Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

poniedziałek, 27 czerwca 2016

39. Tak jak za dawnych czasów...

Blondyn odwrócił się w naszą stronę robiąc zdziwioną minę, która po chwili zmieniła się w zadowoloną.
- Thalia... dawno się nie widzieliśmy... - jego wzrok spoczął na mojej towarzyszce – jak miło cie znowu widzieć... żywą.
- Luke – wyszeptała – jak mogłeś – wykrzyknęła wściekła wyrywając się Victorowi.
- Thalia, Thalia – zacmokał podchodząc do niej – jak zawsze narwana.
- Puść mnie – krzyknęła do chłopaka, który ją trzymał.
- Ty jesteś zapewne Chris syn Hefajstosa? - mężczyzna spojrzał na bruneta trzymanego przez muskularnego herosa.
- Po co pytasz skoro już to wiesz? - prychnął na co Luke zaśmiał się podchodząc do mnie.
- Oriana, nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty... - przyglądał mi się łapiąc za brodę – wydoroślałaś i wypiękniałaś... - wyrwałam się z jego dłoni i posłałam mu oskarżycielskie spojrzenie.
- Luke... jak mogłeś zdradzić obóz... odwrócić się od bogów... – wyszeptałam.
- To bogowie zdradzili nas – powiedział groźnie – odwrócili się kiedy ich potrzebowaliśmy – spojrzał na mnie, jego wzrok mnie przerażał – przyłącz się do mnie – powiedział z naciskiem.
- Nigdy się do ciebie nie przyłączy – Chris stanął w mojej obronie.
- Jesteś tego pewien? - syknął Luke mrużąc oczy i kierując się w jego stronę z przerażającą miną. Wyrwałam się jednookiemu i stanęłam przed przyjacielem chroniąc go własnym ciałem.
- Luke...
- A więc to ty zająłeś moje miejsce – skrzywił się – Oriana należy do mnie.
- Ona nie należy do nikogo – wykrzyknęła Thalia w mojej obronie.
- Thalia, Thalia nic się nie zmieniłaś, zapewne dlatego, że bardzo długo byłaś zwykłym drzewem – widziałam, że jego słowa bardzo ją uraziły – Powinnaś mi podziękować gdybym nie zatruł sosny dalej byłabyś drzewem - widziałam jak w jej oczach zbierają się łzy. Jak on tak mógł...
- Luke... zmieniłeś się. Kim ty w ogóle jesteś? - on był inny. Czułam się jakbym widziała tego człowieka po raz pierwszy. Czemu on aż tak się zmienił? Czy on był taki zawsze? Nie... Pamiętam go uśmiechniętego, pomocnego, ale na pewno nie takiego...
- Czego od nas chcesz? Nie przyłączymy się do ciebie – Chris starał się by jego głos brzmiał dość groźnie. Luke zmierzył nas wszystkich zimnym wzrokiem, aczkolwiek gdy jego spojrzenie skierowane było na mnie jego wzrok miękł. Ale... może mi się tylko przewidziało.
- Prędzej czy później przejrzycie na oczy i przyłączycie się do armii wielkiego Kronosa – złapał mnie gwałtownie za ramię i przyciągnął do siebie – zabierzcie tę dwójkę do celi – wskazał ręką na moich przyjaciół. Próbowałam się wyrwać z jego uścisku ale był za silny.
- Zostaw ją! - krzyczeli moi towarzysze wyrywając się poddanym Luke'a.
Cheerleaderka uśmiechnęła się tylko paskudnie i wyszła razem z trójką herosów prowadząc moich przyjaciół do celi. Zostałam sama z Luke'iem. Co on chce ze mną zrobić? Drżałam z przerażenia. Wyrwałam się z jego uścisku i odeszłam na bezpieczną odległość, cholera dlaczego muszę mieć związane ręce i to jeszcze za plecami. Luke zaczął do mnie powoli podchodzić z każdym jego krokiem cofałam się do tyłu aż oparłam się plecami o ścianę.
- Kim ty jesteś? - zapytałam drżącym głosem – Nie takiego Luke'a pamiętam...
- Jestem taki sam – powiedział łagodnie i pogłaskał mnie po twarzy – jesteś piękna – wyszeptał.
- Nie takiego Luke'a znałam, zmieniłeś się, nie poznaję cię, Kronos cię omamił – zauważyłam jak jego wzrok ciemnieje. Uderzył dłonią w ścianę tuż obok mojej głowy. Nie potrafiłam się ruszyć.
- Nikt mnie nie omamił – mówił przez zaciśnięte zęby – sam przejrzałem na oczy. Z czasem zrozumiesz moje postępowanie.
- Jeśli myślisz, że odwrócę się od bogów...
- Odwrócisz... jestem tego pewien – wyszeptał tuż przy moim uchu. Wolałam się nic nie odzywać, może kiedy będę robić to czego on chcę opuści gardę i będę mogła się wymknąć.
