Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

czwartek, 29 października 2015

30. Lassen Peak.

Doszliśmy do głównej drogi, musieliśmy złapać stopa. Niestety nie było tutaj żadnych dworców ani autobusów. Szliśmy poboczem machając na nadjeżdżający samochód, niestety nie zatrzymał się. Szliśmy jakieś dobre czterdzieści minut zanim jeden z jadących samochodów się zatrzymał. Prowadziła go kobieta w średnim wieku. Zjechała na pobocze, podeszłam do pojazdu.
- Przepraszam czy jedzie pani przypadkiem w kierunku Reno? - zapytałam grzecznie się uśmiechając. Kobieta popatrzyła na nasza trójkę i odezwała się.
- Oczywiście, wsiadajcie podwiozę was – uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Dziękujemy pani bardzo – wsiedliśmy do samochodu, a kobieta ruszyła. Podczas drogi wypytywała nas o różne rzeczy, na które grzecznie odpowiadaliśmy półsłówkami by za wiele jej nie zdradzić, chociaż większość i tak zmyśliliśmy. Dojechaliśmy do Reno, a pani Risa jak się dowiedzieliśmy wysadziła nas na dworcu. Grzecznie się z nią pożegnaliśmy i udaliśmy w kierunku wielkiego nowoczesnego budynku by kupić bilety na pociąg do Parku Lassen Volcanic. Mieliśmy szczęście bo kupiliśmy ostatnie bilety a pociąg odjeżdżał za pięć minut. Wsiedliśmy i zajęliśmy miejsce czekając na odjazd.
- Nawet nie wiemy jak wygląda ten kwiat – westchnęła Thalia gdy pociąg ruszał.
- Myślę, że gdy tylko go zobaczymy to go rozpoznamy – zamyśliłam się.
- Ciekawe jak go zdobędziemy.
- Ja się tym zajmę.
- Ale Chris... - zaczęłam.
- Spokojnie, kiedy przebywałem ostatnio tak dużo w kuźni zauważyłem że ogień nie robi mi żadnej krzywdy...
- Co takiego? - wykrzyknęła Thalia, a ja rozejrzałam się po reszcie pasażerów jednak nikt nie zwracał na nas uwagi.
- Jak to nie robi ci krzywdy? - zapytałam zdziwiona.
- Charles mówił mi że niektóre dzieci Hefajstosa są ognioodporne i czasami także potrafią kontrolować ogień.
- Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
- Umiesz kontrolować ogień? - Thalia zapytała w tym samym momencie co ja.
- Tak jakoś wyszło – odpowiedział mi drapiąc się po głowie z zakłopotania – nie, niestety nie potrafię – zasmucił się.
Dalsza droga minęła nam równie spokojnie co podróż do Yosemite. Kiedy dotarliśmy do Lassen Volcanic wysiedliśmy z pociągu, który po chwili ruszył w dalszą drogę.
- To gdzie teraz? - córka zeusa spojrzała w moją stronę, westchnęłam tylko i ruszyłam w kierunku zarysu gór na horyzoncie. Przyjaciele ruszyli za mną. Droga i późniejsza wspinaczka by dostać się do wulkanu zajęła nam około dwie godziny. Na szczycie wulkanu spojrzałam na zegarek, była szesnasta więc nie mieliśmy złego czasu. Podeszliśmy na sam skraj wulkanu skąd buchały gorące opary.
- Jesteś pewien? - zapytałam z niepokojem Chrisa.
- Tak nie martw się – uśmiechnął się próbując mnie uspokoić. Gdy ponownie odwracał się w stronę komina wulkanu przytuliłam się do jego pleców co go chyba zaskoczyło.
- Uważaj na siebie – wyszeptałam wtulając się w jego plecy.
- Będę – wypuściłam go z objęć. Chris podszedł najbliżej i zaczął schodzić do środka aktywnego wulkanu.
- Wróć żywy! - wykrzyknęła jeszcze do niego Thalia i pociągnęła mnie jak najdalej komina – Chodź bo tam się ugotujemy, zaczekamy trochę dalej.
- Ale..
- Nie martw się... Na pewno wróci – uśmiechnęła się ciepło.
Usiadłyśmy na skraju wulkanu z dala od buchającego ciepła z wnętrza Lassen Peak i cierpliwie czekałyśmy na powrót Chrisa.

