Doszliśmy do głównej
drogi, musieliśmy złapać stopa. Niestety nie było tutaj żadnych
dworców ani autobusów. Szliśmy poboczem machając na nadjeżdżający
samochód, niestety nie zatrzymał się. Szliśmy jakieś dobre
czterdzieści minut zanim jeden z jadących samochodów się
zatrzymał. Prowadziła go kobieta w średnim wieku. Zjechała na
pobocze, podeszłam do pojazdu.
- Przepraszam czy jedzie
pani przypadkiem w kierunku Reno? - zapytałam grzecznie się
uśmiechając. Kobieta popatrzyła na nasza trójkę i odezwała się.
- Oczywiście, wsiadajcie
podwiozę was – uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Dziękujemy pani bardzo
– wsiedliśmy do samochodu, a kobieta ruszyła. Podczas drogi
wypytywała nas o różne rzeczy, na które grzecznie odpowiadaliśmy
półsłówkami by za wiele jej nie zdradzić, chociaż większość
i tak zmyśliliśmy. Dojechaliśmy do Reno, a pani Risa jak się
dowiedzieliśmy wysadziła nas na dworcu. Grzecznie się z nią
pożegnaliśmy i udaliśmy w kierunku wielkiego nowoczesnego budynku
by kupić bilety na pociąg do Parku Lassen Volcanic. Mieliśmy
szczęście bo kupiliśmy ostatnie bilety a pociąg odjeżdżał za
pięć minut. Wsiedliśmy i zajęliśmy miejsce czekając na odjazd.
- Nawet nie wiemy jak
wygląda ten kwiat – westchnęła Thalia gdy pociąg ruszał.
- Myślę, że gdy tylko
go zobaczymy to go rozpoznamy – zamyśliłam się.
- Ciekawe jak go
zdobędziemy.
- Ja się tym zajmę.
- Ale Chris... - zaczęłam.
- Spokojnie, kiedy
przebywałem ostatnio tak dużo w kuźni zauważyłem że ogień nie
robi mi żadnej krzywdy...
- Co takiego? -
wykrzyknęła Thalia, a ja rozejrzałam się po reszcie pasażerów
jednak nikt nie zwracał na nas uwagi.
- Jak to nie robi ci
krzywdy? - zapytałam zdziwiona.
- Charles mówił mi że
niektóre dzieci Hefajstosa są ognioodporne i czasami także
potrafią kontrolować ogień.
- Czemu nie powiedziałeś
mi o tym wcześniej?
- Umiesz kontrolować
ogień? - Thalia zapytała w tym samym momencie co ja.
- Tak jakoś wyszło –
odpowiedział mi drapiąc się po głowie z zakłopotania – nie,
niestety nie potrafię – zasmucił się.
Dalsza droga minęła nam
równie spokojnie co podróż do Yosemite. Kiedy dotarliśmy do
Lassen Volcanic wysiedliśmy z pociągu, który po chwili ruszył w
dalszą drogę.
- To gdzie teraz? - córka
zeusa spojrzała w moją stronę, westchnęłam tylko i ruszyłam w
kierunku zarysu gór na horyzoncie. Przyjaciele ruszyli za mną.
Droga i późniejsza wspinaczka by dostać się do wulkanu zajęła
nam około dwie godziny. Na szczycie wulkanu spojrzałam na zegarek,
była szesnasta więc nie mieliśmy złego czasu. Podeszliśmy na sam
skraj wulkanu skąd buchały gorące opary.
- Jesteś pewien? -
zapytałam z niepokojem Chrisa.
- Tak nie martw się –
uśmiechnął się próbując mnie uspokoić. Gdy ponownie odwracał
się w stronę komina wulkanu przytuliłam się do jego pleców co go
chyba zaskoczyło.
- Uważaj na siebie –
wyszeptałam wtulając się w jego plecy.
- Będę – wypuściłam
go z objęć. Chris podszedł najbliżej i zaczął schodzić do
środka aktywnego wulkanu.
- Wróć żywy! -
wykrzyknęła jeszcze do niego Thalia i pociągnęła mnie jak
najdalej komina – Chodź bo tam się ugotujemy, zaczekamy trochę
dalej.
- Ale..
- Nie martw się... Na
pewno wróci – uśmiechnęła się ciepło.
Usiadłyśmy na skraju
wulkanu z dala od buchającego ciepła z wnętrza Lassen Peak i
cierpliwie czekałyśmy na powrót Chrisa.