Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

środa, 29 kwietnia 2015

26. Podarunek o tajemniczej nazwie.

Popatrzyłam na Chrisa i uśmiechnęłam się.
- Thalia jest strasznie podekscytowana tą misją.
- Tak nawet bardzo – spojrzał na mnie – masz ochotę się przejść?
- Pewnie – odezwałam się zauważając, że jakoś dziwnie się zachowuje. Udaliśmy się w kierunku wzgórza. Kiedy doszliśmy do sosny na której wisiało runo, Chris odezwał się ponownie.
- Słuchaj bo ja... tego no – zaczął się plątać.
- No wykrztuś to z siebie – zaśmiałam się. Spojrzał na mnie i wsadził rękę do kieszeni najwyraźniej czegoś szukając.
- Pamiętasz jak wypytywałaś mnie dlaczego przesiaduję tyle w kuźni?
- Tak, pamiętam ale nie chciałeś mi nic zdradzić.
- Słuchaj bo ja robiłem dla ciebie... - wyciągnął coś z kieszeni – nowy sztylet. Tamten przecież się złamał a chciałem byś miała coś ode mnie... - wyciągnął przed siebie dłoń na której leżał charms w kształcie sztyletu, był piękny. Widać było że włożył w niego wiele pracy.
- Ja... - nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Przyjmij go – odezwał się prawie błagalnym głosem – proszę.
- Oczywiście, że go przyjmę – uśmiechnęłam się do niego promiennie wyciągając rękę z bransoletką – przypniesz?
- Pewnie – wykrzyknął uradowany przypinając zawieszkę do mojej bransoletki. Spojrzałam na nią teraz miałam już trzy zawieszki.
- Dziękuję – wspięłam się na palce i pocałowałam Chrisa w policzek czego się nie spodziewał – żeby się pojawił musi mieć jakąś nazwę prawda?
- Tak – odparł zakłopotany przygryzając wargę. Wyglądał naprawdę słodko.
- Czy podasz mi ją?
- Ja... znaczy... yyy – zarumienił się.
- W porządku – spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam – podasz mi ją kiedy indziej.
- Ymm tak, tak – wyjąkał. Widać było, że mu ulżyło. Podeszłam do niego bliżej i się przytuliłam.
- Dziękuję ci – wyszeptałam w jego tors po czym odsunęłam się i złapałam go za rękę – chodź przejdziemy się jeszcze – pociągnęłam go za sobą. Spacerowaliśmy aż wybiła pora kolacji. Udaliśmy się do pawilonu gdzie rozeszliśmy się do własnych stołów. Usiadłam koło Percy'ego i zaczęłam jeść.
- Co chcieli od was po obiedzie?
- Zaraz pewnie się dowiesz – odpowiedziałam przerywając jedzenie. I miałam rację bo po chwili Chejron zastukał kopytem, a Pan D. wstał niechętnie od stołu trzymając w dłoni puszkę coli.
- Tak – odchrząknął – Jak wiecie szukałem strażnika by pilnował runa... Znalazłem odpowiedniego więc jutro – mówił znudzonym głosem - Taida Green, Otyllia Johnson i Chryzant Loent wyruszą na misję by go tu sprowadzić, koniec i kropka – usiadł na krześle z westchnieniem ulgi. Chejron popatrzył na niego i chyba stwierdził, że nie ma sensu go poprawiać bo tylko westchnął i spojrzał na obozowiczów.
- Czemu oni mają iść na tą misję – wykrzyknęła Clarisse wstając z miejsca – ja o wiele lepiej się do tego nadaje.
- Clarisse – zaczął spokojnie centaur – ty już miałaś swoją misję.
- No i co z tego.
- To, że tym razem to właśnie oni zostali wybrani, a nie ty – rozejrzał się – czy ktoś ma jeszcze coś do dodania? - nikt się nie odezwał słysząc groźny ton koordynatora zajęć – w takim razie niech rozpoczną się śpiewy.
Obozowicze skierowali się w stronę ogniska pomrukując pod nosem, jednak po chwili rozbrzmiały wesołe śpiewy prowadzone jak zwykle przez domek Apolla. Stałam i przyglądałam się płomieniom. Po chwili doszła do mnie Thalia z Annabeth i Percy z Chrisem.
- No gratuluje dostaliście pierwszą misję – uśmiechnął się mój brat klepiąc po plecach Chrisa.
- Gdzie musicie się udać po strażnika? - zapytała ciekawska jasnowłosa córka Ateny – w ogóle jaki to rodzaj strażnika?
- Yosemite, smok – powiedziałam jej i poklepałam po plecach kiedy zakrztusiła się pitym napojem.
- Chyba żartujesz?
- Nie jak dobrze pamiętam tak właśnie powiedział Chejron.
- Ale to praktycznie drugi koniec państwa.
- Tak.
- Długa podróż nas czeka – dodał Chris.
- Kiedy wyruszacie? - zapytał Percy.
- Jutro z samego rana – odpowiedziała mu wciąż podekscytowana Thalia.
- Uważajcie na siebie – Annabeth popatrzyła na nas z niepokojem w oczach.
- Nie martw się damy sobie radę – uśmiechnęła się punka.
- Opiekuj się nią – Percy zwrócił się do syna Hefajstosa.
- Przecież wiesz, że będę.
- Wiem ale muszę ci przypominać – poklepał go po przyjacielsku.
Śpiewy dobiegły końca gdy rozbrzmiał dźwięk konchy. Wróciłam do domku, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i położyłam się spać. Jutro wyruszam na moją pierwszą misję...