sobota, 22 sierpnia 2015

29. Pierwsza próba zaliczona.

- Wasz? - odezwała się Thalia jednak odpowiedź dostaliśmy w postaci wyłaniającego się kolejnego smoka ze strugi wodospadu.
- Jesteśmy półbogami przybywamy z obozu herosów – odpowiedziałam na pytanie smoka.
- A więc to was wysłał Dionizos... - drugi smok przyjrzał nam się uważnie – W porządku... chodźcie za nami – smoki ruszyły z powrotem przechodząc przez strugę i znikając po drugiej stronie wody.
- Eee i jak niby mamy tam przejść? - zastanawiała się na głos Thalia.
- Przecież to ciśnienie nas zabije na miejscu... - dodał Chris patrząc w kierunku lejącej się wody.
- Hmm.. - mruknęłam wpadając na pewien pomysł – chodźcie...
- Zwariowałaś? - wykrzyknęli wspólnie w moją stronę.
- Chodźcie – odezwałam się już niecierpliwie wchodząc do wody i udając się w stronę strugi. Doszłam do niej, skupiłam się na tym by wodą stała się lekka, by nic mi nie zrobiła, podniosłam rękę i wsadziłam ją w strugę. Woda zalewała moją rękę jednak nic mi nie robiła, nie czułam jej ciśnienia, byłam bezpieczna. Przyjaciele podeszli do mnie i przyglądali się temu co robię. Skupiłam się jeszcze mocniej, niech woda się rozstąpi, niech zrobi się bezpieczne i suche przejście do jaskini. Uniosłam rękę, zacisnęłam palce w pięść a po chwili rozluźniłam je i rozszerzyłam czując zacieśniający się węzeł w moim żołądku. Struga słuchając mojej prośby rozdzieliła się na dwie tworząc suchą przestrzeń w środku.
- Idźcie – wysapałam – nie wiem ile zdołam to utrzymać – przyjaciele patrzyli na mnie zdziwieni – No już! – krzyknęłam, pierwszy ocknął się Chris i pociągnął szybko Thalię do środka. Kiedy tylko zniknęli po drugiej stronie opuściłam rękę i oparłam dłonie na kolanach ciężko wzdychając. Po chwili ponownie wyciągnęłam rękę, niech woda stanie się lekka niech mnie nie dosięgnie myślałam wkładając ją ponownie w strugę wody. Ta na szczęście tylko delikatnie muskała moją skórę, więc ruszyłam do przodu przechodząc przez wodę. Wyszłam po drugiej stronie całkowicie sucha i spojrzałam na smoki, które przyglądały mi się zaciekawione.
- Pierwsza próba zaliczona – odezwał się zielony smok mierzący chyba cztery albo pięć metrów wysokości.
- Próba, jaka próba? - zapytała zdezorientowana córka Zeusa.
- Och czyżby Dionizos nic wam nie powiedział? - tym razem odezwał się niebieski smok trochę niższy od poprzedniego jednak nadal mierzący coś około trzech może czterech metrów wysokości.
- O czym nam nie powiedział? - tym razem głos zabrał równie zdezorientowany co Thalia, Chris.
- Przecież mieliśmy przyjść tylko po smoka i przetransportować go do obozu...
Smoki spojrzały na Thalię jakby wyrosły jej co najmniej trzy dodatkowe głowy.
- Zanim pozwolimy wam zabrać nasze dziecko musicie przejść trzy próby – zielony smok oświecił nas wreszcie.
- Zaraz, zaraz, momencik... Jakie próby? - zastanawiałam się na głos.
- Pierwszą próbą było przejście przez wodospad... Drugą natomiast jest odnalezienie i dostarczenie nam smoczych darów...
- Smoczych darów? - Thalia przerwała wypowiedź większemu smokowi.
- Tak, smoczych darów – mniejszy smok odszedł pod jedną ze ścian i coś z niej wyciągnął, jakiś zwój a następnie wrócił na swoje miejsce – wyciągnij rękę – większy smok skierował swe spojrzenie w moją stronę, więc zrobiłam tak jak mi kazał by po chwili trzymać w dłoni średniej wielkości zwój.