- Co chcesz ze mną zrobić? - głos nadal mi drżał.
- Nie musisz się mnie bać, bądź grzeczna, a nic ci się nie stanie – w jego głosie dało się wyczuć nutkę czułości. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego, muszę robić wszystko by stracił czujność.
- Będę grzeczna – spojrzał mi w oczy jakby szukał potwierdzenia moich słów. Odsunął mnie od ściany i wyciągnął sztylet, w pierwszym odruchu spięłam się patrząc na ostrze, które się do mnie zbliżało jednak blondyn przeciął nim tylko liny krępujące moje nadgarstki. Poprowadził mnie na sofę i posadził siadając zaraz obok.
- Tak długo cię nie widziałem... - zaczął.
- Odszedłeś...
- Musiałem, ataki na mnie stawały się coraz częstsze – popatrzył mi w oczy – nie chciałem by tobie się coś stało.
- Dlaczego się nie pożegnałeś? – postanowiłam wykorzystać ta rozmowę by się czegoś dowiedzieć.
- Nie miałem czasu – przyznał – teraz możemy znowu być razem, tak jak za dawnych czasów...
- Luke... ja...
- Tylko mi nie mów, że wolisz tamtego – znowu przybrał przerażający wyraz twarzy – jesteś moja, należysz do mnie – zaciskał pięści.
- Nie jestem rzeczą – uderzyłam go w twarz, wściekłam się, mój strach zniknął w jednej sekundzie, jak on może mnie tak traktować – nie należę do nikogo – wstałam z kanapy i patrzyłam na niego groźnie. Widziałam jak jego wyraz twarzy się zmienia od zaskoczonego do wściekłego. Wstał szybko z miejsca i złapał mnie za rękę boleśnie wykręcając ją do tyłu.
- To boli – w moich oczach pokazały się łzy. Luke pchnął mnie na kanapę tak, że klęczałam na niej wisząc na oparciu. Blondyn klęknął zaraz za mną nadal wykręcając mi rękę. Przybliżył się i wyszeptał mi do ucha.
- Mówiłaś, że będziesz grzeczna... mam ponownie związać ci ręce?
- Nie, proszę – puścił mnie odsuwając się. Usiadłam ponownie pocierając mój bolący nadgarstek. Luke przybliżył się do mnie i starł łzy płynące po moich policzkach.
- Widzisz sama siebie krzywdzisz, gdybyś mnie słuchała nie doszło by do tego.
- Gdzie zabrałeś Thalię i Chrisa? - starałam się wyciągnąć z niego jakieś pożyteczne informację. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Do celi.
- Gdzie?
- Po co chcesz to wiedzieć?
- Jestem ciekawa – mruknęłam na co Luke się zaśmiał.
- Pod pokładem... - nie myślałam, że mi to powie.
- Czemu tak okrutnie ją potraktowałeś? - popatrzyłam mu w oczy – Przecież jest twoją przyjaciółką.
- Dlaczego byliście tak daleko od obozu? - zręcznie zmienił temat.
- Wycieczka krajoznawcza.
- Nie kłam – złapał mnie za brodę – wiem, że wyruszyliście na misję – zaskoczył mnie.
- Skąd wiesz?
- Mam swoje źródła – odpowiedział wymijająco.
- Więc skoro wiesz to po co pytasz?
- Chciałem to usłyszeć od ciebie.
- A ty przypłynąłeś tutaj specjalnie by nas złapać?
- Oczywiście, że nie, chociaż mogło być to w moich planach.
- Co jeszcze było w twoich planach? - Luke spojrzał na mnie rozbawiony. Powiedziałam coś śmiesznego?
- Przyłącz się do mnie, a się wszystkiego dowiesz.
- Nie mogę się do ciebie przyłączyć Luke – mówiłam łagodnie nie chciałam by znowu się wściekł.
- Czemu jesteś taka uparta? - pogłaskał mnie po twarzy.
- Zawsze taka byłam.
- Tak... to prawda. Pamiętam jak kiedyś postanowiłaś iść na plażę w trakcie burzy, nie mogłem odwieść cię od tego pomysłu – zaśmiał się na tamto wspomnienie.
- Poszedłeś ze mną – przypomniałam sobie.
- Tak, nie mogłem puścić cię samej.
- To było dokładnie tydzień przed twoim zniknięciem.
- Ohhh, pamiętasz?
- Jak mogłabym zapomnieć? - Luke zaśmiał się, dobrze pamiętałam ten śmiech, taki ciepły, przyjazny... Śmiech mojego Luke'a.

38. Teraz grzecznie się poddacie.

Było parę minut po 20, więc na dworze robiło się już co raz ciemniej. Nam oczywiście to nie przeszkadzało, szliśmy dalej mijając kilka małych zamkniętych już sklepików. Zbliżając się do oceanu wzięłam głęboki wdech. Jak ja kochałam ten zapach. Zeszliśmy na plażę kierując się w stronę portu.
