Rano jak zwykle obudziłam
się bardzo wcześnie. Wzięłam prysznic, ubrałam się i
spojrzawszy na zegarek zauważyłam, że zbliża się pora spotkania
na wzgórzu. Popatrzyłam jeszcze na śpiącego Percy'ego podeszłam
do niego i pocałowałam go w czoło na co się uśmiechnął.
Wyszłam z domku i poszłam po prowiant do spiżarni oraz kilka
batoników z ambrozją i termos z nektarem, zawsze się może
przydać, pomyślałam. Następnie skierowałam się w stronę sosny
Thalii jak ją nadal nazywaliśmy. Kiedy do niej doszłam nie było
jeszcze nikogo, więc usiadłam przy pniu i czekałam. Po pewnej
chwili na wzgórze wspiął się Chris, a za nim Thalia i Chejron.
- Argus powinien zaraz
podjechać – zwrócił się do nas – myślę, że zajmie wam to
około tygodnia. Macie wszystko co potrzebujecie?
- Tak – odpowiedzieliśmy
chórem.
- W porządku –
powiedział w chwili kiedy pod wzgórze zajechał mini bus prowadzony
przez Argusa – uważajcie na siebie – skierowaliśmy się do
pojazdu, który po chwili ruszył. Kiedy dojechaliśmy już do
dworca, wysiedliśmy pożegnawszy się z kierowcą. Argus stał
jeszcze chwilę i patrzył jak odchodzimy by po chwili wrócić do
obozu. Weszliśmy do budynku dworca i kupiliśmy bilety do Oklahoma
City z miejscem gdzie moglibyśmy się przespać, ponieważ będziemy
długo jechać. Z biletami w rekach wsiedliśmy do pociągu,
znaleźliśmy swój przedział i czekaliśmy na odjazd, który miał
nastąpić około godziny 6. Podróż mijała nam na oglądaniu
zmieniających się krajobrazów za szybami przedziału. Podczas
jazdy spaliśmy na zmianę. Postanowiliśmy ustawiać w nocy warty na
wszelki wypadek, w końcu nigdy nie wiadomo kto nas może zaatakować.
Moja była ostatnia, więc gdy dojechaliśmy do Oklahomy obudziłam
ich i wysiedliśmy na dworcu centralnym, który mimo wczesnej pory
był bardzo zatłoczony. Od razu skierowaliśmy się do kas by
zakupić kolejne bilety tym razem do Santa Fe. Odjazd zaplanowany był
dopiero za jakąś godzinę dlatego postanowiliśmy się przejść.
Okolica była bardzo ładna, rozglądaliśmy się jednak nie
zauważyliśmy by coś miało nas zaatakować. Odetchnęliśmy z
ulgą. Jednak ja czułam, że jesteśmy obserwowani przez coś lub
przez kogoś rozejrzałam się jeszcze raz i zauważyłam jakby
poruszające się dwa cienie za drzewami, które po chwili zniknęły.
Dziwne... Może mi się tylko przewidziało? Spojrzałam ponownie w
tamtym kierunku jednak niczego już nie zauważyłam.
***
Dwie młode
kobiety stały pośród drzew wpatrując się w trójkę nastolatków
stojących przed dworcem w Oklahoma City. Jedna z nich o długich
błyszczących kasztanowych włosach i srebrzystych oczach ubrana
była w piękną białą suknię do kolan przepasaną w talii srebrną
długą szarfą. Natomiast druga trochę niższa od poprzedniej miała
hebanowe włosy i oczy koloru czarnego przypominające dwa błyszczące
onyksy, ubrana była w szorty i koszulkę z krótkim rękawem. Na
głowie miała srebrzystą przepaskę, a na plecach przewieszony
kołczan ze strzałami, natomiast w dłoni dzierżyła pięknie
zdobiony łuk.
- Przyjrzyj się
to o niej ci mówiłam – odezwała się brązowowłosa.
- To ona
pokonała Lwa nemejskiego i Echidnę, Pani? - czarnowłosa spojrzała
w kierunku jednej z nastolatek stojących w grupie.
- Tak...
Mogłaby być świetną łowczynią...
- Tamta
również... - dodała jednak sprawiała wrażenie jakby te słowa
siłą wypłynęły z jej ust.
- Pewnie masz
rację – uśmiechnęła się do swojej towarzyszki i skierowała
swą uwagę na nastolatków zauważając, że długowłosa wpatruje
się w ich kierunku. Cofnęła się bardziej za drzewo, to samo
uczyniła łuczniczka patrząc na wyższą kobietę.
- Pani... Czy
ona nas zauważyła?
- Na szczęście
nie... To jeszcze nie jej czas na podjęcie decyzji... Chodź –
zaczęła się oddalać.
- Tak Pani –
łuczniczka kiwnęła głową i podążyła śladem drugiej kobiety.
Po chwili obie zniknęły w ciemnościach lasu.
***
- Chyba będziemy mieć
spokojną podróż – wywnioskowała Thalia nie zauważając żadnych
zagrożeń.
- Mam taką nadzieję –
odezwał się Chris spoglądający na niebo.
- Teraz będziemy jechać
około 8 godzin – oznajmiłam spoglądając na bilet.
- Dotrzemy do Santa Fe i
co dalej? - zapytała Thalia – to znaczy do jakiego miasta
następnie jedziemy?
- Właśnie Ori ty tutaj
jesteś naszą przewodniczką – uśmiechnął się chłopak.
- Do Fresno, a następnie
prosto do Parku Narodowego Yosemite.
Wróciliśmy na dworzec i
weszliśmy do pociągu szukając swoich miejsc.
- No to Santa Fe
nadchodzimy – Chris roześmiał się gdy tylko maszyna ruszyła.
- Tak, tak... Bójcie się
– zaśmiałam się.
Przez resztę podróży
już się nie odzywaliśmy. Siedziałam na fotelu i wpatrywałam się
w zmieniające się obrazy za szybą. Chris i Thalia drzemali na
swoich miejscach. Popatrzyłam na dziewczynę. Nawet przez sen
wydawała się podekscytowana naszą misją, natomiast Chris... On
wyglądał jednocześnie na zadowolonego i zaniepokojonego. Może
faktycznie ma rację i nasza misja nie będzie taka łatwa na jaką
wygląda. Cóż zapewne przekonamy się o tym gdy dotrzemy na
miejsce. Zostały nam jeszcze dwie przesiadki w Santa Fe i Fresno.
Westchnęłam, to moja pierwsza tak daleka podróż w życiu i to na
dodatek tylko z dwójką przyjaciół... Bez rodziny... Jesteśmy
tutaj sami... Każdy nastolatek pewnie by się z tego cieszył... Ale
ja... Nie wiem dlaczego, ale mam złe przeczucia... Pociąg zaczął
zwalniać, wjeżdżaliśmy na stację. Szturchnęłam Thalie i
Chrisa.
- Wstawajcie jesteśmy na
miejscu.
- Co? - zapytała zaspanym
głosem punka.
- Santa Fe –
odpowiedziałam cierpliwie – dojechaliśmy...
Wyszliśmy z pociągu,
kazałam im by udali się do knajpki, która była zaraz obok dworca
i zamówili coś ciepłego do jedzenia, natomiast ja poszłam kupić
bilety. Kolejka do kasy była długa jednak ucieszyłam się bo
bardzo szybko zostałam obsłużona i mogłam udać się do
przyjaciół. Weszłam do knajpki i podeszłam do stolika gdzie Chris
pochłaniał już swoją porcję.
- Trzymajcie – rozdałam
bilety i usiadłam przed zamówioną dla mnie porcją ciepłego
jedzenia.