- W tym zwoju znajduje się lista darów...
- Ale gdzie mamy je znaleźć? - Chris przerwał wypowiedź zielonemu.
- Na zwoju pojawi się podpowiedź gdy tylko pomyślicie co chcecie znaleźć.
Rozwinęłam zwój, Chris i Thalia podeszli do mnie zerkając na niego, były w nim wymienione tylko cztery dary.
- Kwiat wulkaniczny, liście złotej paproci, koralowe algi i niebiański kwiat lotosu... - przeczytałam.
- Tak, macie to znaleźć i nam przynieść wtedy zaliczycie drugą próbę – wyjaśnił nam niebieski smok jednak po głosie stwierdzić można, że jednak jest to smoczyca.
- A trzecia? - zapytała Thalia – Co jest trzecią próbą? - smoki spojrzały w jej stronę.
- Dowiecie się kiedy zaliczycie drugą. Nie musicie się teraz tym zamartwiać herosi – zielony smok skierował swe złote oczy w moją stronę – jesteś córką Posejdona – wywnioskował.
- Tak... Nazywam się Oriana Jackson i jestem córką boga mórz – odpowiedziałam lekko zdziwiona – A to jest Thalia Grace, córka Zeusa – wskazałam na dziewczynę w punkowych ciuchach – Natomiast to jest Chris Lynch, syn Hefajstosa – przedstawiłam także brązowowłosego.
- Rozumiem – mruknął zielony, czy smoki mogą mruczeć?? Chyba tak, zaśmiałam się w duchu – Ja nazywam się Dasmos, jestem leśnym smokiem, natomiast moja towarzyszka jest wodnym smokiem, nazywa się Nerou.
- Miło poznać – mruknął Chris spoglądając w dół.
- Chodźcie ruszajmy już, im szybciej to znajdziemy tym szybciej przejdziemy próby – odwróciłam się w stronę strugi wody.
- Zamorduję Pana D. dlaczego nic nam nie powiedział? - mruczała pod nosem Thalia. Podeszłam do wodospadu i ponownie stworzyłam bezpieczne przejście dla przyjaciół przez, które szybko przeszli na druga stronę. Gdy sama przechodziłam już przez strugę usłyszałam jeszcze jak smoczyca życzy nam powodzenia, cóż na pewno się przyda. Podeszłam do czekających na mnie pod drzewem przyjaciół i wyciągnęłam zwój.
- Zobaczmy gdzie mamy udać się najpierw – wymruczałam rozwijając zwój – Kwiat wulkaniczny – pomyślałam, po kilku sekundach na zwoju zaczęły pojawiać się słowa.
- Coś się pokazuje – wykrzyknęła Thalia zaglądając mi przez ramię.
- Czytaj – ponaglił mnie Chris.
- Tam gdzie gorąco udać się musisz, a to czego pożądasz w najbardziej wysuniętym na południe wulkanie odnajdziesz.
- Super – zdenerwowała się Thalia – nic mi to nie mówi...
- Musimy udać się do wulkanu – oznajmiłam.
- No tak ale którego? - Chris spojrzał w moją stronę zrezygnowany – przecież nie przeszukamy wszystkich.
- Czekaj... - zamyśliłam się – w najbardziej wysuniętym na południe wulkanie... - mruknęłam pod nosem – no tak już wiem...
- Co? Co wiesz? - Thalia podbiegła do mnie.
- Chodzi o wulkan Lassen Peak.
- Jesteś pewna? - zapytał niepewnie Chris.
- Oczywiście – odparłam zdecydowanie.
- Jesteś niesamowita – uradowała się punka i przytuliła mnie.
- Tylko że jest mały problem...
- Jaki problem? - Thalia odsunęła się i wlepiła swój wzrok we mnie.
- Tam gdzie gorąco udać się musisz – przeczytałam jeszcze raz początek podpowiedzi – ten wulkan jest aktywny, jak my mamy do niego wejść i nie spłonąć żywcem w lawie?
- Damy radę – zapewnił mnie zdecydowanie Chris.
- Ale...
- Nie martw się – uśmiechnął się.
- Dobrze w takim razie ruszajmy, czeka nas długa droga – westchnęłam.