- Tu jest tak cicho jakby nikt tutaj nigdy nie mieszkał – Thalia rozejrzała się po plaży.
- Tu jest niesamowicie – szeroko się uśmiechnęłam.
- Tobie do szczęścia wystarczy tylko morze – zaśmiał się Chris.
- Tak... - potwierdziłam – i ty – dodałam czym go zawstydziłam, Thalia na szczęście tego nie usłyszała bo poszła przodem. Kiedy doszliśmy do portu rozejrzeliśmy się. Przycumowane były tutaj same małe łódeczki zapewne mieszkańców miasteczka. Jednak był również olbrzymi statek podobny do wycieczkowego. Przyglądaliśmy mu się w zdziwieniu.
- Co taki wielki statek robi w tak małym porcie? - Thalia wypowiedziała swe myśli na głos.
- Może zabłądził – zaśmiał się Chris.
- Moment – odezwałam się z paniką w głosie na co Thalia i Chris spojrzeli na mnie nie wiedząc o co mi chodzi – ja wiem co to za statek...
- Co takiego?
- Skąd wiesz? - pytali mnie na zmianę.
- To statek z mojego snu... To na nim widziałam Luke'a... Wracajmy już... - odwróciliśmy się z zamiarem powrotu do motelu, niestety nadzialiśmy się na wycelowane w nas miecze i kusze.
- No proszę, kogo my tu mamy – odezwała się wysoka cheerleaderka stojąca na przedzie grupy składającej się z 6 osób, w której skład wchodzili dwaj niedźwiedzio podobne osobniki, cheerleaderka oraz trzech herosów, jednego z nich doskonale pamiętałam ze swojego snu...
- Czego chcecie? - zapytała butnie Thalia, na co „pomponiary” roześmiały się. Grupa szybko nas otoczyła dalej celując w nas bronią.
- Ohhh, jaka groźna – wykrzywiła usta w okrutnym uśmieszku – nie radzę – powiedziała spoglądając na Chrisa, który chciał wyciągnąć miecz, następnie spojrzała na mnie oblizując się – Luke będzie bardzo szczęśliwy jak was przyprowadzimy...
- Victor jak mogłeś do nich dołączyć – odezwałam się wpatrując w jednego z herosów, ten tylko spojrzał w moja stronę ale nic się nie odezwał.
- Myślisz, że z wami pójdziemy? - Chris dodał swoje trzy grosze. Dziewczyna zaśmiała się tylko okrutnie i wskazała na nas palcem.
- Argios, Orios bierzcie ich – wydała rozkaz dwóm prawie trzymetrowym towarzyszom, którzy zaczęli iść w nasza stronę. Thalia i Chris od razu wyciągnęli broń by móc się obronić. Cheerleaderka popatrzyła na nas rozbawiona.
- Nie poddamy się bez walki – spojrzałam na Thalię, która celowała swoją włócznią w dziewczynę.
- Oh jesteś tego pewna? - zapytała znudzonym głosem patrząc w moją stronę i uśmiechając się pod nosem. O co jej chodziło, nie wiedziałam ale po chwili zostałam uświadomiona. Stojąc kilka kroków od moich przyjaciół nie zauważyłam, że od tyłu skrada się do mnie jeden z herosów mający przepaskę na oku. Straciłam czujność i to był mój błąd. Jednooki wyciągnął sztylet zza paska i przyłożył mi go do szyi dodatkowo łapiąc w pasie. Byłam tym tak zaskoczona, że nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Złapałam go za nadgarstek próbując odciągnąć ostrze od mojej szyi jednak heros był zbyt silny.
- Cholera – mruknęłam siłując się z chłopakiem. Thalia i Chris odwrócili się w moją stronę dostrzegając co jest grane.
- To może teraz grzecznie się poddacie – wymruczała najprawdopodobniej przywódczyni tej całej grupy – rzućcie broń bo każe ją zabić. Moi towarzysze posłuchali jej rozkazu rzucając broń na ziemię, po chwili byli już trzymani przez wielkich osiłków. Związali nam ręce za plecami, zabrali nasze plecaki oraz broń i zaczęli prowadzić w stronę statku. Na szczęście nie zabrali mi bransoletki, pewnie nie wiedzieli, że to jest moja broń. Wchodząc na pokład wszystkie spojrzenia znajdujących się na nim herosów, a także potworów zostały skierowane na nas. Mijaliśmy dużo smoczych kobiet o zielonej skórze pokrytej łuskami, dziwnych potworów o psich pyskach, a także cheerleaderek. Było też wiele innych rodzai potworów jednak nie przyglądałam się, a właściwie nie byłam w stanie, ponieważ jednooki popychał mnie ciągle na przód. Prowadzili nas długimi korytarzami zapewne do miejsca gdzie znajdował się Luke. Zaraz, moment tymi samymi korytarzami podążałam za Victorem w moim śnie. Czyli tam gdzie zmierzamy będzie... Nie dokończyłam myśli, ponieważ zatrzymaliśmy się przed wielkimi drzwiami, które zostały otwarte przez „pomponiarę”.
