Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 13 września 2014

17. Bitwa o sztandar.

Dni w obozie mijały mi bardzo szybko, poznałam już chyba wszystkich obozowiczów, a także zaprzyjaźniłam się z Thalią co chyba nie spodobało się pewnej dziewczynie. Codziennie odbywały się różne zajęcia i turnieje, podczas których czułam na sobie wzrok niektórych chłopców, ci bardziej odważni nawet do mnie podchodzili. Percy był bardzo uczulony na tym punkcie zawsze ich ode mnie odganiał, a Chris mu w tym pomagał... Nawet mi to nie przeszkadzało, w pewnym sensie nawet się z tego cieszyłam. Nareszcie nadszedł dzień bitwy o sztandar, na który tak niecierpliwie czekałam. Percy wyjaśnił mi na czym ta bitwa polega. Trzeba po prostu obronić własny sztandar, a ukraść wrogi. Obozowicze dzielili się na dwie drużyny. Czerwoną i niebieską. Ich skład za każdym razem był inny. W tym starciu do niebieskiej drużyny należał domek Posejdona, Zeusa, Apolla, Hefajstosa i Dionizosa. Natomiast do czerwonej domek Demeter, Aresa, Ateny, Afrodyty i Hermesa. Moją drużyną dowodził Charlie z domku Hefajstosa natomiast przeciwną Clarisse z domku Aresa. Odziani w zbroje i uzbrojeni w miecze a także łuki w przypadku dzieci Apolla udaliśmy się do południowego lasu zmierzając w kierunku pięści Zeusa by tam rozdzielić zadania. Doszliśmy do sterty kamieni i stanęliśmy dookoła Charliego czekając na rozkazy.
- Słuchajcie – odezwał się po chwili grupowy domku dziewiątego – do obrony sztandaru zostaje Lee, Mitchel, Will i reszta z domu Apolla a także Kastor i Pollux, zrozumiano?
- Jasne – odezwali się wymienieni.
- Po sztandar idę ja i Percy, natomiast do ataku rusza reszta. Nie pozwólcie im przekroczyć rzeki i dostać się do sztandaru. Atakujcie z całej siły i nie dajcie się. Ares będzie atakował ostro dlatego uważajcie. Mają także Atenę więc pewnie coś wymyślą. Musicie być przygotowani na wszystko, czy to jasne?
- Tak – wykrzyknęliśmy.
- No to idziemy. Na pozycję! - Charles pobiegł razem z Percym przed siebie w głąb lasu. Podeszłam do Chrisa a zaraz do nas dołączyła Thalia.
- Idziemy razem? - zapytała.
- Pewnie – odpowiedziałam – będzie raźniej.
- Czemu nie – powiedział tylko Chris i ruszyliśmy w las. Cała nasza drużyna rozbiegła się w różnych kierunkach. Rozbrzmiał dźwięk konchy ogłaszający początek bitwy.
***
Drużyna czerwonych zmierzała do najbardziej odległego punktu w północnym lesie. Dochodząc do wielkiej polany otoczonej gęstymi krzewami przystanęli i wbili sztandar w ziemię.
- Drużyna niebieskich to słabeusze – zaczęła swą przemowę ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach – nie ma u nich nikogo godnego uwagi...
- Na tej Orianie można zawiesić wzrok... - wyszeptał jeden z synów Hermesa na co niektóre osobniki płci męskiej przytaknęli.
- Słuchajcie – warknęła Clarisse – obroną zajmą się domki Demeter i Afrodyty...
- Ale jak to? - zapytała przerażona Silena z domku Afrodyty.
- Spokojnie i tak pokonamy ich w ataku. Nie przepuścimy do was nikogo – uspokajała ją Annabeth.
- Po sztandar idą Connor i Travis Hood, jasne?
- Jak słońce – odpowiedzieli bliźniacy z łobuzerskim uśmiechem.
- Do ataku idzie cała reszta... Acie ich zgnieść jak mrówki czy to jasne?
- Tak!! - wykrzyknęli.
- Na pozycje – powiedziała usłyszawszy dźwięk konchy.
***
Przemierzałam las wraz z Chrisem i Thalią cicho rozmawiając aż usłyszeliśmy szelest w krzakach nie daleko nas, a po chwili odgłosy uderzających mieczy o siebie. Bitwa się rozpoczęła. Doszliśmy do rzeki dzielącej las jednocześnie będącej naszą granicą. Wystarczyło przenieść sztandar przeciwnej drużyny na naszą stronę i byśmy wygrali. W duszy modliłam się do bogów by Charlie i Percy przemknęli niepostrzeżenie i zabrali sztandar czerwonych. Staliśmy tak chwilę, aż doszły nas odgłosy kroków zbliżających się w naszą stronę. Spojrzeliśmy w stronę drzew by po chwili ujrzeć wyłaniających się Annabeth i Malcolna z domku Ateny oraz Clarisse i Shermana z domku Aresa. Gdy tylko nas dojrzeli ruszyli w nasza stronę przechodząc przez rzekę na naszą stronę.