czwartek, 25 czerwca 2015

28. Wodospad Ribbon.

Do odjazdu mieliśmy około dwóch godzin, więc nie musieliśmy się spieszyć. Po zjedzeniu postanowiliśmy pozwiedzać okolicę. Mijaliśmy dużo różnych sklepów i małych straganów. Thalia latała jak poparzona między półkami w każdym sklepie oglądając bardzo dokładnie każdą rzecz, która jej się spodobała. Nie myślałam, że aż tak ucieszy ją wizyta w sklepie. Cóż każdy ma swoje wariacje. Spojrzałam na zegarek.
- Chodźcie musimy już wracać, zaraz będzie odjeżdżać nasz pociąg – powiedziałam po czym skierowałam się w drogę powrotną. Do pociągu udało nam się dotrzeć w sama porę, wsiedliśmy i zajęliśmy miejsca by po chwili ruszać w dalszą drogę tym razem w kierunku Fresno. Droga mijała nam bez zakłóceń. Oczywiście pomijając burzę, która rozpętała się praktycznie w połowie drogi. Jako, że na miejsce mieliśmy dotrzeć, uwzględniając zmianę czasu... około 24 zarządziłam, że po kolei będziemy pełnić warty tak by każdy mógł się chociaż przez chwilę przespać. Ja oczywiście dostałam ostatnią warte, więc jako pierwsza mogłam się przespać. Na szczęście nic mi się nie przyśniło. Gdy przyszła moja kolej warty, Thalia obudziła mnie i sama udała się spać. Usiadłam przy oknie i wpatrywałam w zmieniające się krajobrazy. Ziewnęłam spoglądając na smacznie śpiącego Chrisa. Wyglądał tak słodko i niewinnie, aż chciałoby się go pocało... Zaraz o czym ja myślę. Potrząsnęłam głową i odwróciłam ją ponownie w stronę okna. Dojeżdżając do stacji obudziłam przyjaciół oznajmiając, że jesteśmy już prawie na miejscu. Pociąg zatrzymał się, a my wyszliśmy z niego udając się na ławki w środku budynku dworca by schronić się przed deszczem, a właściwie ulewą.
- Trzeba to przeczekać – powiedziałam siadając na jednej z najbardziej oddalonych ławek.
- Też tak myślę – poparł mnie Chris siadając tuż obok mnie.
- Niech wam będzie – westchnęła Thalia i również spoczęła na ławeczce. Siedzieliśmy tak rozmawiając na różne tematy i śmiejąc się. Kiedy deszcz przestał padać ruszyliśmy w kierunku najbliższego dworca autobusowego w poszukiwaniu środka transportu, którym moglibyśmy dostać się do Yosemite. Mimo nocnej pory dowiedzieliśmy się, że autobus w tamtym kierunku odjeżdża za godzinę. Kupiliśmy bilety, mamy szczęście, że przez całą podróż nikt nie zapytał nas dlaczego jeździmy bez rodziców i to tak późną porą. Kiedy wsiadaliśmy do pojazdu znowu nawiedziło mnie dziwne przeczucie, że podczas tej misji coś się stanie... Tylko co? Coś dobrego? Czy może jednak coś złego? Nie wiem, nie będę się tym zadręczać... Jak to się mówi? Pożyjemy zobaczymy... Z Thalią i Chrisem zajęliśmy miejsca na samym końcu autobusu. Mimo tak późnej pory pojazd był w połowie wypełniony.
- Jaki dzisiaj mamy dzień? - zapytała niebieskooka.
- Dzisiaj? Hmm, środa... - westchnęłam.
- Środa? Już? - zapytała zdziwiona Thalia.
- Yhym – przytaknęłam.
- O której będziemy w Yosemite? - Chris popatrzył na mnie.
- Czy ja jestem jakąś informacją? - zaśmiałam się.
- Tak – odpowiedzieli równocześnie. Westchnęłam tylko i pokręciłam głową.
- Uwzględniając zmianę czasową... Dojedziemy do Parku około godziny szóstej.
- To chyba całkiem niezły czas – ucieszyła się punka – czyli co idziemy do wodospadu zabieramy – rozejrzała się po autobusie ale nikt nie przysłuchiwał się naszej rozmowie – smoka i się zmywamy?
- Myślę, że to nie będzie takie proste – brązowowłosy popatrzył na nas.
- Yhym – przytaknęłam mu – zapewne zajmie nam to o wiele więcej czasu niż myślimy.
- Musicie być takimi pesymistami? - Thalia wydęła policzki.
- Po prostu myślimy racjonalnie – spojrzałam na nią i wybuchłam śmiechem.
- Wyglądasz jak chomik – dołączył do mnie śmiejący się Chris.
- Pewnie śmiejcie się – Thalia ostentacyjnie odwróciła się w stronę okna.
- No już nie obrażaj się – starałam się załagodzić sytuację – no ej – Thalia zaczęła się trząść a po chwili wybuchła niepohamowanym śmiechem. Reszta podróży minęła nam bardzo spokojnie. Tak jak obliczyłam gdy wysiadaliśmy z autobusu w Parku było kilka minut po szóstej.
- To gdzie teraz? - czarnowłosa odwróciła się w moją stronę.
- Czy ja jestem jakąś mapą? - burknęłam pod nosem jednak ruszyłam prosto w kierunku gdzie powinien znajdować się wodospad Ribbon zostawiając tym samym swoich towarzyszy za sobą.
- Skąd ona wie gdzie co jest? Gdzie co leży? Gdzie trzeba iść?
- Hmm... uwielbiała geografię. Lubiła też siedzieć w mapach... Ona jest jak chodzący GPS – zaśmiał się Chris.
- Idziecie? - krzyknęłam do nich oglądając się przez ramię.
- Tak, tak – odkrzyknął chłopak biegnąc w moim kierunku.
Przemierzaliśmy Park nie odzywając się do siebie, mijaliśmy różne drzewa, rośliny, kwiaty i krzewy aż doszliśmy do celu naszej podróży... Wodospad Ribbon najwyższy w Stanach Zjednoczonych.
- No to co teraz? Gdzie te smoki... - Thalia rozejrzała się po okolicy.
Podeszliśmy pod samą strugę jednak nie zauważyliśmy żadnych stworzeń, dziwne przecież gdzieś tu powinni być...
- Chyba nie przyszliśmy tutaj na darmo – wypowiedział swe myśli na głos Chris i jakby na zawołanie zza strugi wyłonił się olbrzymi smok i łypnął na nas swoimi wielkimi złotymi oczami.
- Kim jesteście i dlaczego zakłócacie nasz spokój? - usłyszałam w swojej głowie głos.

