Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

niedziela, 28 września 2014

19. Niecodzienny widok.

Chris po bitwie wrócił do domku razem ze swoim rodzeństwem. Do ogniska zostało jeszcze trochę czasu więc postanowił iść pod prysznic by się odświeżyć. Po wyjściu z toalety udał się z powrotem do dziewiątego domku i zagłębił się w rozmowę ze swoimi współlokatorami.
- Świetna bitwa – powiedziała Zoria susząc swoje długie włosy ręcznikiem.
- Tak odjazdowa – przytaknął Harley siadając koło Chrisa – najlepszy był widok wiszącej do góry nogami Clarisse – zaśmiał się
- I Annabeth – dodała Miria.
- Tak to prawda... Oriana bosko je urządziła – zaśmiał się Charles – hmm... - spojrzał na Chrisa.
- Co? - zapytał zdziwiony czując na sobie spojrzenie grupowego.
- No więc... co cię łączy z Orianą?
- Z Orianą? - zapytał zaskoczony – jesteśmy przyjaciółmi...
- Już bo ci uwierzymy... – oznajmił Jake
- No naprawdę... Przyjaźnimy się już jakieś 6 lat...
- Czyli nie jesteście razem? - zapytał dziwnie podekscytowany Harley.
- Nie no co ty. Nie jesteśmy razem...
- Super! - wykrzyknął i wstał ze swojego miejsca – czyli mogę do niej zarywać – ucieszył się.
- Tylko spróbuj... - zagroził Chris wstając z miejsca.
- Ej, spokojnie tylko żartowałem – zaśmiał się i usiadł rozbawiony na swoim miejscu. Chris przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Nie martw się jesteśmy rodzeństwem... nie podbieramy sobie dziewczyn – zaśmiał się Charlie. Rozmawiali tak jeszcze aż nadszedł czas ogniska. Wyszli i ruszyli razem z innymi domkami kierując się w stronę ławek przy ognisku. Po chwili rozbrzmiały śpiewy. Chris rozglądał się za przyjaciółką jednak nigdzie jej nie dostrzegł za to zauważył Thalię, do której postanowił podejść.
- Hej Thalia nie widziałaś może Oriany?
- O hej Chris – odwróciła się w jego stronę – niestety jej nie widziałam... Ale powinna gdzieś tu być.
- No właśnie jej nie ma...
- To zapytaj Percy'ego, pewnie on będzie wiedział – odezwała się stojąca obok niej Annabeth.
- Percy'ego też nigdzie nie widzę – odpowiedział.
- Jak to go nie ma? - zapytała zaskoczona córka Ateny rozglądając się.
- Muszą gdzieś tu być – Thalia rozejrzała się dostrzegając Chejrona.
- Chodźcie – ruszyła w stronę centaura ciągnąc za sobą Annabeth i Chrisa. Podeszła do koordynatora zajęć.
- Chejronie nie wiesz może gdzie jest Oriana i Percy? Szukamy ich.
- Oriana i Percy?
- Tak. Nie możemy ich nigdzie znaleźć – wtrącił Chris.
- Tu ich nie ma...
- Jak to tu ich nie ma? To gdzie są? Wyszli poza obóz? - Annabeth zbombardowała centaura pytaniami.
- Annabeth uspokój się, nigdzie nie wyszli nadal są w obozie.
- To gdzie oni są? - zapytała Thalia.
- Jak ich ostatni raz widziałem szli z Tysonem na plażę.
- Na plażę? - zapytał zdziwiony Chris.
- Chodźcie idziemy – oznajmiła Thalia i zaczęła iść w stronę plaży. Chris i Annabeth podążyli za nią.
- Nie radzę – powiedział jeszcze Chejron nim zdołali od niego odejść.
- Dlaczego? - zapytała podejrzliwie Annabeth jednak nie uzyskała odpowiedzi. Dochodząc do plaży w oddali zauważyli na niej cztery postacie. Cyklopa, Percy'ego, Orianę oraz jakiegoś mężczyznę. Annabeth zatrzymała się. Pozostali spojrzeli na nią.
- Co jest? - zapytał Chris.
- Chejron miał rację. Nie powinniśmy tu przychodzić.
- Co? Dlaczego? - zapytała Thalia.
- To Posejdon.
Chłopak i punkowa dziewczyna spojrzeli jeszcze raz w stronę plaży. Stali tak przyglądając się jak Percy i Tyson odchodzą zostawiając Orianę i Posejdona, którzy przez chwile rozmawiają a następnie Posejdon znika z Tysonem.
- Chodźcie wracamy – odezwała się nagle Thalia i zaczęła odchodzić. Annabeth i Chris podążyli za nią wracając na ognisko. Chłopak całą drogę zastanawiał się o czym Oriana rozmawiała z ojcem jednak nie chciał być wścibski, dlatego postanowił o to nie pytać. Cała trójka podeszła do ławki niedaleko ogniska i usiadła.
