Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

czwartek, 25 czerwca 2015

28. Wodospad Ribbon.

Do odjazdu mieliśmy około dwóch godzin, więc nie musieliśmy się spieszyć. Po zjedzeniu postanowiliśmy pozwiedzać okolicę. Mijaliśmy dużo różnych sklepów i małych straganów. Thalia latała jak poparzona między półkami w każdym sklepie oglądając bardzo dokładnie każdą rzecz, która jej się spodobała. Nie myślałam, że aż tak ucieszy ją wizyta w sklepie. Cóż każdy ma swoje wariacje. Spojrzałam na zegarek.
- Chodźcie musimy już wracać, zaraz będzie odjeżdżać nasz pociąg – powiedziałam po czym skierowałam się w drogę powrotną. Do pociągu udało nam się dotrzeć w sama porę, wsiedliśmy i zajęliśmy miejsca by po chwili ruszać w dalszą drogę tym razem w kierunku Fresno. Droga mijała nam bez zakłóceń. Oczywiście pomijając burzę, która rozpętała się praktycznie w połowie drogi. Jako, że na miejsce mieliśmy dotrzeć, uwzględniając zmianę czasu... około 24 zarządziłam, że po kolei będziemy pełnić warty tak by każdy mógł się chociaż przez chwilę przespać. Ja oczywiście dostałam ostatnią warte, więc jako pierwsza mogłam się przespać. Na szczęście nic mi się nie przyśniło. Gdy przyszła moja kolej warty, Thalia obudziła mnie i sama udała się spać. Usiadłam przy oknie i wpatrywałam w zmieniające się krajobrazy. Ziewnęłam spoglądając na smacznie śpiącego Chrisa. Wyglądał tak słodko i niewinnie, aż chciałoby się go pocało... Zaraz o czym ja myślę. Potrząsnęłam głową i odwróciłam ją ponownie w stronę okna. Dojeżdżając do stacji obudziłam przyjaciół oznajmiając, że jesteśmy już prawie na miejscu. Pociąg zatrzymał się, a my wyszliśmy z niego udając się na ławki w środku budynku dworca by schronić się przed deszczem, a właściwie ulewą.
- Trzeba to przeczekać – powiedziałam siadając na jednej z najbardziej oddalonych ławek.
- Też tak myślę – poparł mnie Chris siadając tuż obok mnie.
- Niech wam będzie – westchnęła Thalia i również spoczęła na ławeczce. Siedzieliśmy tak rozmawiając na różne tematy i śmiejąc się. Kiedy deszcz przestał padać ruszyliśmy w kierunku najbliższego dworca autobusowego w poszukiwaniu środka transportu, którym moglibyśmy dostać się do Yosemite. Mimo nocnej pory dowiedzieliśmy się, że autobus w tamtym kierunku odjeżdża za godzinę. Kupiliśmy bilety, mamy szczęście, że przez całą podróż nikt nie zapytał nas dlaczego jeździmy bez rodziców i to tak późną porą. Kiedy wsiadaliśmy do pojazdu znowu nawiedziło mnie dziwne przeczucie, że podczas tej misji coś się stanie... Tylko co? Coś dobrego? Czy może jednak coś złego? Nie wiem, nie będę się tym zadręczać... Jak to się mówi? Pożyjemy zobaczymy... Z Thalią i Chrisem zajęliśmy miejsca na samym końcu autobusu. Mimo tak późnej pory pojazd był w połowie wypełniony.
- Jaki dzisiaj mamy dzień? - zapytała niebieskooka.
- Dzisiaj? Hmm, środa... - westchnęłam.
- Środa? Już? - zapytała zdziwiona Thalia.
- Yhym – przytaknęłam.
- O której będziemy w Yosemite? - Chris popatrzył na mnie.
- Czy ja jestem jakąś informacją? - zaśmiałam się.
- Tak – odpowiedzieli równocześnie. Westchnęłam tylko i pokręciłam głową.
- Uwzględniając zmianę czasową... Dojedziemy do Parku około godziny szóstej.
- To chyba całkiem niezły czas – ucieszyła się punka – czyli co idziemy do wodospadu zabieramy – rozejrzała się po autobusie ale nikt nie przysłuchiwał się naszej rozmowie – smoka i się zmywamy?
- Myślę, że to nie będzie takie proste – brązowowłosy popatrzył na nas.
- Yhym – przytaknęłam mu – zapewne zajmie nam to o wiele więcej czasu niż myślimy.
- Musicie być takimi pesymistami? - Thalia wydęła policzki.
- Po prostu myślimy racjonalnie – spojrzałam na nią i wybuchłam śmiechem.
- Wyglądasz jak chomik – dołączył do mnie śmiejący się Chris.
- Pewnie śmiejcie się – Thalia ostentacyjnie odwróciła się w stronę okna.
- No już nie obrażaj się – starałam się załagodzić sytuację – no ej – Thalia zaczęła się trząść a po chwili wybuchła niepohamowanym śmiechem. Reszta podróży minęła nam bardzo spokojnie. Tak jak obliczyłam gdy wysiadaliśmy z autobusu w Parku było kilka minut po szóstej.
- To gdzie teraz? - czarnowłosa odwróciła się w moją stronę.
- Czy ja jestem jakąś mapą? - burknęłam pod nosem jednak ruszyłam prosto w kierunku gdzie powinien znajdować się wodospad Ribbon zostawiając tym samym swoich towarzyszy za sobą.
- Skąd ona wie gdzie co jest? Gdzie co leży? Gdzie trzeba iść?
- Hmm... uwielbiała geografię. Lubiła też siedzieć w mapach... Ona jest jak chodzący GPS – zaśmiał się Chris.
- Idziecie? - krzyknęłam do nich oglądając się przez ramię.
- Tak, tak – odkrzyknął chłopak biegnąc w moim kierunku.
Przemierzaliśmy Park nie odzywając się do siebie, mijaliśmy różne drzewa, rośliny, kwiaty i krzewy aż doszliśmy do celu naszej podróży... Wodospad Ribbon najwyższy w Stanach Zjednoczonych.
- No to co teraz? Gdzie te smoki... - Thalia rozejrzała się po okolicy.
Podeszliśmy pod samą strugę jednak nie zauważyliśmy żadnych stworzeń, dziwne przecież gdzieś tu powinni być...
- Chyba nie przyszliśmy tutaj na darmo – wypowiedział swe myśli na głos Chris i jakby na zawołanie zza strugi wyłonił się olbrzymi smok i łypnął na nas swoimi wielkimi złotymi oczami.
- Kim jesteście i dlaczego zakłócacie nasz spokój? - usłyszałam w swojej głowie głos.

2 komentarze:

  1. Od kilku hmmmm... godzin czytam twojego bloga i muszę powiedzieć, że jest zajefajny i proszę!!!! Wstaw rozdział i żeby Oriana oraz Chris się pocałowali!!!! Nie niszcz moich marzeń! !!

    OdpowiedzUsuń