wtorek, 26 maja 2015

27. Nasza pierwsza misja.

Rano jak zwykle obudziłam się bardzo wcześnie. Wzięłam prysznic, ubrałam się i spojrzawszy na zegarek zauważyłam, że zbliża się pora spotkania na wzgórzu. Popatrzyłam jeszcze na śpiącego Percy'ego podeszłam do niego i pocałowałam go w czoło na co się uśmiechnął. Wyszłam z domku i poszłam po prowiant do spiżarni oraz kilka batoników z ambrozją i termos z nektarem, zawsze się może przydać, pomyślałam. Następnie skierowałam się w stronę sosny Thalii jak ją nadal nazywaliśmy. Kiedy do niej doszłam nie było jeszcze nikogo, więc usiadłam przy pniu i czekałam. Po pewnej chwili na wzgórze wspiął się Chris, a za nim Thalia i Chejron.
- Argus powinien zaraz podjechać – zwrócił się do nas – myślę, że zajmie wam to około tygodnia. Macie wszystko co potrzebujecie?
- Tak – odpowiedzieliśmy chórem.
- W porządku – powiedział w chwili kiedy pod wzgórze zajechał mini bus prowadzony przez Argusa – uważajcie na siebie – skierowaliśmy się do pojazdu, który po chwili ruszył. Kiedy dojechaliśmy już do dworca, wysiedliśmy pożegnawszy się z kierowcą. Argus stał jeszcze chwilę i patrzył jak odchodzimy by po chwili wrócić do obozu. Weszliśmy do budynku dworca i kupiliśmy bilety do Oklahoma City z miejscem gdzie moglibyśmy się przespać, ponieważ będziemy długo jechać. Z biletami w rekach wsiedliśmy do pociągu, znaleźliśmy swój przedział i czekaliśmy na odjazd, który miał nastąpić około godziny 6. Podróż mijała nam na oglądaniu zmieniających się krajobrazów za szybami przedziału. Podczas jazdy spaliśmy na zmianę. Postanowiliśmy ustawiać w nocy warty na wszelki wypadek, w końcu nigdy nie wiadomo kto nas może zaatakować. Moja była ostatnia, więc gdy dojechaliśmy do Oklahomy obudziłam ich i wysiedliśmy na dworcu centralnym, który mimo wczesnej pory był bardzo zatłoczony. Od razu skierowaliśmy się do kas by zakupić kolejne bilety tym razem do Santa Fe. Odjazd zaplanowany był dopiero za jakąś godzinę dlatego postanowiliśmy się przejść. Okolica była bardzo ładna, rozglądaliśmy się jednak nie zauważyliśmy by coś miało nas zaatakować. Odetchnęliśmy z ulgą. Jednak ja czułam, że jesteśmy obserwowani przez coś lub przez kogoś rozejrzałam się jeszcze raz i zauważyłam jakby poruszające się dwa cienie za drzewami, które po chwili zniknęły. Dziwne... Może mi się tylko przewidziało? Spojrzałam ponownie w tamtym kierunku jednak niczego już nie zauważyłam.
***
Dwie młode kobiety stały pośród drzew wpatrując się w trójkę nastolatków stojących przed dworcem w Oklahoma City. Jedna z nich o długich błyszczących kasztanowych włosach i srebrzystych oczach ubrana była w piękną białą suknię do kolan przepasaną w talii srebrną długą szarfą. Natomiast druga trochę niższa od poprzedniej miała hebanowe włosy i oczy koloru czarnego przypominające dwa błyszczące onyksy, ubrana była w szorty i koszulkę z krótkim rękawem. Na głowie miała srebrzystą przepaskę, a na plecach przewieszony kołczan ze strzałami, natomiast w dłoni dzierżyła pięknie zdobiony łuk.
- Przyjrzyj się to o niej ci mówiłam – odezwała się brązowowłosa.
- To ona pokonała Lwa nemejskiego i Echidnę, Pani? - czarnowłosa spojrzała w kierunku jednej z nastolatek stojących w grupie.
- Tak... Mogłaby być świetną łowczynią...
- Tamta również... - dodała jednak sprawiała wrażenie jakby te słowa siłą wypłynęły z jej ust.
- Pewnie masz rację – uśmiechnęła się do swojej towarzyszki i skierowała swą uwagę na nastolatków zauważając, że długowłosa wpatruje się w ich kierunku. Cofnęła się bardziej za drzewo, to samo uczyniła łuczniczka patrząc na wyższą kobietę.
- Pani... Czy ona nas zauważyła?
- Na szczęście nie... To jeszcze nie jej czas na podjęcie decyzji... Chodź – zaczęła się oddalać.
- Tak Pani – łuczniczka kiwnęła głową i podążyła śladem drugiej kobiety. Po chwili obie zniknęły w ciemnościach lasu.
***
- Chyba będziemy mieć spokojną podróż – wywnioskowała Thalia nie zauważając żadnych zagrożeń.
- Mam taką nadzieję – odezwał się Chris spoglądający na niebo.
- Teraz będziemy jechać około 8 godzin – oznajmiłam spoglądając na bilet.
- Dotrzemy do Santa Fe i co dalej? - zapytała Thalia – to znaczy do jakiego miasta następnie jedziemy?
- Właśnie Ori ty tutaj jesteś naszą przewodniczką – uśmiechnął się chłopak.
- Do Fresno, a następnie prosto do Parku Narodowego Yosemite.
Wróciliśmy na dworzec i weszliśmy do pociągu szukając swoich miejsc.
- No to Santa Fe nadchodzimy – Chris roześmiał się gdy tylko maszyna ruszyła.
- Tak, tak... Bójcie się – zaśmiałam się.
Przez resztę podróży już się nie odzywaliśmy. Siedziałam na fotelu i wpatrywałam się w zmieniające się obrazy za szybą. Chris i Thalia drzemali na swoich miejscach. Popatrzyłam na dziewczynę. Nawet przez sen wydawała się podekscytowana naszą misją, natomiast Chris... On wyglądał jednocześnie na zadowolonego i zaniepokojonego. Może faktycznie ma rację i nasza misja nie będzie taka łatwa na jaką wygląda. Cóż zapewne przekonamy się o tym gdy dotrzemy na miejsce. Zostały nam jeszcze dwie przesiadki w Santa Fe i Fresno. Westchnęłam, to moja pierwsza tak daleka podróż w życiu i to na dodatek tylko z dwójką przyjaciół... Bez rodziny... Jesteśmy tutaj sami... Każdy nastolatek pewnie by się z tego cieszył... Ale ja... Nie wiem dlaczego, ale mam złe przeczucia... Pociąg zaczął zwalniać, wjeżdżaliśmy na stację. Szturchnęłam Thalie i Chrisa.
- Wstawajcie jesteśmy na miejscu.
- Co? - zapytała zaspanym głosem punka.
- Santa Fe – odpowiedziałam cierpliwie – dojechaliśmy...
Wyszliśmy z pociągu, kazałam im by udali się do knajpki, która była zaraz obok dworca i zamówili coś ciepłego do jedzenia, natomiast ja poszłam kupić bilety. Kolejka do kasy była długa jednak ucieszyłam się bo bardzo szybko zostałam obsłużona i mogłam udać się do przyjaciół. Weszłam do knajpki i podeszłam do stolika gdzie Chris pochłaniał już swoją porcję.
- Trzymajcie – rozdałam bilety i usiadłam przed zamówioną dla mnie porcją ciepłego jedzenia.