- To teraz czekamy... Zaraz powinni tu być – odezwał się Chris.
- Tak – przytaknęła zamyślona Thalia.
***
Kiedy doszliśmy już na miejsce zauważyłam, że Chris siedzi przy Thalii i Annabeth.
- Chodź tam - pociągnęłam Percy'ego do stolika.
- Hej – przywitałam się – stało się coś?
- Hej, nie nic – odpowiedział mi Chris.
- Siadajcie – Thalia spojrzała na nas zamyślona natomiast Annabeth zmierzyła mnie wzrokiem wstała i odeszła.
- A tej co znowu? - zapytałam sama siebie. Po chwili do naszego stoliku przysiadło się jeszcze kilka osób. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się aż usłyszeliśmy dźwięk konchy. Obserwowałam Annabeth i postanowiłam jutro z nią porozmawiać. Muszę się dowiedzieć o co jej chodzi. Wróciłam z bratem do domku. Było w nim tak pusto bez Tysona. Przebrałam się, odświeżyłam i położyłam na łóżku spoglądając w stronę okna.
- Dobranoc Percy.
- Branoc – odpowiedział i po chwili usłyszałam jak cicho pochrapuje. Uśmiechnęłam się. Wspaniale jest mieć brata. Zasnęłam.

niedziela, 21 września 2014

18. Spotkanie z Posejdonem.

Weszłam do domku razem z Percy'm gdzie zastaliśmy siedzącego na łóżku Tysona.
- Tyson – odezwałam się – cały dzień cię nie widziałam gdzieś się podziewał – podeszłam do niego.
- Ja... ja muszę wam coś powiedzieć.
- Co takiego? Co się stało? - zapytał zaniepokojony Percy.
- Rozmawiałem z tatą... on chce bym przybył do jego królestwa by pobierać nauki płatnerstwa u moich braci cyklopów.
- To wspaniale – uśmiechnęłam się. Percy spojrzał na mnie.
- Pewnie, że wspaniale... nauczysz się wielu nowych rzeczy – poklepał Tysona po ramieniu.
- Tak myślicie? Ale będę musiał odejść i was zostawić...
- Nie martw się pewnie jeszcze nie raz się spotkamy – przytuliłam go.
- To kiedy masz zamiar wyruszać? - zapytał Percy siadając obok Tysona.
- Za jakąś godzinę z plaży...
- To się dobrze składa – powiedziałam z uśmiechem – odświeżymy się z Percym i odprowadzimy cię nad brzeg.
- Oczywiście – Percy wstał i podszedł do szafy szukając ubrań – poczekaj zaraz wrócimy.
- Ok – powiedział tylko Tyson i spojrzał przez okno.
Wybrałam ubrania z szafy i poszliśmy do toalet by odświeżyć się przed odejściem Tysona.
Czyści i pachnący wróciliśmy do domku zastając smutnego Tysona. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
- Nie martw się, będzie dobrze – powiedziałam uśmiechając się ciepło do niego. Tyson popatrzył na mnie i uściskał mnie mocno.
- Będę za wami tęsknić – powiedział smutnym zapłakanym głosem.
- Tyson ale pomyśl ile się tam nauczysz, ilu nowych znajomych poznasz – Percy starał się go pocieszyć – ile przydatnych rzeczy wyprodukujesz...
- A właśnie – wykrzyknął nagle Tyson grzebiąc po kieszeniach – przez ostatnie dni coś dla was robiłem...
- Co takiego? - zapytałam przyglądając się jego poczynaniom.
- Tutaj są – oznajmił z uśmiechem na ustach wyciągając z kieszeni dwie rzeczy – może nie są to najlepszej jakości rzeczy ale... - zagryzł wargę.
- Co to jest? - zapytał spokojnie Percy.
- Zegarek jest dla ciebie – powiedział – a zawieszka dla Oriany – podał nam wymienione przedmioty. Przyjrzałam się zawieszce. Była w kształcie małej tarczy z wygrawerowanym trójzębem na środku. Zegarek Percy'ego natomiast był czarny ze skórzanym paskiem i elektronicznym wyświetlaczem z malutkim przyciskiem z boku. Przypiełam zawieszkę do bransoletki, a Percy założył zegarek.
- Jest super – powiedział przyglądając się zegarku.
- Jest piękna, dziękuję Tyson.
- To nie są zwykłe ozdoby – powiedział niepewnie. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Nie są? - zapytałam.
- To tak naprawdę tarcze – ponownie zagryzł wargę – Percy'emu wystarczy, że przyciśnie ten guzik po boku, natomiast ty – tu zwrócił się do mnie – musisz wypowiedzieć jej nazwę.
- Nazwę?
- Nazwałem ją Amyna – niepewnie spojrzał na mnie.
- Obrona – powiedziałam z uśmiechem – Amyna – po chwili trzymałam w dłoni piękną tarczę wykonaną ze spiżu. Percy nacisnął przycisk i także w jego dłoni pojawiła się tarcza. Tarcze miały różne wzory jednak obie były solidnie i dokładnie wykonane.