- Już po was – wysyczała groźnie Clarisse i rzuciła się na mnie razem z Annabeth. Thalia i Chris instynktownie chcieli mi pomóc jednak oni również zostali zaatakowani. Chris przez Shermana, a Thalia przez Malcolma. Walka rozgorzała na dobre. Broniliśmy się jak mogliśmy. Chris z Thalia zostali ode mnie odciągnięci. Zostałam sama z Annabeth i Clarisse, którym z oczu biła żądza mordu. Ciemnowłosa zaatakowała mnie swoją włócznią jednak odparowałam jej atak unikając w tej samej chwili cięcia Annabeth, która zaszła mnie od tyłu. Dziewczyny nieźle ze sobą współpracowały co dawało im nade mną lekką przewagę. Jednak dawałam radę obronić większość ataków skierowanych przez nie w moją stronę. Po kilku minutach intensywnej walki każda z nas posiadała mniejsze lub większe rany na niezasłoniętej zbroją skórze. Z boku nagle usłyszałam huk i spojrzałam w tamta stronę. To Thalia przywołała piorun, który skierowała na Malcolma jednak ten zwinnie przed nim uskoczył. Z drugiej strony Chris dzielnie przeciwstawiał się Shermanowi, który ledwo stał na nogach. Spojrzałam ponownie na moje przeciwniczki dostrzegając rzekę, która była od nas oddzielona o około 5 metrów. Rzeka... Woda... Natarłam niespodziewanie na nie odpychając je od siebie i kierując w stronę naszej granicy. Zdziwione odparowywały moje ataki jednak cofały się. Dostrzegłam w oddali Percy'ego i Charliego ze sztandarem czerwonych. Uśmiechnęłam się i dalej popychałam dziewczyny do rzeki. 2 metry, metr, tak są w wodzie. Skupiłam się, pomyślałam o mackach tych samych które złapały Echidnę. Chciałam by złapały za nogi dziewczyny i uniosły na kilka metrów. Nagle poczułam zacieśniający się węzeł w moim żołądku. Chłopaki ze sztandarem byli już co raz bliżej granicy. Nagle zaszumiało i z wody wystrzeliły dwie macki łapiące niczego nie spodziewające się moje przeciwniczki za kostki i unoszące je w górę. Ze zdziwienia upuściły swoje bronie i zaczęły się szamotać próbując uwolnić swoje nogi z wodnych kajdan. Stanęłam i przyglądałam się im z uśmiechem. Zobaczyłam, że Chris i Thalia podchodzą do mnie ze śmiechem zostawiając swoich przeciwników leżących na ziemi.
- No ładnie – powiedział powstrzymując śmiech Chris.
- Ładnie, ładnie – poparła go Thalia głośno się śmiejąc – teraz już nie są takie waleczne.
Po chwili podbiegli do nas Charlie i Percy niosący sztandar. Gdy tylko przeszli przez rzekę rozbrzmiał dźwięk konchy kończący bitwę. Charlie spojrzał na zwisające dziewczyny i zrobił minę jakby chciał się jednocześnie roześmiać i tego nie robić. Clarisse spojrzała na niego i warknęła.
- Śmiało śmiej się, a skopię ci tyłek.
Na tą deklarację Charli roześmiał się głośno i łapał za brzuch. Percy również do niego dołączył. Po chwili zbiegła się reszta obozowiczów. Niebiescy wiwatowali natomiast czerwoni byli wściekli. Jednak gdy tylko spostrzegli uwięzione nad ziemią dziewczyny stanęli jak wryci by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem. W naszym kierunku zmierzał Chejron powstrzymujący śmiech.
- Możesz już je puścić myślę że już im wystarczy.
- Nie ma sprawy – powiedziałam wzruszając ramionami. Macki ponownie zamieniły się w zwykłą wodę wpadając do rzeki a niespodziewające się tego dziewczyny wpadły do rzeki. Uniosły się na łokciach wściekle plując wodą.
- Jeszcze cię dorwę – zagroziła Clarisse wstając i odchodząc zapewne w stronę domku. Wściekła Annabeth popatrzyła tylko w moją stronę nic się nie odzywając i odeszła wraz z innymi obozowiczami zmierzającymi do swoich domków.
- To było niezłe – pochwalił mnie Charlie.
- Zasłużyły na to – odezwała się Thalia – we dwie zaatakowały Orianę...
- To była nierówna walka – poparł ją Chris kiwając głowa.
- No już cieszcie się wygraną – Chejron poklepał każdego z nas po plecach i pogalopował przeciwnym kierunku.
- Dobra no to wracamy – odezwał się Charles po czym ruszyliśmy w stronę domków.

1 komentarz:

  1. Oriana je załatwiła po mistrzowsku, na drugi raz już nie będą tak pewne siebie! Samej było mi ciężko się nie śmiać z takiej sytuacji :)))

    OdpowiedzUsuń