środa, 29 kwietnia 2015

26. Podarunek o tajemniczej nazwie.

Popatrzyłam na Chrisa i uśmiechnęłam się.
- Thalia jest strasznie podekscytowana tą misją.
- Tak nawet bardzo – spojrzał na mnie – masz ochotę się przejść?
- Pewnie – odezwałam się zauważając, że jakoś dziwnie się zachowuje. Udaliśmy się w kierunku wzgórza. Kiedy doszliśmy do sosny na której wisiało runo, Chris odezwał się ponownie.
- Słuchaj bo ja... tego no – zaczął się plątać.
- No wykrztuś to z siebie – zaśmiałam się. Spojrzał na mnie i wsadził rękę do kieszeni najwyraźniej czegoś szukając.
- Pamiętasz jak wypytywałaś mnie dlaczego przesiaduję tyle w kuźni?
- Tak, pamiętam ale nie chciałeś mi nic zdradzić.
- Słuchaj bo ja robiłem dla ciebie... - wyciągnął coś z kieszeni – nowy sztylet. Tamten przecież się złamał a chciałem byś miała coś ode mnie... - wyciągnął przed siebie dłoń na której leżał charms w kształcie sztyletu, był piękny. Widać było że włożył w niego wiele pracy.
- Ja... - nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Przyjmij go – odezwał się prawie błagalnym głosem – proszę.
- Oczywiście, że go przyjmę – uśmiechnęłam się do niego promiennie wyciągając rękę z bransoletką – przypniesz?
- Pewnie – wykrzyknął uradowany przypinając zawieszkę do mojej bransoletki. Spojrzałam na nią teraz miałam już trzy zawieszki.
- Dziękuję – wspięłam się na palce i pocałowałam Chrisa w policzek czego się nie spodziewał – żeby się pojawił musi mieć jakąś nazwę prawda?
- Tak – odparł zakłopotany przygryzając wargę. Wyglądał naprawdę słodko.
- Czy podasz mi ją?
- Ja... znaczy... yyy – zarumienił się.
- W porządku – spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam – podasz mi ją kiedy indziej.
- Ymm tak, tak – wyjąkał. Widać było, że mu ulżyło. Podeszłam do niego bliżej i się przytuliłam.
- Dziękuję ci – wyszeptałam w jego tors po czym odsunęłam się i złapałam go za rękę – chodź przejdziemy się jeszcze – pociągnęłam go za sobą. Spacerowaliśmy aż wybiła pora kolacji. Udaliśmy się do pawilonu gdzie rozeszliśmy się do własnych stołów. Usiadłam koło Percy'ego i zaczęłam jeść.
- Co chcieli od was po obiedzie?
- Zaraz pewnie się dowiesz – odpowiedziałam przerywając jedzenie. I miałam rację bo po chwili Chejron zastukał kopytem, a Pan D. wstał niechętnie od stołu trzymając w dłoni puszkę coli.
- Tak – odchrząknął – Jak wiecie szukałem strażnika by pilnował runa... Znalazłem odpowiedniego więc jutro – mówił znudzonym głosem - Taida Green, Otyllia Johnson i Chryzant Loent wyruszą na misję by go tu sprowadzić, koniec i kropka – usiadł na krześle z westchnieniem ulgi. Chejron popatrzył na niego i chyba stwierdził, że nie ma sensu go poprawiać bo tylko westchnął i spojrzał na obozowiczów.
- Czemu oni mają iść na tą misję – wykrzyknęła Clarisse wstając z miejsca – ja o wiele lepiej się do tego nadaje.
- Clarisse – zaczął spokojnie centaur – ty już miałaś swoją misję.
- No i co z tego.
- To, że tym razem to właśnie oni zostali wybrani, a nie ty – rozejrzał się – czy ktoś ma jeszcze coś do dodania? - nikt się nie odezwał słysząc groźny ton koordynatora zajęć – w takim razie niech rozpoczną się śpiewy.
Obozowicze skierowali się w stronę ogniska pomrukując pod nosem, jednak po chwili rozbrzmiały wesołe śpiewy prowadzone jak zwykle przez domek Apolla. Stałam i przyglądałam się płomieniom. Po chwili doszła do mnie Thalia z Annabeth i Percy z Chrisem.
- No gratuluje dostaliście pierwszą misję – uśmiechnął się mój brat klepiąc po plecach Chrisa.
- Gdzie musicie się udać po strażnika? - zapytała ciekawska jasnowłosa córka Ateny – w ogóle jaki to rodzaj strażnika?
- Yosemite, smok – powiedziałam jej i poklepałam po plecach kiedy zakrztusiła się pitym napojem.
- Chyba żartujesz?
- Nie jak dobrze pamiętam tak właśnie powiedział Chejron.
- Ale to praktycznie drugi koniec państwa.
- Tak.
- Długa podróż nas czeka – dodał Chris.
- Kiedy wyruszacie? - zapytał Percy.
- Jutro z samego rana – odpowiedziała mu wciąż podekscytowana Thalia.
- Uważajcie na siebie – Annabeth popatrzyła na nas z niepokojem w oczach.
- Nie martw się damy sobie radę – uśmiechnęła się punka.
- Opiekuj się nią – Percy zwrócił się do syna Hefajstosa.
- Przecież wiesz, że będę.
- Wiem ale muszę ci przypominać – poklepał go po przyjacielsku.
Śpiewy dobiegły końca gdy rozbrzmiał dźwięk konchy. Wróciłam do domku, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i położyłam się spać. Jutro wyruszam na moją pierwszą misję...