- Dziękuję Tysona – powiedzieliśmy jednocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem. Schowaliśmy prezenty do ich pierwotnego wyglądu i usiedliśmy na łóżkach. Wykorzystaliśmy pozostały nam czas na rozmowę w międzyczasie widząc obozowiczów zmierzających na ognisko, które dzisiejszego dnia odbywało się później niż normalnie. Tyson również ich spostrzegł.
- Może jednak chcecie...
- Nie – przerwałam mu – mówiliśmy, że cię odprowadzimy to to zrobimy prawda Percy?
- Oczywiście, że z tobą pójdziemy. Zauważyłam jak Tysonowi zaszkliło się oko.
- No, Tyson nie płacz – poczochrałam go po włosach.
- Ale, tak świetnie jest mieć rodzeństwo... jesteście super... jesteście najlepsi – wyszeptał powstrzymując łzy. Posiedzieliśmy jeszcze tak około dziesięciu minut po czym ruszyliśmy w kierunku plaży.
- W jaki sposób masz się dostać do pałacu ojca? - zapytał Percy gdy dochodziliśmy już do plaży.
- Sam nie wiem... ktoś ma po mnie przyjść – odezwał się i podbiegł do wody.
Stanęliśmy za nim patrząc jak bawi się piaskiem niczym pięcioletnie dziecko. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nagle poczułam ciepły powiew wiatru za sobą i odwróciłam się spostrzegając stojącego za nami mężczyznę w średnim wieku. Był ubrany w hawajską koszulę i szorty. Miał czarne włosy, morskozielone oczy i ciepły przyjazny uśmiech. Przyjrzałam mu się i uświadomiłam sobie, że to mój ojciec, Posejdon. Percy i Tyson także odwrócili się spoglądając na przybysza.
- Tatuś – wykrzyknął Tyson i rzucił się na Posejdona by go przytulić.
- No już, już Tyson spokojnie – bóg uwolnił się z objęć cyklopa.
- Posejdon – wyszeptałam – to znaczy ojcze – poprawiłam się szybko.
- Oriano – podszedł do mnie – ciesze się, że mogę cie zobaczyć... - spojrzał na Percy'ego – witaj Percy.
- Cześć tato – mój brat posłał Posejdonowi pogodny uśmiech – chodź Tyson – zwrócił się do cyklopa.
- Ale czemu? - zdziwił się.
- Chodź widziałem chyba tęczusia...
- Tęczuś – wykrzyknął i pognał przed siebie, Percy podążył tuż za nim zostawiając mnie sam na sam z naszym ojcem.
- Naprawdę cieszę się, że się odnalazłaś – powiedział spoglądając na morzę – już myślałem że nigdy cię nie zobaczę, nie poznam...
- Ja... - nie mogłam wykrztusić z siebie żadnego słowa – ja nigdy nie sądziłam, że moim ojcem możesz być... ty...
Posejdon spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- To źle, że jestem twoim ojcem?
- Nie, nie o to mi chodziło to znaczy...ehh... nigdy nie myślałam, że moim tatą może być bóg...
- Gratuluję pokonania Lwa nemejskiego i Echidny – powiedział po dłuższej ciszy – niestety muszę już iść. Na pewno jeszcze nie raz się spotkamy – uśmiechnął się do mnie. Tyson z Percy'm już do nas wracali.
- Posejdonie – powiedziałam do niego – znaczy tato... - spojrzał na mnie – dziękuję za prezent.
- Nie ma za co – uśmiechnął się. Tyson podszedł do niego i po chwili oboje zniknęli zostawiając po sobie tylko ciepłą bryzę. Percy spojrzał na mnie.
- Wszystko dobrze?
- Bardzo dobrze – uśmiechnęłam się do niego – idziemy na ognisko?
- Pewnie czemu nie – uśmiechnął się i ruszył w stronę pawilonu. Popatrzyłam jeszcze raz w stronę morza i ruszyłam za nim.

sobota, 13 września 2014

17. Bitwa o sztandar.

Dni w obozie mijały mi bardzo szybko, poznałam już chyba wszystkich obozowiczów, a także zaprzyjaźniłam się z Thalią co chyba nie spodobało się pewnej dziewczynie. Codziennie odbywały się różne zajęcia i turnieje, podczas których czułam na sobie wzrok niektórych chłopców, ci bardziej odważni nawet do mnie podchodzili. Percy był bardzo uczulony na tym punkcie zawsze ich ode mnie odganiał, a Chris mu w tym pomagał... Nawet mi to nie przeszkadzało, w pewnym sensie nawet się z tego cieszyłam. Nareszcie nadszedł dzień bitwy o sztandar, na który tak niecierpliwie czekałam. Percy wyjaśnił mi na czym ta bitwa polega. Trzeba po prostu obronić własny sztandar, a ukraść wrogi. Obozowicze dzielili się na dwie drużyny. Czerwoną i niebieską. Ich skład za każdym razem był inny. W tym starciu do niebieskiej drużyny należał domek Posejdona, Zeusa, Apolla, Hefajstosa i Dionizosa. Natomiast do czerwonej domek Demeter, Aresa, Ateny, Afrodyty i Hermesa. Moją drużyną dowodził Charlie z domku Hefajstosa natomiast przeciwną Clarisse z domku Aresa. Odziani w zbroje i uzbrojeni w miecze a także łuki w przypadku dzieci Apolla udaliśmy się do południowego lasu zmierzając w kierunku pięści Zeusa by tam rozdzielić zadania. Doszliśmy do sterty kamieni i stanęliśmy dookoła Charliego czekając na rozkazy.