- Luke, kochany zobacz kogo ci przyprowadziłam – odezwała się tak słodkim głosem, że aż mi się zrobiło nie dobrze. Zostaliśmy wepchnięci do środka, a drzwi zamknęły się za nami. Osiłki nie weszły z nami do środka, zapewne zostali na zewnątrz jako straże, nie dobrze, oj nie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu dostrzegając wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka, a właściwie już mężczyznę... Luke'a...

37. Trinidad.

Pomogliśmy Thalii wejść na górę i ponownie usiedliśmy na ziemi pod drzewem. Dziewczyna wyciągnęła rękę pokazując nam trzy liście spoczywające na jej dłoni.
- Są niesamowite – przyglądałam się im.
- I mają identyczne kształty – dodał Chris.
- Tak – potwierdziła dziewczyna – ojciec pozwolił mi je zabrać.
- Ojciec?
- Zeus? - zapytałam – spotkałaś go?
- Tak, cóż mieliśmy krótką pogawędkę, wyjaśniłam mu po co mi one i otrzymałam pozwolenie.
- To dobrze – postanowiłam nie naciskać na nią z pytaniami o czym rozmawiali. Właściwie to była ich prywatna sprawa – słuchajcie jest dopiero – spojrzałam na zegarek – 16 więc może przed dalszą droga zjemy coś?
- Pewnie.
- Jestem za – wykrzyknęła Thalia wkładając dar do plecaka. Wyciągnęłam z torby kilka kanapek i rozdałam je byśmy po chwili mogli napełnić swoje brzuchy.
- To gdzie teraz mamy iść? - punka ugryzła kolejny kawałek kanapki z szynką.
- Myślę, że najlepiej byłoby udać się do Trinidad jest tam mały port – zaśmiałam się.
- Trinidad? Pierwsze słyszę – zamyślił się Chris.
- To nie daleko stąd, jakieś 2 może 3 godziny drogi...
- Ale w nocy do oceanu cię nie puszcze zapomnij – Thalia pogroziła mi palcem. Zaśmiałam się.
- Tak ja też cię nie puszczę, przenocujemy w tym miasteczku i z samego rana pójdziemy nad ocean.
- Dobrze, dobrze – podniosłam ręce w geście poddania. Dokończyliśmy jeść, pozbieraliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w kierunku Trinidad.
- Dzisiaj jest czwartek, jakby na to nie spojrzeć to codziennie zdobywamy po 1 darze do zdobycia mamy 4 czyli wszystkie powinniśmy mieć w sobotę, chyba że będziemy musieli gdzieś daleko podróżować – zamyśliłam się – no ale w najlepszym wypadku w obozie powinniśmy być w środę.
- A Chejron mówił, że najdłużej może zająć nam to tydzień – prychnęła Thalia.
- Pewnie nie wiedział, że będziemy musieli przechodzić próby...
- Pan D. zapewne nic mu nie powiedział, tak jak i nam – mruknęłam.
- Mam ochotę go zamordować – burknęła pod nosem Thalia na co z Chrisem się zaśmialiśmy.
- Ale spójrz na to z tej strony... Dzięki temu mogliśmy wyrwać się z obozu na dłużej i więcej czasu spędzić razem.
- O to prawda – poparł mnie brązowowłosy.
- Może i macie rację – ożywiła się punka. Ruszyliśmy w dalszą drogę, szczęście nam dopisywało bo szybko złapaliśmy stopa. Kobieta w średnim wieku prowadząca auto była bardzo miła i podwiozła nas do głównej drogi, Redwood Highway. Wysiadając grzecznie pożegnaliśmy się z nią i udaliśmy na południe, prosto do miasteczka. Kiedy dotarliśmy już do miejsca docelowego było kilka minut po 18. Znaleźliśmy mały motelik, w którym wynajęliśmy pokój by się odświeżyć, całe szczęście, że mieliśmy przy sobie dość sporą sumę pieniędzy i mogliśmy sobie pozwolić na wynajmy. Właścicielka wypytywała nas gdzie są nasi rodzice jednak zbyliśmy ją twierdząc, że pozwolili nam zrobić samotną wycieczkę do tego miasteczka. Weszliśmy na piętro i skierowaliśmy się do pierwszego z lewej pokoju. Po wejściu Thalia udała się jako pierwsza pod prysznic, a ja z Chrisem usiedliśmy na fotelach czekając na zwolnienie pomieszczenia. Wykąpani i przebrani rozsiedliśmy się w pokoju oraz zamówiliśmy z motelowej kuchni gorący posiłek, którego nie jedliśmy od kilku dni. Kelner, który przyniósł nam posiłek przyglądał nam się podejrzliwie aczkolwiek nie odezwał się ani jednym słowem. Rozstawiliśmy talerze na małym stoliku i zabraliśmy się za jedzenie.