sobota, 21 marca 2015

25. Zostaliście wybrani by...

Dni w obozie mijały mi bardzo szybko. Nic ciekawego się w nim nie wydarzyło od odejścia Victora. Mogę nawet stwierdzić, że było całkiem miło i spokojnie, oczywiście pomijając dni, w których Clarisse wyzywała mnie na pojedynek. Wtedy po prostu się na mnie wyżywała. Kilka dni spędziłam z moim przyjacielem, Chrisem w przerwach jego pracy nad... czymś, niestety nadal nie udało mi się od niego wyciągnąć co dla mnie robi w kuźni. Każdego dnia rozmyślałam także o moich uczuciach do niego. Do tej pory nie jestem ich pewna. Z Annabeth znalazłam już wspólny język i szczerze mogę powiedzieć, że jest świetna chociaż czasami nadal wścibska. Percy... mój brat, jest niesamowity. Ostatnimi dniami dużo rozmawialiśmy, wypytywaliśmy się o różne rzeczy. Wiele się o nim dowiedziałam. Natomiast Thalia, punka jak na nią czasami mówię jest super przyjaciółką. Spędziłam z nią bardzo dużo czasu. Spacerowałyśmy, rozmawiałyśmy na różne tematy, czasami też o Luke'u. Thalia podczas przechadzek opowiadała mi ich przygody przed dotarciem do obozu. Odważyłam się także otworzyć kopertę, którą zostawiła mi Melissa. Był niej list, w którym ponownie mnie przepraszała za to wszystko oraz akt własności domku na wyspie i klucze do niego, a także dokumenty bankowe i informacja, że hummer jest w garażu pod apartamentem, który dostała moja mama. Bardzo się ucieszyłam z tego hummera nawet jeśli na jazdę nim muszę poczekać jeszcze parę lat. Przypomniało mi się nawet, że kiedyś mówiłam Melissie jaki chciałabym samochód, że podoba mi się hummer. Nie myślałam wtedy, że ona to wszystko zapamięta i faktycznie go dostanę... Coś wspominała jak dobrze pamiętam, ale... Nie chce się tym zadręczać. Mam teraz prawdziwą mamę i brata, nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i spędzę z nią trochę czasu. Bardzo chce ją lepiej poznać. Dowiedzieć się co lubi i jaka jest... Jeszcze niecałe dwa miesiące i ją zobaczę... Bardzo się z tego cieszę a także z tego, że Kronos odpuścił sobie nawiedzanie mnie w snach. Martwię się jednak, że to cisza przed burzą. Wstając z łóżka pewnego pięknego niedzielnego poranka spojrzałam na kalendarz.
- 9 lipca – westchnęłam – trzeba wstawać – wygramoliłam się spod ciepłej pierzyny, zabrałam ubrania do przebrania i udałam się w kierunku łazienki. Do domku wróciłam w doskonałym humorze z szerokim uśmiechem na ustach, jak zwykle prysznic pomógł mi się rozbudzić.
- A ty jak zwykle już na nogach – westchnął Percy gdy tylko weszłam.
- Nic na to nie poradzę, że mój zegar biologiczny ma ustawiony budzik na tak wczesne godziny – uśmiechnęłam się do niego. Percy tylko się zaśmiał i wyszedł z domku. Dzień ciągnął mi się jak flaki z olejem. Właśnie wybiła pora obiadu. Skierowałam się do pawilonu, usiadłam przy stole i nałożyłam sobie trochę sałatki z fetą. Inni obozowicze również zaczęli schodzić się na posiłek i w pawilonie zrobiło się dość głośno. Rozejrzałam się zauważając, że brakuje Chejrona i Pana D. A to było bardzo dziwne, ponieważ zazwyczaj nie opuszczali posiłków. Spojrzałam na stół Hefajstosa dostrzegając Chrisa, który wpatrywał się we mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Pora obiadu dobiegała końca kiedy do pawilonu wszedł jeden z satyrów i rozejrzał się po zebranych.
- Thalia Grace, Oriana Jackson i Chris Lynch proszeni są o udanie się do wielkiego domu – oznajmił po czym odszedł w stronę lasu. Usłyszawszy to zdanie spojrzałam zdziwionym wzrokiem na Thalie, a po chwili Chrisa, wzruszyłam ramionami, wstałam i udałam się razem z nimi do wielkiego domu. Zostaliśmy odprowadzeni zdziwionymi spojrzeniami i szeptami innych obozowiczów..
- Wiecie o co może chodzić? - zapytał Chris w drodze do domu.
- Nie mam zielonego pojęcia – odpadłam wzruszając ramionami.
- Hmm zaraz się przekonamy – mruknęła punka kiedy dochodziliśmy już do werandy. Weszliśmy do salonu gdzie czekał na nas Chejron oraz pochrapujący na fotelu Pan D.
- O jesteście już – zaczął centaur spoglądając na nas – usiądźcie.
- Dlaczego nas tu wezwałeś? - Thalia jak zawsze przeszła do sedna sprawy. Usiedliśmy na kanapie w lamparcie cętki i czekaliśmy na wyjaśnienia.
- Jak zapewne słyszeliście Pan D. - tu spojrzał na śpiącego w najlepsze boga wina – od jakiegoś czasu poszukiwał strażnika, który strzegłby runa...
- Słyszeliśmy... - odezwałam się zerkając w stronę fotela.
- Pan D. znalazł już odpowiedniego kandydata na to stanowisko, a dokładniej smoka.
- Smoka? - Chris chyba wolał się upewnić czy dobrze usłyszał.
- Tak. Pewna para postanowiła wysłać do nas swoje dziecko by strzegło runa.
- Co to ma z nami wspólnego? - Thalia jak zawsze chciała poznać konkrety.
- Chodzi o to, że to wy macie sprowadzić tego smoka do naszego obozu... Jutro wyruszacie na misję. Jako, że jesteście nowi w obozie i nie mieliście jeszcze żadnych wypraw to właśnie wy zostaliście do niej wybrani.
- A ten smok nie może sam przylecieć? - zadał pytanie Chris drapiąc się po głowie.
-Ten smok dopiero się wykluje, a jak dobrze wiecie – spojrzał na nas – albo nie wiecie smoki nie latają od razu po wykluciu.
- Czekaj, czekaj dobrze zrozumiałam? Mamy sprowadzić tutaj smoka? - Thalia zrobiła wielkie oczy.
- Tak właśnie tak.
- Gdzie? - zapytałam go.
- Musicie udać się do Parku Narodowego Yosemite a dokładniej do wodospadu Ribbon tam znajdziecie smoki.
- Na drugi koniec państwa? - zdziwiłam się. Chejron spojrzał na mnie i pokiwał głową.
- Tak, dokładnie. Podróż zajmie wam trochę czasu ale myślę, że sobie poradzicie. Tak jak już wspominałem wyruszacie jutro z samego rana. Argus odwiezie was na dworzec. Przygotujcie się.
- Dobra czyli jedziemy odbieramy smoka i wracamy – odezwała się Thalia, kiedy wychodziliśmy z salonu – łatwizna.
- Czemu mam wrażenie, że to wcale nie będzie taka łatwizna – mruknął Chris.
- Trzeba być dobrej myśli – odmruknęłam mu.
- Dobra to teraz musimy iść się spakować – podekscytowana punka odwróciła się w naszym kierunku – to na razie – pobiegła w stronę swojego domku.