- Słuchajcie – odezwał się po chwili grupowy domku dziewiątego – do obrony sztandaru zostaje Lee, Mitchel, Will i reszta z domu Apolla a także Kastor i Pollux, zrozumiano?
- Jasne – odezwali się wymienieni.
- Po sztandar idę ja i Percy, natomiast do ataku rusza reszta. Nie pozwólcie im przekroczyć rzeki i dostać się do sztandaru. Atakujcie z całej siły i nie dajcie się. Ares będzie atakował ostro dlatego uważajcie. Mają także Atenę więc pewnie coś wymyślą. Musicie być przygotowani na wszystko, czy to jasne?
- Tak – wykrzyknęliśmy.
- No to idziemy. Na pozycję! - Charles pobiegł razem z Percym przed siebie w głąb lasu. Podeszłam do Chrisa a zaraz do nas dołączyła Thalia.
- Idziemy razem? - zapytała.
- Pewnie – odpowiedziałam – będzie raźniej.
- Czemu nie – powiedział tylko Chris i ruszyliśmy w las. Cała nasza drużyna rozbiegła się w różnych kierunkach. Rozbrzmiał dźwięk konchy ogłaszający początek bitwy.
***
Drużyna czerwonych zmierzała do najbardziej odległego punktu w północnym lesie. Dochodząc do wielkiej polany otoczonej gęstymi krzewami przystanęli i wbili sztandar w ziemię.
- Drużyna niebieskich to słabeusze – zaczęła swą przemowę ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach – nie ma u nich nikogo godnego uwagi...
- Na tej Orianie można zawiesić wzrok... - wyszeptał jeden z synów Hermesa na co niektóre osobniki płci męskiej przytaknęli.
- Słuchajcie – warknęła Clarisse – obroną zajmą się domki Demeter i Afrodyty...
- Ale jak to? - zapytała przerażona Silena z domku Afrodyty.
- Spokojnie i tak pokonamy ich w ataku. Nie przepuścimy do was nikogo – uspokajała ją Annabeth.
- Po sztandar idą Connor i Travis Hood, jasne?
- Jak słońce – odpowiedzieli bliźniacy z łobuzerskim uśmiechem.
- Do ataku idzie cała reszta... Acie ich zgnieść jak mrówki czy to jasne?
- Tak!! - wykrzyknęli.
- Na pozycje – powiedziała usłyszawszy dźwięk konchy.
***
Przemierzałam las wraz z Chrisem i Thalią cicho rozmawiając aż usłyszeliśmy szelest w krzakach nie daleko nas, a po chwili odgłosy uderzających mieczy o siebie. Bitwa się rozpoczęła. Doszliśmy do rzeki dzielącej las jednocześnie będącej naszą granicą. Wystarczyło przenieść sztandar przeciwnej drużyny na naszą stronę i byśmy wygrali. W duszy modliłam się do bogów by Charlie i Percy przemknęli niepostrzeżenie i zabrali sztandar czerwonych. Staliśmy tak chwilę, aż doszły nas odgłosy kroków zbliżających się w naszą stronę. Spojrzeliśmy w stronę drzew by po chwili ujrzeć wyłaniających się Annabeth i Malcolna z domku Ateny oraz Clarisse i Shermana z domku Aresa. Gdy tylko nas dojrzeli ruszyli w nasza stronę przechodząc przez rzekę na naszą stronę.