- Tego mi było trzeba – zamruczał Chris wygodniej rozsiadając się w fotelu.
- Bardzo dobre to jedzenie.
- Tak całkiem niezłe – odezwałam się w trakcie jedzenia swojej porcji. Resztę posiłku zjedliśmy już w milczeniu. Poskładałam talerze na kupkę i postawiłam na wózek, który stał zaraz za drzwiami. Wracając do pokoju zobaczyłam że moi towarzysze wylegują się na łóżkach.
- No ładnie – zaśmiałam się – co to, leżakowanie po posiłku jak w przedszkolu?
- Oj czepiasz się – Thalia przewróciła się na brzuch – uch... to był zły pomysł – wróciła na poprzednią pozycję. Zaczęłam się z niej śmiać, po chwili dołączył do mnie Chris.
- No wiecie co – oburzyła się – ja tu cierpię a wy co.
- Yhym, tak z przejedzenia – usiadłam na fotelu i wpatrywałam w ciemniejące z każdą minuta niebo. Chris włączył malutki telewizor i ustawił kanał z wiadomościami. Zerknęłam na obraz. Dziennikarz stał niedaleko wulkanu i zawzięcie coś mówił.
- Przecież to Lassen Peak – powiedziałam – Chris zwiększ troszkę głośność.
- Wulkan Lassen Peak od wczoraj jest niespokojny, nikt nie wie co się stało tyle lat był uśpiony, są już nawet różne teorie dotyczące ufo, które przebudziło wulkan...
- Jaja sobie robią? - mruknęła Thalia.
- No Chris jesteś ufo – zaśmiałam się.
- Pff – prychnął pod nosem i skrzyżował ramiona na piersi.
- Na szczęście wulkan znajduje się w Parku Narodowym Lassen Volcanic więc nie było potrzeby ewakuacji ludności z zagrożonego obszaru...
- Bla, bla, bla pewnie i tak nie wybuchnie – powiedziałam. Pooglądaliśmy jeszcze chwilę telewizję, jednak i ona nam się znudziła. Wpadłam na pewien pomysł.
- Chodźcie przejdziemy się na plażę, zobaczymy co i jak – zaproponowałam.
- Dobry pomysł, już zaczynało mi się nudzić – Thalia wstała z łóżka i się przeciągnęła.
- Lepsze to niż siedzenie i nic nie robienie – dodał swoją opinie, Chris. Ogarnęliśmy się pozbieraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z motelu kierując się w stronę małego portu.

36. Agapo.

Thalia ruszyła na poszukiwanie liści, a ja skierowałam się pod jedno z drzew ciągnąc za sobą Chrisa by tam usiąść i cierpliwie czekać na jej powrót.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nic nas nie zaatakuje tak jak was wczoraj – zagadnął chłopak siadając na ziemi.
- Też mam taką nadzieję – zamyśliłam się i usiadłam – wczoraj gdyby nie ty, nie wiem co by się stało...
- Na szczęście nic ci się nie stało – przysunął się bliżej mnie.
- Tak... - mruknęłam – ale skąd te ptaki tam się wzięły?
- Nie mam zielonego pojęcia... Możliwe, że były tam przypadkowo...
- Albo i nie.
- Albo i nie – powtórzył po mnie – nie ma się co teraz tym zamartwiać – uśmiechnął się do mnie.
- Ciekawe jak tam idzie Thalii.
- Da sobie radę.
- Tak wiem, chociaż zauważyłam, że ma jeszcze problemy z odnalezieniem się wśród... żywych.
- Tak zapewne ciężko jest jej się przyzwyczaić do tego, że już nie jest drzewem.
- Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak to jest być sosną – spojrzałam na błękitne niebo.
- Mam nadzieję, że nigdy nie zamienisz się w drzewo – zaśmiał się nerwowo spoglądając na mnie.
- Też mam taką nadzieję – między nami zapadła cisza. Przymknęłam na chwilę oczy i wzięłam głęboki oddech – Więc poznałeś swojego tatę... - Chris spojrzał na mnie.
- Tak, jest cóż... bogiem – zaśmiał się – mimo tego, że spotkałem go po raz pierwszy mogę stwierdzić że jest całkiem fajny...
- Całkiem fajny? - spojrzałam w kierunku doliny ciągnącej się przed nami.
- Yhym, powiedział, że mnie obserwował jednak nie mógł podejść z powodu zakazu Zeusa.
