Dni w obozie mijały mi
bardzo szybko, poznałam już chyba wszystkich obozowiczów, a także
zaprzyjaźniłam się z Thalią co chyba nie spodobało się pewnej
dziewczynie. Codziennie odbywały się różne zajęcia i turnieje,
podczas których czułam na sobie wzrok niektórych chłopców, ci
bardziej odważni nawet do mnie podchodzili. Percy był bardzo
uczulony na tym punkcie zawsze ich ode mnie odganiał, a Chris mu w
tym pomagał... Nawet mi to nie przeszkadzało, w pewnym sensie nawet
się z tego cieszyłam. Nareszcie nadszedł dzień bitwy o sztandar,
na który tak niecierpliwie czekałam. Percy wyjaśnił mi na czym ta
bitwa polega. Trzeba po prostu obronić własny sztandar, a ukraść
wrogi. Obozowicze dzielili się na dwie drużyny. Czerwoną i
niebieską. Ich skład za każdym razem był inny. W tym starciu do
niebieskiej drużyny należał domek Posejdona, Zeusa, Apolla,
Hefajstosa i Dionizosa. Natomiast do czerwonej domek Demeter, Aresa,
Ateny, Afrodyty i Hermesa. Moją drużyną dowodził Charlie z domku
Hefajstosa natomiast przeciwną Clarisse z domku Aresa. Odziani w
zbroje i uzbrojeni w miecze a także łuki w przypadku dzieci Apolla
udaliśmy się do południowego lasu zmierzając w kierunku pięści
Zeusa by tam rozdzielić zadania. Doszliśmy do sterty kamieni i
stanęliśmy dookoła Charliego czekając na rozkazy.
- Słuchajcie – odezwał
się po chwili grupowy domku dziewiątego – do obrony sztandaru
zostaje Lee, Mitchel, Will i reszta z domu Apolla a także Kastor i
Pollux, zrozumiano?
- Jasne – odezwali się
wymienieni.
- Po sztandar idę ja i
Percy, natomiast do ataku rusza reszta. Nie pozwólcie im przekroczyć
rzeki i dostać się do sztandaru. Atakujcie z całej siły i nie
dajcie się. Ares będzie atakował ostro dlatego uważajcie. Mają
także Atenę więc pewnie coś wymyślą. Musicie być przygotowani
na wszystko, czy to jasne?
- Tak – wykrzyknęliśmy.
- No to idziemy. Na
pozycję! - Charles pobiegł razem z Percym przed siebie w głąb
lasu. Podeszłam do Chrisa a zaraz do nas dołączyła Thalia.
- Idziemy razem? -
zapytała.
- Pewnie –
odpowiedziałam – będzie raźniej.
- Czemu nie – powiedział
tylko Chris i ruszyliśmy w las. Cała nasza drużyna rozbiegła się
w różnych kierunkach. Rozbrzmiał dźwięk konchy ogłaszający
początek bitwy.
***
Drużyna czerwonych
zmierzała do najbardziej odległego punktu w północnym lesie.
Dochodząc do wielkiej polany otoczonej gęstymi krzewami przystanęli
i wbili sztandar w ziemię.
- Drużyna niebieskich to
słabeusze – zaczęła swą przemowę ciemnowłosa dziewczyna o
brązowych oczach – nie ma u nich nikogo godnego uwagi...
- Na tej Orianie można
zawiesić wzrok... - wyszeptał jeden z synów Hermesa na co niektóre
osobniki płci męskiej przytaknęli.
- Słuchajcie – warknęła
Clarisse – obroną zajmą się domki Demeter i Afrodyty...
- Ale jak to? - zapytała
przerażona Silena z domku Afrodyty.
- Spokojnie i tak pokonamy
ich w ataku. Nie przepuścimy do was nikogo – uspokajała ją
Annabeth.
- Po sztandar idą Connor
i Travis Hood, jasne?
- Jak słońce –
odpowiedzieli bliźniacy z łobuzerskim uśmiechem.
- Do ataku idzie cała
reszta... Acie ich zgnieść jak mrówki czy to jasne?
- Tak!! - wykrzyknęli.
- Na pozycje –
powiedziała usłyszawszy dźwięk konchy.
***
Przemierzałam las wraz z
Chrisem i Thalią cicho rozmawiając aż usłyszeliśmy szelest w
krzakach nie daleko nas, a po chwili odgłosy uderzających mieczy o
siebie. Bitwa się rozpoczęła. Doszliśmy do rzeki dzielącej las
jednocześnie będącej naszą granicą. Wystarczyło przenieść
sztandar przeciwnej drużyny na naszą stronę i byśmy wygrali. W
duszy modliłam się do bogów by Charlie i Percy przemknęli
niepostrzeżenie i zabrali sztandar czerwonych. Staliśmy tak chwilę,
aż doszły nas odgłosy kroków zbliżających się w naszą stronę.
Spojrzeliśmy w stronę drzew by po chwili ujrzeć wyłaniających
się Annabeth i Malcolna z domku Ateny oraz Clarisse i Shermana z
domku Aresa. Gdy tylko nas dojrzeli ruszyli w nasza stronę
przechodząc przez rzekę na naszą stronę.