- Już po was – wysyczała groźnie Clarisse i rzuciła się na mnie razem z Annabeth. Thalia i Chris instynktownie chcieli mi pomóc jednak oni również zostali zaatakowani. Chris przez Shermana, a Thalia przez Malcolma. Walka rozgorzała na dobre. Broniliśmy się jak mogliśmy. Chris z Thalia zostali ode mnie odciągnięci. Zostałam sama z Annabeth i Clarisse, którym z oczu biła żądza mordu. Ciemnowłosa zaatakowała mnie swoją włócznią jednak odparowałam jej atak unikając w tej samej chwili cięcia Annabeth, która zaszła mnie od tyłu. Dziewczyny nieźle ze sobą współpracowały co dawało im nade mną lekką przewagę. Jednak dawałam radę obronić większość ataków skierowanych przez nie w moją stronę. Po kilku minutach intensywnej walki każda z nas posiadała mniejsze lub większe rany na niezasłoniętej zbroją skórze. Z boku nagle usłyszałam huk i spojrzałam w tamta stronę. To Thalia przywołała piorun, który skierowała na Malcolma jednak ten zwinnie przed nim uskoczył. Z drugiej strony Chris dzielnie przeciwstawiał się Shermanowi, który ledwo stał na nogach. Spojrzałam ponownie na moje przeciwniczki dostrzegając rzekę, która była od nas oddzielona o około 5 metrów. Rzeka... Woda... Natarłam niespodziewanie na nie odpychając je od siebie i kierując w stronę naszej granicy. Zdziwione odparowywały moje ataki jednak cofały się. Dostrzegłam w oddali Percy'ego i Charliego ze sztandarem czerwonych. Uśmiechnęłam się i dalej popychałam dziewczyny do rzeki. 2 metry, metr, tak są w wodzie. Skupiłam się, pomyślałam o mackach tych samych które złapały Echidnę. Chciałam by złapały za nogi dziewczyny i uniosły na kilka metrów. Nagle poczułam zacieśniający się węzeł w moim żołądku. Chłopaki ze sztandarem byli już co raz bliżej granicy. Nagle zaszumiało i z wody wystrzeliły dwie macki łapiące niczego nie spodziewające się moje przeciwniczki za kostki i unoszące je w górę. Ze zdziwienia upuściły swoje bronie i zaczęły się szamotać próbując uwolnić swoje nogi z wodnych kajdan. Stanęłam i przyglądałam się im z uśmiechem. Zobaczyłam, że Chris i Thalia podchodzą do mnie ze śmiechem zostawiając swoich przeciwników leżących na ziemi.
- No ładnie – powiedział powstrzymując śmiech Chris.
- Ładnie, ładnie – poparła go Thalia głośno się śmiejąc – teraz już nie są takie waleczne.
Po chwili podbiegli do nas Charlie i Percy niosący sztandar. Gdy tylko przeszli przez rzekę rozbrzmiał dźwięk konchy kończący bitwę. Charlie spojrzał na zwisające dziewczyny i zrobił minę jakby chciał się jednocześnie roześmiać i tego nie robić. Clarisse spojrzała na niego i warknęła.
- Śmiało śmiej się, a skopię ci tyłek.
Na tą deklarację Charli roześmiał się głośno i łapał za brzuch. Percy również do niego dołączył. Po chwili zbiegła się reszta obozowiczów. Niebiescy wiwatowali natomiast czerwoni byli wściekli. Jednak gdy tylko spostrzegli uwięzione nad ziemią dziewczyny stanęli jak wryci by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem. W naszym kierunku zmierzał Chejron powstrzymujący śmiech.
- Możesz już je puścić myślę że już im wystarczy.
- Nie ma sprawy – powiedziałam wzruszając ramionami. Macki ponownie zamieniły się w zwykłą wodę wpadając do rzeki a niespodziewające się tego dziewczyny wpadły do rzeki. Uniosły się na łokciach wściekle plując wodą.
- Jeszcze cię dorwę – zagroziła Clarisse wstając i odchodząc zapewne w stronę domku. Wściekła Annabeth popatrzyła tylko w moją stronę nic się nie odzywając i odeszła wraz z innymi obozowiczami zmierzającymi do swoich domków.
- To było niezłe – pochwalił mnie Charlie.
- Zasłużyły na to – odezwała się Thalia – we dwie zaatakowały Orianę...
- To była nierówna walka – poparł ją Chris kiwając głowa.
- No już cieszcie się wygraną – Chejron poklepał każdego z nas po plecach i pogalopował przeciwnym kierunku.
- Dobra no to wracamy – odezwał się Charles po czym ruszyliśmy w stronę domków.

sobota, 6 września 2014

16. Pojedynek.

Wchodząc spostrzegłam, że moi bracia już nie śpią.
- Dzień dobry – podeszłam do szafy i włożyłam ubrania do środka.
- Dobry – powiedział zaspany Tyson.
- Bry. Czy w nocy była u nas jakaś ekipa sprzątająca? - zapytał rozglądając się po pokoju. Zaśmiałam się.
- To moje przeprosiny za obudzenie was w środku nocy. Trzeba jeszcze pozamiatać podłogę ale to zrobię za chwilę.
- Ja to zrobię – wykrzyknął cyklop wyskakując z łóżka i łapiąc za miotłę i zaczynając zamiatać.
- Nie musiałaś tego robić – podrapał się z zakłopotania Percy po głowie wygrzebując się z kołdry – mogliśmy ci pomóc.
- I tak nie mogłam zasnąć.
Percy westchnął i spojrzał na mnie.
- Niech ci będzie ale jutro sprzątamy wszyscy razem nie chce byś robiła to za nas. Prawda Tyson?
- Pewnie. Sprzątajmy razem.