- Zakazu Zeusa? - zdziwiłam się.
- Tak ponoć bogowie nie mogą spotykać się ze swoimi dziećmi spłodzonymi ze śmiertelnikami, dziwne nie?
- Okropne, ale czekaj twój ojciec spotkał się z tobą...
- Złamał zakaz – uśmiechnął się pod nosem – cieszę się, że mogłem go poznać... Ty swojego ojca też spotkałaś.
- Skąd wiesz? - zaskoczył mnie.
- Cóż – podrapał się po głowie – widzieliśmy was wtedy na plaży.
- Rozumiem – zaśmiałam się zerkając na jego minę zbitego psiaka – też się cieszę że mogłam poznać mojego ojca... Chociaż przez chwile...
- Wiesz cieszę się, że na swoją pierwszą misję mogłem iść z tobą – Chris zręcznie zmienił temat.
- Hmm... - spojrzałam na niego – ja się ciesze że mogłam iść z tobą – uśmiechnęłam się promiennie.
- Jak ja lubię ten twój uśmiech – mruknął pod nosem.
- Mówiłeś coś? - zapytałam go.
- Co? A...dobrze, że nie pada – skłamał jej.
- Ah tak... Jutro kolejny dar coś czuje, że dzisiaj już nie zdążymy – spojrzałam na zegarek.
- Też tak myślę – zamyślił się – algi koralowe tak?
- Tak, czyli jutro jest mój dzień – zaśmiałam się.
- Ale gdzie ich trzeba szukać?
- Hmm... sprawdźmy – wyciągnęłam zwój z plecaka i rozwinęłam go – koralowe algi – powiedziałam by po chwili pokazała mi się podpowiedź – To czego pragniesz w największym, najgłębszym i najstarszym oceanie znajdziesz...
- Mówiłem już, że nie lubię tych podpowiedzi? - zaśmiałam się na to pytanie.
- Chodzi o Ocean Spokojny – oświeciłam go – czyli daleko nie mamy.
- Mówiłem już, że bardzo się cieszę, że tak bardzo uwielbiałaś geografię? - ponownie się zaśmiałam.
- Mówiłeś... - zwinęłam zwój i schowałam go do torby.
- Ale ocean jest wielki a ty jedna...
- Będę musiała najprawdopodobniej znaleźć koralowce, gdzieś niedaleko nich powinny być też koralowe algi.
- Tak myślisz? - zamyślił się patrząc na szeleszczące liście drzew.
- Tak – przytaknęłam kiwając głową.
- Wiesz... - Chris wyglądał jakby podjął jakąś trudną decyzję.
- Hmm? - spojrzałam na niego.
- Pamiętasz jak dałem ci zawieszkę? - zapytał lekko speszony.
- Taaak – wiedziałam, że chce mi coś ważnego powiedzieć. Tylko co?
- Nie podałem ci wtedy nazwy...
- Jeżeli nie chcesz nie musisz mi jej na razie podawać – nie chciałam go do niczego zmuszać.
- Nie... ja postanowiłem że w końcu ci ją powiem – nieśmiało na mnie spojrzał.
- Więc... jak się nazywa? - zerknęłam na zawieszkę.
- Agapo – wyszeptał lekko się rumieniąc.
- Agapo – powtórzyłam po chwili przypominając sobie co to słowo znaczy – Miłość – wyszeptałam spoglądając w niebo.
- Ja... tego, no...
- Dziękuję, że mi powiedziałeś – przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co... nie jesteś zła?
- Oczywiście, że nie głuptasie – wtuliłam się w niego mocniej i spojrzałam w jego piękne bursztynowe oczy.
- Oriana... - nie dokończył swojej wypowiedzi ponieważ go pocałowałam. Pierwszy raz pocałowałam Chrisa w usta i nie był to zwykły przyjacielski buziak tylko prawdziwy pocałunek. Chris objął mnie przyciągając bliżej do siebie. Całowaliśmy się zapominając o całym świecie. W jego ramionach było mi tak dobrze, ciepło i bezpiecznie. Po chwili odsunęliśmy się od siebie jednak nadal trzymaliśmy się w objęciach.
- Jeszcze raz ci dziękuję.
- Naprawdę, nie masz za co – uśmiechnął się do mnie pogodnie. Już był co raz bardziej pewniejszy, a rumieniec zawstydzenia schodził z jego policzków – przywołaj go – wypuścił mnie ze swych objęć. Poprawiłam się na trawie i spojrzałam na bransoletkę, gdzie doczepiony był charms od Chrisa.