piątek, 13 lutego 2015

24. Kolejny zdrajca.

Od razu usiadłam na łóżku i wzięłam uspokajający oddech. To na szczęście był tylko sen. Ale czy to faktycznie się stało? Cóż poprzedni miał miejsce wiec czy ten też...? Spojrzałam na zegarek było kilka minut przed 8. Wstałam, zabrałam ubrania na przebranie i udałam się pod prysznic. Czysta i w o wiele lepszym humorze wróciłam do domku gdzie zastałam rozbudzonego Percy'ego.
- O Dzień dobry – uśmiechnęłam się do niego.
- Dobry dobry myślałem, że znowu gdzieś zniknęłaś...
- No wiesz co – udałam, że strzelam focha – nie mam zamiaru już nigdzie znikać.
- To dobrze – wstał z łóżka – idę pod prysznic.
- Ok, ja tu trochę ogarnę.
- Przecież wiesz, że nie musisz...
- Tak, tak wiem.
Percy westchnął tylko i wyszedł. Zabrałam się za lekkie porządki. Poukładałam porozrzucane ubrania, wytarłam kurze, a także umyłam podłogę i to wszystko podczas gdy Percy brał prysznic. Zaśmiałam się kiedy wszedł do domku.
- Co jest? - zapytał zdziwiony powodując że wybuchłam jeszcze większym śmiechem – ej co się stało? - dopytywał.
- Myślałam... myślałam żeś się utopił, tak długo cię nie było – starałam się opanować.
- Co? Przecież wiesz, że nie mogę się utopić... - starał mi się wytłumaczyć na co ja wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem – no ej!!!
- Dobra już, koniec – złapałam się za brzuch – po prostu długo cię nie było...
- Ah spotkałem Annabeth – zarumienił się.
- Poszliście pod prysznic?
- Tak – powiedział szybko ale po chwili gdy zobaczył moją minę dodał – ej no ale nie razem.
- Yhym rozumiem – powiedziałam najspokojniejszym głosem na jaki było mnie stać.
- Oriana!
- Dobrze już spokojnie tylko się droczę – uśmiechnęłam się - zdążyłam już ogarnąć więc możemy iść na śniadanie jak chcesz.
- Pewnie.
Wyszliśmy z domku kierując się w stronę pawilonu. Usiedliśmy przy naszym stole. Rozejrzałam się, była już chyba większość obozowiczów. Spojrzałam na stół Aresa, przy którym odbywała się wrzawa rozmowa. Nie dostrzegłam między nimi Victora czyli mój sen najprawdopodobniej był prawdziwy. Zjadłam śniadanie i już miałam wstawać kiedy do pawilonu wbiegł jeden z satyrów.
- Grupowi wszystkich domków mają udać się do wielkiego domu – ogłosił.
- Idź – powiedziałam do Percy'ego.
- Idziesz ze mną.
- Jak to? Przecież ty jesteś grupowym...
- Jesteśmy bliźniakami a to automatycznie również z ciebie robi grupową naszego domku – posłał mi pogodny uśmiech – chodź. Skierowaliśmy się do wielkiego domu. Zauważyłam, że doszli do nas już wszyscy grupowi. Weszliśmy do salonu gdzie zastaliśmy Chejrona i drzemiącego w fotelu Dionizosa.
- Usiądźcie – odezwał się centaur. Rozsiedliśmy się na wszystkich możliwych miejscach i wpatrywaliśmy w koordynatora zajęć – Słuchajcie jak zapewne niektórzy z was już zauważyli brakuje jednego z obozowiczów – gdy tylko to powiedział rozległy się szepty.
- Oh zamknijcie jadaczki, dajcie spać – mruknął zaspany Dionizos. Wszyscy umilkli.
- Jak to? Chejronie – odezwał się Charles.
- Ale kogo brakuje? - zapytała Silena rozglądając się na boki.
- Kiedy ostatnim razem był widziany? Może się zgubił? - dodała Annabeth.
- Ostatnim razem widziany był w piątek na ognisku. Przeszukaliśmy cały obóz nigdzie go nie ma.
- Kogo? - mój brat zabrał głos. A ja wtedy zdałam sobie sprawę że doskonale wiem kogo.
- Victora Reya, syna Aresa – odpowiedziałam mu na pytanie.
- Co takiego? - wykrzyknęła Clarisse a wszystkie spojrzenia zostały skierowane na mnie.
- Dokładnie tak brakuje Victora – centaur spojrzał na mnie – ale skąd wiedziałaś? Oriano? Przecież nikomu jeszcze nie mówiliśmy.
- Dzisiaj w nocy miałam sen.
- Sen? - Percy popatrzył na mnie.
- Może jest jednak jeszcze w obozie? - odezwała się niepewnie Katie.
- Niee – pokręciłam głową – wczoraj w nocy dołączył do Kronosa i wyrzekł się bogów.
- Chyba żartujesz – Clarisse wstała ze swojego miejsca.
- Mówię tylko to co widziałam w tym śnie – ja również wstałam
- Uspokójcie się – powiedział stanowczym głosem Chejron. Usiadłyśmy na swoich miejscach – jeżeli Victor faktycznie wyrzekł się bogów to...
- Kronos rośnie w siłę – dokończył za niego Lee.
- Tak, to prawda. Czy w tym śnie było coś jeszcze co mogło by być dość istotnym szczegółem?
- Victor opowiedział jeszcze Luke'owi o tym co działo się do tej pory na obozie.
- Rozumiem. Myślę, że na tym musimy zakończyć to spotkanie. Rozejść się.
Grupowi niechętnie ruszyli do wyjścia, a następnie rozeszli się w różnych kierunkach. Reszta dnia minęła bardzo spokojnie. Percy był z Annabeth natomiast ja spędziłam ten dzień z Chrisem z czego bardzo się cieszyłam. Chodziliśmy po plaży, śmialiśmy się, wygłupialiśmy. Czułam się tak dobrze mając go przy sobie. Nie żebym była samolubna tylko, że przy nim czułam się bezpiecznie. Udało mi się nawet z niego wyciągnąć dlaczego przesiaduje tak dużo w kuźni. No może nie całą prawdę na ten temat ale część. Zdołałam dowiedzieć się, że to niespodzianka dla mnie. Gdy to usłyszałam ciepło zrobiło mi się w okolicach serca. Może ja faktycznie uważam go już za kogoś więcej niż tylko mojego przyjaciela? Z uśmiechem na ustach kładłam się do łóżka i zasnęłam spokojnym snem.