- Dobrze, dobrze widzę, że z wami nie wygram – uśmiechnęłam się pogodnie odsuwając od siebie wspomnienia o koszmarze. Tyson skończył zamiatać podłogę i odłożył miotłę na miejsce.
- Gotowe - powiedział podskakując w miejscu.
- Świetnie się spisałeś Tyson – pochwalił go Percy szukając ubrań w szafie.
- Zaraz przyjdę – powiedział wychodząc zapewne do toalety.
- Poczekaj – krzyknął cyklop, porwał pierwsze ubranie z szafy i wybiegł za nim.
Siedziałam na łóżku czekając na ich powrót i wpatrując się w bransoletkę.
- Chris coś planuje – wyszeptałam do siebie i uśmiechnęła się. Po chwili wrócili moi bracia do domku i udaliśmy się razem na śniadanie. Tak jak wczoraj czułam na sobie wzrok innych obozowiczów i słyszałam, że zawzięcie coś między sobą szepczą. Podczas śniadania również złożyłam z braćmi ofiarę dla ojca. Zjedliśmy wyśmienite tosty i wróciliśmy do domku czekając na inspekcję, którą dzisiaj prowadziła grupowa domku Ateny, Annabeth. Siedziałam z chłopakami wesoło rozmawiając kiedy przerwało nam pukanie do drzwi.
- To pewnie Annabeth – powiedział Percy podchodząc i otwierając drzwi.
- Hej – powiedziała blondynka wchodząc do domku i rozglądając się po nim. Doszła na środek i rozejrzała się z wielkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy – jakim cudem jest tutaj tak czysto?
- To akurat zasługa Oriany – powiedział Tyson.
- Oriany? - spojrzała na mnie.
- Cóż – wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się – nie mogłam spać.
- To przez ten koszmar – cyklop pokiwał głową w górę i w dół. Annabeth spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Koszmar?
- To nic takiego – uśmiechnęłam się – czasami tak mam, wiesz, nowe miejsce i tak dalej – starałam się zręcznie ominąć ten temat.
- Ah tak – powiedziała tylko i zapisała coś w swoim notatniku – 5 na 5. Pierwszy raz odkąd jesteś na obozie – tym razem zwróciła się do Percy'ego po czym wyszła z domku. Od 9 zaczynały się pierwsze zajęcia, a była to starożytna greka, którą prowadził Chejron wraz z Annabeth. Greka była bardzo ciekawie prowadzona w różnych formach. Siedziałam obok Chrisa. Na szczęście wszystkie zajęcia miałam z nim. Czas bardzo szybko minął i już szliśmy w kierunku stajni pegazów by wyczyścić ich zagrody. Weszłam z Chrisem do stajni, w której od razu podbiegł do mnie jeden z pegazów gdy tylko mnie zauważył. Oriana wiedziałem, że się jeszcze spotkamy. O i nawet Chris jest.
- Cześć Mroczny – pogłaskałam go po grzywie – znowu się spotykamy.
- Mroczny – zagadnął Chris – jak się masz chłopie?
Jest świetnie ,wprost cudownie. Przekazałam odpowiedź Chrisowi po czym pegaz odbiegł od nas wracając do innych ze swojej rasy. Wysprzątaliśmy szybko stajnie udając się na kolejne zajęcia a mianowicie szermierkę. Jak się dowiedziałam przed zdrada prowadził je Luke. Teraz niestety nie było konkretnego nauczyciela. Na tych zajęciach każdy mógł wyzwać każdego było to ponoć pomocne w rozstrzyganiu sporów. Tak przynajmniej wspominał Percy. Idąc na Arenę byłam bardzo ciekawa jak one wyglądają. Dochodząc zauważyłam już pojedynkujących się obozowiczów. Percy pomógł mi założyć zbroje i po kilku minutach wyzwał go Charles, grupowy domku Hefajstosa. Oglądałam przez chwilę jak się atakują. Chris również odszedł do jednego ze swoich braci i zaczął pojedynek, a do mnie podeszła blond włosa córka Ateny. Spojrzałam na nią.
- Annabeth...
- Wyzywam cię na pojedynek Oriano Jackson – oznajmiła donośnym głosem. Wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do niej przywołując miecz na co ona spojrzała zdziwiona, jednak szybko jej twarz zobojętniała. Katem oka zauważyłam przyglądającemu nam się Chejrona. Obozowicze zrobili nam miejsce przerywając swoje pojedynki i wpatrując się w nas. Stanęłam przed Annabeth i czekałam na jej ruch, nie chciałam atakować pierwsza. Blondynka zaatakowała mnie szybko odgórnym cięciem, które bardzo zręcznie odparowałam i natarłam na nią. Zręcznie się broniła i wyprowadzała ataki jednak ja nie pozostawałam jej dłużna. Okręcałam się wokół własnej osi co chwilę odparowując jej ataki. Spostrzegłam, że wszyscy na Arenie patrzą już w naszą stronę, nikt poza nami się nie pojedynkował. Annabeth wyraźnie była na mnie wściekła jednak nie miałam pojęcia dlaczego. W pewnym momencie zagapiłam się, a dziewczyna zręcznie to wykorzystała rozcinając mi przedramię. Syknęłam cicho i wyprowadziłam kilka ciosów w jej stronę również rozcinając jej ramię. Pojedynkowałyśmy się już jakąś długa chwilę obie dyszałyśmy już ze zmęczenia jednak żadna z nas nie chciała przegrać. Chejron kierował się w naszą stronę przeciskając między obozowiczami. Złączyłyśmy się mieczami patrząc w swoją stronę po czym odskoczyłyśmy i szybko wycelowałyśmy własnymi mieczami w serce przeciwnika. Już miałyśmy atakować się ponownie kiedy przerwał nam centaur.