- Agapo – powiedziałam wyciągając rękę, w której po chwili pojawił się piękny sztylet. Miał około 30 może 40 centymetrów włącznie z rękojeścią, wykonany był z dokładnie wypolerowanego i naostrzonego niebiańskiego spiżu. Rękojeść sztyletu miała piękny bursztynowy wpadający w bordowy kolor, natomiast gdy dokładniej przyjrzałam się ostrzu zauważyłam, że coś na nim jest wyżłobione. Podniosłam sztylet wyżej tak by znajdował się dokładnie przed moimi oczami i wtedy dojrzałam co tam jest. Na ostrzu zaraz przy rękojeści wygrawerowane były dwie literki, duże „O” oraz duże „C”, które nachodziły na siebie tworząc jedną spójną całość. Poczułam jak Chris spina się obok mnie gdy przyglądałam się sztyletowi.
- Jest śliczny – spojrzałam na niego – dziękuje ci jeszcze raz, widzę, że długo przy nim siedziałeś.
- Teraz możesz już go do woli używać – uśmiechnął się do mnie, a ja schowałam sztylet – Oriana...
- Patrz idzie Thalia – przerwałam mu wstając gdy tylko zauważyłam córkę Zeusa wyłaniającą się zza drzew. Chris zrobił to samo, podeszliśmy na skraj doliny czekając aż Thalia do nas dojdzie.

piątek, 17 czerwca 2016

35. Dolina Błyskawic.

Przedzierałam się z Orianą i Chrisem między drzewami kiedy nagle usłyszałam potężny huk, tak to błyskawice.
- Co to? - usłyszałam pytanie przyjaciela.
- Jesteśmy już blisko – oznajmiłam i ruszyłam w kierunku wyładowań, słysząc jak moi towarzysze podążają za mną. Zatrzymałam się dopiero niedaleko doliny błyskawic gdzie co chwile dało się słyszeć odgłosy błyskawic przecinających niebo.
- No to jesteśmy na miejscu – powiedziała Oriana zatrzymując się zaraz za mną.
- Poczekajcie – powiedziałam ściągając i kładąc na ziemi swój plecak – za niedługo wracam.
- Jesteś pewna że chcesz iść sama? - zapytał mnie Chris, spojrzałam na wyładowania, które miały miejsce w dolinie.
- Oczywiście, mi błyskawice nic nie zrobią w przeciwieństwie do was, za niedługo wracam – zaczęłam schodzić na dół i ruszyłam w drogę wchodząc między drzewa. Zobaczyłam, że daleko przede mną wyładowania są częstsze i silniejsze więc postanowiłam tam się skierować. Brnęłam do przodu przez wysoką trawę, mijałam różnego rodzaju krzewy i drzewa kierując się najprawdopodobniej do samego centrum doliny błyskawic. Dobrze, że oni zostali chyba bym sobie nie wybaczyła jakby coś się im stało, w końcu to moi przyjaciele... Przyjaciele, uśmiechnęłam się, nadal ciężko było mi się przyzwyczaić, że nie jestem już drzewem. Czasami stałam w miejscu bez ruchu rozmyślając jakby to było gdybym nigdy nie przemieniła się w drzewo. Jakbym dotarła do obozu cała i zdrowa... Czy udałoby mi się wtedy powstrzymać Luke od zdrady i odejścia? Nie wiem, ja już nic nie wiem. Może jakby Oriana przybyła szybciej kiedy Luke jeszcze był to dała by radę go zatrzymać... Na pewno by dała. Po tym co mi opowiadał... Aż dziwne, że wszystko pamiętam przed zmianą. W jego opowieściach Oriana była niesamowitą dziewczyną, nie wierzyłam w to, jednak kiedy ją poznałam... Ona faktycznie jest niezwykła, pomocna i życzliwa. Ciesze się, że się z nią zaprzyjaźniłam. Podczas mojego rozmyślania błyskawice trafiły mnie już trzy razy, mam szczęście, że jestem córką Zeusa i nic mi nie robią, gdyby nie to zapewne była bym już przysmażona jak zwykły kurczak. A co do mojego ojca... Zeus... bóg bogów, niewiarygodne ale właściwie to dzięki niemu tutaj jestem, on zamienił mnie w sosnę kiedy... umierałam. Pamiętam to dokładnie, ten ból kiedy nie mogłam złapać oddechu, czułam się jakby coś mnie przyduszało, płakałam nie chciałam umierać nie w tak młodym wieku. Ale cieszę się, że dzięki mojemu poświęceniu chociaż Annabeth i... Luke dotarli cali. Pamiętam jak przeistaczałam się w drzewo, to było takie nierealne takie niewiarygodne. A jednak... Ale wróciłam tylko dzięki runie. Wróciłam, ale nie potrafię się odnaleźć w tej rzeczywistości. Nawet nie wiem ile mam lat czy liczyć te kiedy byłam sosną czy też nie. Czasami zastanawiam się nawet czy nie lepiej by było jakbym nadal była drzewem. Jednak