapytał.
- Oczywiście, nami się
nie przejmuj spotkamy się pod kancelarią przed 15 –
odpowiedziałam.
- Dobrze w takim razie do
zobaczenia na miejscu – wsiadł do samochodu i odjechał.
- Coś się nam
przygląda...- powiedziałam po chwili rozglądając się – I chyba
jest niedaleko...
- Tak, już
od pogrzebu zauważyłem, że jesteśmy obserwowani... Co robimy?
- Nic... Nie będziemy
przecież tego szukać... Znając życie samo do nas przyjdzie –
skrzywiłam się jak po zjedzeniu cytryny – Chodź idziemy do
mnie...
Mm elegancik Chris i słodka Oriana, dużo ich czeka. Ja w zasadzie na pewno, jest rozbita i nie może doczekać się poznania prawdziwej rodziny.
OdpowiedzUsuń