- Stop!! - wykrzyknął – koniec pojedynku.
- Ale Chejronie... - zaczęła Annabeth.
- Remis – oznajmił twardo – i tak ma zostać. Przynajmniej na razie.
Popatrzyłyśmy na siebie i opuściłyśmy broń odchodząc w przeciwnych kierunkach.
- Walczyłyście jakbyście chciały się pozabijać – stwierdził podchodzący do mnie Chris – co się stało?
- Nie wiem... - spojrzałam na niego wzruszając ramionami. Odeszłam w stronę domku by się przebrać i odświeżyć przed następnymi zajęciami. Kolejnymi zajęciami była mitologia grecka, coś co bardzo lubię dlatego bardzo się na niej udzielałam. Chris także. Do końca dnia unikałyśmy się z Annabeth. Po wieczornych śpiewach wróciłam do domku od razu rzucając się na łóżko. To był dzień pełen wrażeń, pomyślałam i zasnęłam. Tej nocy nie przyśnił mi się żaden koszmar.

15. Koszmar.

Przyśnił mi się straszny sen. Stałam nad jakaś przepaścią, z której wydobywała się fioletowo złota poświata, a wokół mnie panował mrok. Po chwili usłyszałam głęboki mroczny głos. Oriana Jackson. Rozejrzałam się, ale nic nie dostrzegłam. Usłyszałam jedynie mrożący krew w żyłach śmiech. Jestem tutaj... na dole... chodź do mnie. Gdy tylko głos zamilkł poczułam jakby niewidzialna siła ciągnęła mnie w stronę przepaści.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - wykrzyknęłam w mrok usiłując wbić stopy w ziemię. Jesteś o wiele lepsza niż twój brat... Ciebie wykorzystam w moim planie.
- Jakim planie? Kim ty do cholery jesteś? - zaparłam się bardziej. Nie domyślasz się? Jestem tutaj w tej dziurze... Domyśl się gdzie jesteś. Usłyszałam ponownie ten głos. Rozejrzałam się.
- To jest... zejście do Tartaru – wyszeptałam przerażona i wtedy mnie olśniło – Kronos. Jesteś nawet mądrzejsza od brata. Doskonale się nadasz. Ciągle byłam unieruchomiona i wciągana przez niewidzialne macki oplatające moje ciało. Zapierałam się ile sił w nogach jednak moje wysiłki na niewiele się zdały, macki ciągły mnie coraz mocniej do Tartaru. Usłyszałam ponownie ten przerażający śmiech, kiedy byłam już bardzo blisko przepaści, w której spoczywały szczątki tytana.
- Nieeeeeeeeee – wykrzyknęłam przerażona. Jeszcze nie teraz. Usłyszałam i z krzykiem obudziłam się siadając na łóżku. Rozejrzałam się przerażona po pomieszczeniu i westchnęłam z ulgą zauważając, że nie jestem już w Podziemiu.
- Oriana... krzyczałaś – powiedział niepewnie podchodząc do mnie Percy.
- Wszystko ok? - zapytał Tyson. Spojrzałam na nich.
- Wszystko dobrze... to tylko... koszmar – wykrzywiłam usta w parodii uśmiechu – przepraszam, że was obudziłam.
- Nic się nie stało – odpowiedział cyklop przytulając mnie. Odwzajemniłam uścisk.
- Już dobrze wracajcie spać, jest dopiero – spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej przy moim łóżku – 3 nad ranem, jeszcze raz przepraszam, że wyrwałam was ze snu. Percy popatrzył na sceptycznie.
- Jesteś pewna...?
- Tak Percy wszystko dobrze. Nie martw się. Wiesz nowe miejsce i tak dalej... Czasami tak mam, przepraszam.
- Ok skoro tak twierdzisz... Dobranoc – powiedział i wrócił do łóżka. Tyson siedzący na moim łóżku popatrzył jeszcze na mnie, wstał i również wrócił do swojego łóżka. Po chwili słyszałam już tylko ich miarowy oddech. Zasnęli, pomyślałam i spojrzałam w sufit, który błyszczał w świetle księżyca. Leżałam w łóżku nie mogąc zasnąć po tym koszmarze. Wierciłam się z boku na bok szukając dogodnej pozycji jednak takowej nie znalazłam. Spojrzałam na zegarek, była 5.