- Już po was –
wysyczała groźnie Clarisse i rzuciła się na mnie razem z
Annabeth. Thalia i Chris instynktownie chcieli mi pomóc jednak oni
również zostali zaatakowani. Chris przez Shermana, a Thalia przez
Malcolma. Walka rozgorzała na dobre. Broniliśmy się jak mogliśmy.
Chris z Thalia zostali ode mnie odciągnięci. Zostałam sama z
Annabeth i Clarisse, którym z oczu biła żądza mordu. Ciemnowłosa
zaatakowała mnie swoją włócznią jednak odparowałam jej atak
unikając w tej samej chwili cięcia Annabeth, która zaszła mnie od
tyłu. Dziewczyny nieźle ze sobą współpracowały co dawało im
nade mną lekką przewagę. Jednak dawałam radę obronić większość
ataków skierowanych przez nie w moją stronę. Po kilku minutach
intensywnej walki każda z nas posiadała mniejsze lub większe rany
na niezasłoniętej zbroją skórze. Z boku nagle usłyszałam huk i
spojrzałam w tamta stronę. To Thalia przywołała piorun, który
skierowała na Malcolma jednak ten zwinnie przed nim uskoczył. Z
drugiej strony Chris dzielnie przeciwstawiał się Shermanowi, który
ledwo stał na nogach. Spojrzałam ponownie na moje przeciwniczki
dostrzegając rzekę, która była od nas oddzielona o około 5
metrów. Rzeka... Woda... Natarłam niespodziewanie na nie odpychając
je od siebie i kierując w stronę naszej granicy. Zdziwione
odparowywały moje ataki jednak cofały się. Dostrzegłam w oddali
Percy'ego i Charliego ze sztandarem czerwonych. Uśmiechnęłam się
i dalej popychałam dziewczyny do rzeki. 2 metry, metr, tak są w
wodzie. Skupiłam się, pomyślałam o mackach tych samych które
złapały Echidnę. Chciałam by złapały za nogi dziewczyny i
uniosły na kilka metrów. Nagle poczułam zacieśniający się węzeł
w moim żołądku. Chłopaki ze sztandarem byli już co raz bliżej
granicy. Nagle zaszumiało i z wody wystrzeliły dwie macki łapiące
niczego nie spodziewające się moje przeciwniczki za kostki i
unoszące je w górę. Ze zdziwienia upuściły swoje bronie i
zaczęły się szamotać próbując uwolnić swoje nogi z wodnych
kajdan. Stanęłam i przyglądałam się im z uśmiechem. Zobaczyłam,
że Chris i Thalia podchodzą do mnie ze śmiechem zostawiając
swoich przeciwników leżących na ziemi.
- No ładnie –
powiedział powstrzymując śmiech Chris.
- Ładnie, ładnie –
poparła go Thalia głośno się śmiejąc – teraz już nie są
takie waleczne.
Po chwili podbiegli do nas
Charlie i Percy niosący sztandar. Gdy tylko przeszli przez rzekę
rozbrzmiał dźwięk konchy kończący bitwę. Charlie spojrzał na
zwisające dziewczyny i zrobił minę jakby chciał się jednocześnie
roześmiać i tego nie robić. Clarisse spojrzała na niego i
warknęła.
- Śmiało śmiej się, a
skopię ci tyłek.
Na tą deklarację Charli
roześmiał się głośno i łapał za brzuch. Percy również do
niego dołączył. Po chwili zbiegła się reszta obozowiczów.
Niebiescy wiwatowali natomiast czerwoni byli wściekli. Jednak gdy
tylko spostrzegli uwięzione nad ziemią dziewczyny stanęli jak
wryci by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem. W naszym kierunku
zmierzał Chejron powstrzymujący śmiech.
- Możesz już je puścić
myślę że już im wystarczy.
- Nie ma sprawy –
powiedziałam wzruszając ramionami. Macki ponownie zamieniły się w
zwykłą wodę wpadając do rzeki a niespodziewające się tego
dziewczyny wpadły do rzeki. Uniosły się na łokciach wściekle
plując wodą.
- Jeszcze cię dorwę –
zagroziła Clarisse wstając i odchodząc zapewne w stronę domku.
Wściekła Annabeth popatrzyła tylko w moją stronę nic się nie
odzywając i odeszła wraz z innymi obozowiczami zmierzającymi do
swoich domków.
- To było niezłe –
pochwalił mnie Charlie.
- Zasłużyły na to –
odezwała się Thalia – we dwie zaatakowały Orianę...
- To była nierówna walka
– poparł ją Chris kiwając głowa.
- No już cieszcie się
wygraną – Chejron poklepał każdego z nas po plecach i
pogalopował przeciwnym kierunku.
- Dobra no to wracamy –
odezwał się Charles po czym ruszyliśmy w stronę domków.
Oriana je załatwiła po mistrzowsku, na drugi raz już nie będą tak pewne siebie! Samej było mi ciężko się nie śmiać z takiej sytuacji :)))
OdpowiedzUsuń