wtedy myślę sobie, że nigdy nie poznałabym tak wspaniałych ludzi jak Oriana czy Chris. Ciesze się, że dostałam swoja pierwszą misję właśnie z nimi. Jestem pewna że nam się powiedzie w końcu każdy z nas ma indywidualne umiejętności które na każdym kroku nam się przydają. I Chris obudził w sobie ogień. Jest to niesamowite osiągnięcie, ponieważ tylko najpotężniejsze dzieci potrafią to zrobić, a jak dobrze wiem w obozie nie ma nikogo kto by dysponował ta umiejętnością. No Charles, ale on potrafi wydobyć z siebie tylko ledwo dostrzegalny mały płomyczek. Czyli teraz Chris jest najpotężniejszym dzieckiem Hefajstosa, niesamowite. Jak wrócimy do obozu pewnie będą mu gratulować, uśmiechnęłam się pod nosem. Błyskawice coraz częściej mnie uderzały co oznacza że zbliżam się już do celu mojej podróży. Nawet nie wiem dlaczego postanowiłam iść w tym kierunku, coś mnie tam przyciąga. Tak, jakby ktoś mi powiedział dokładnie gdzie mam iść. W oddali widziałam polanę rozświetlaną przez uderzające w tamtym miejscy pioruny. Skierowałam się w tamtą stronę, przeszłam przez gęste zarośla i wyszłam na okrągłą łąkę, najprawdopodobniej to właśnie tutaj było centrum wyładowań. Błyskawice co chwile we mnie uderzały jednak ja się nimi nie przejmowałam i szłam dalej Rozejrzałam się po polanie, dostrzegłam to co szukałam, paproć mieniła się różnymi odcieniami żółci i złota. Zaczęłam się do niej zbliżać, jednak gdy byłam już blisko pioruny utworzyły dookoła niej jakby barierę nie do przejścia. O nie, pomyślałam ja się tak nie będę bawić. Skupiłam się wydobywając z siebie moc błyskawic. Przywołałam jedną z nich i uderzyłam. Gdy tylko mój piorun zetknął się z tamtymi, kopuła chroniąca roślinę rozprysła się dając mi możliwość bliższego podejścia do paproci. Zrobiłam ledwo trzy kroki do przodu i stanęłam jak wryta spostrzegając kozę mojego ojca, Amalteję. Wpatrywałam się w nią zdziwiona, ruszyłam do przodu jednak usłyszałam potężny huk za moimi plecami, zatrzymałam się jak wryta słysząc twardy, głęboki głos.
- Thalia? - usłyszałam za sobą, stanęłam jak wryta.
- Ojcze? - odwróciłam się powoli spoglądając na potężnego mężczyznę stojącego kilka kroków ode mnie.
- Co ty tutaj robisz? - podszedł do mnie bliżej.
- Ja.. - głos uwiązł mi w gardle – jestem na misji.
- Misji?
- Tak, jesteśmy w trakcie drugiej próby... musimy odnaleźć smocze dary – postanowiłam nie ukrywać nic przed moim ojcem, w końcu i tak by się dowiedział.
- Jesteście?
- Tak, jestem z Orianą i Chrisem, jednak nie ciągnęłam ich tu ze mną sam zapewne ojcze wiesz dlaczego...
- Rozumiem. Więc musisz zdobyć smocze dary – zamyślił się jednak bacznie mi się przyglądał – Pozwolę ci zerwać trzy liście paproci...
- Naprawdę mogę? - zapytałam dla pewności orientując się, że ten dar należy do mojego ojca. Zeus kiwnął mi tylko głową na znak potwierdzenia. Podeszłam do rośliny i wyrwałam dokładnie trzy liście. Były piękne, miały niesamowicie regularny kształt, każdy z liści był identyczny. Nawet po zerwaniu wytwarzały dookoła siebie jakby świetlną barierę. Zeus dalej mi się przyglądał po chwili odwracając się do mnie plecami.
- Nie zawiedź mnie – usłyszałam jeszcze nim zniknął wraz z uderzeniem błyskawicy w miejscy gdzie stał. Wow, to była chyba najdłuższa i właściwie pierwsza rozmowa z moim ojcem, cóż nie poszło tak źle jak myślałam. Spojrzałam na moją dłoń w której spoczywały trzy liście złotej paproci, smoczego daru. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w drogę powrotną do moich przyjaciół, zapewne martwią się co tak długo, chociaż właściwie nawet nie wiem ile tutaj spędziłam czasu. Zaczęłam oddalać się od polany, przemierzając dolinę. Mijałam różne drzewa i rośliny. W dłoni nadal trzymałam liście, nie chciałam ich zgubić. Po dość intensywnym marszu wyszłam w miejscu skąd zaczynałam moją wędrówkę. Popatrzyłam w górę i zauważyłam Orianę i Chrisa siedzących pod jednym z drzew, gdy tylko mnie zauważyli wstali z miejsca i podeszli bliżej. Zaczęłam się wspinać w ich kierunku.