- I tak już nie zasnę – mruknęłam do siebie i wstałam z łóżka. Przebrałam się w wygodne ciuchy i wyszłam z domku kierując się w stronę plaży. Kiedy do niej dotarłam podeszłam nad sam brzeg i kucnęłam kreśląc zawiłe szlaczki na tafli wody. Morze było spokojne a poranna bryza bardzo przyjemna. Zatopiłam się w swoich myślach i nawet nie zauważyłam jak ktoś się do mnie zbliża.
- Skąd ja wiedziałem, że ciebie tutaj znajdę – usłyszałam nad sobą głos Chrisa wyrywający mnie z rozmyśleń. Wystraszona wpadłam kolanami w wodę i spojrzałam za siebie.
- Chris – popatrzyłam na niego, przyglądał mi się podejrzliwie.
- Wszystko w porządku? - pomógł mi wstać – przydatna umiejętność – powiedział spoglądając na moje suche spodnie.
- W porządku – uśmiechnęłam się do niego – co tutaj robisz?
- Nie mogłem spać i widzę, że ty także nie mogłaś – złapał mnie za rękę – jesteś pewna że wszystko w porządku? Wiesz przecież, że możesz mi wszystko powiedzieć – spojrzał na mnie z zatroskaną miną.
- Nic się przed tobą nie ukryje co? - zapytałam ze śmiechem.
- Za dobrze cię znam – zarobiłam kuksańca w bok – no mów co jest.
- Miałam... koszmar.
- Koszmar? O czym? Jesteś w stanie mi go opisać?- spojrzałam w kierunku morza.
- Stałam nad przepaścią... Słyszałam głos... - spojrzałam na niego – głos Kronosa.
- Kronosa? Ale... masz pewność, że to był on?
- Tak... Mówił, że jestem lepsza niż mój brat, że nadam się do jego planu.
- Jakiego planu?
- Nie wiem... - przytuliłam się do Chrisa, który gładził mnie po plecach – Jakaś niewidzialna siła wciągała mnie do Tartaru do niego, kiedy byłam już blisko obudziłam się...
- Czego on od ciebie może chcieć – zastanawiał się na głos Chris. Staliśmy tak w uścisku kilka minut po czym oderwaliśmy się od siebie.
- To co biegamy? - zapytałam z zadziornym uśmieszkiem.
- Z tobą zawsze – uśmiechnął się i pognał przed siebie.
- Ej to nie fair – śmiejąc się ruszyłam za nim. Ganialiśmy się po całej plaży aż padliśmy na piasek z wyczerpani intensywnym bieganiem. Chris usiadł na piasku i zaczął wpatrywać się we mnie. Zarumieniłam się pod naporem jego wzroku.
- Coś nie tak? - zapytałam i spostrzegłam że Chris wpatruje się w moją dłoń a dokładniej w bransoletkę. Uniosłam rękę.
- Ładna bransoletka... od kogo?
- Prezent od ojca – gdy to powiedziałam zauważyłam ulgę, która pojawiła się na jego twarzy.
- Tylko ozdoba? - zaśmiał się.
- Niee – pokręciłam głową – Aklass – w mojej dłoni pojawił się piękny miecz a z bransoletki zniknął charms. Chris przyglądał się temu z zaciekawieniem i błyskiem w oku.
- Miecz ukryty jest w zawieszce – wywnioskował na co ja przytaknęłam.
- Tak, jego pełna nazwa to Akrothalassa.
- Ostrze morza – wyszeptał uśmiechając się.
- Tak – schowałam miecz i spojrzałam na zegarek – już po 6 – wstałam z piasku – muszę wracać, moi bracia to straszni bałaganiarze, a po śniadaniu jest inspekcja domków.
- No tak inspekcja, kurcze też muszę posprzątać – podrapał się po głowie – chodźmy.
Udaliśmy się w kierunku domków.
- Do zobaczenia na śniadaniu – powiedziałam i udałam się w kierunku trzeciego domku.
- Jasne – Chris odszedł do dziewiątki.
Weszłam po cichu do domku by nikogo ponownie nie obudzić. Spojrzałam na na moich braci, na szczęście smacznie jeszcze spali. W ramach przeprosin za zbudzenie ich w środku nocy postanowiłam posprzątać w domku sama. Zabrałam się do pracy. Zbierałam z ziemi ubrania składając je w równą kostkę i wkładając do szaf. Powycierałam kurze, pościeliłam moje łóżko a także przetarłam okna na błysk. Zostało mi już tylko pozamiatać podłogę. Spojrzałam na zegarek była za dziesięć siódma. Postanowiłam najpierw pójść się odświeżyć a następnie pozamiatać. Udałam się do toalety i pod prysznic zabierając wcześniej czyste ciuchy na przebranie. Po skończonej toalecie wróciłam do domku.