Dni w obozie mijały mi
bardzo szybko. Nic ciekawego się w nim nie wydarzyło od odejścia
Victora. Mogę nawet stwierdzić, że było całkiem miło i
spokojnie, oczywiście pomijając dni, w których Clarisse wyzywała
mnie na pojedynek. Wtedy po prostu się na mnie wyżywała. Kilka dni
spędziłam z moim przyjacielem, Chrisem w przerwach jego pracy
nad... czymś, niestety nadal nie udało mi się od niego wyciągnąć
co dla mnie robi w kuźni. Każdego dnia rozmyślałam także o
moich uczuciach do niego. Do tej pory nie jestem ich pewna. Z
Annabeth znalazłam już wspólny język i szczerze mogę powiedzieć,
że jest świetna chociaż czasami nadal wścibska. Percy... mój
brat, jest niesamowity. Ostatnimi dniami dużo rozmawialiśmy,
wypytywaliśmy się o różne rzeczy. Wiele się o nim dowiedziałam.
Natomiast Thalia, punka jak na nią czasami mówię jest super
przyjaciółką. Spędziłam z nią bardzo dużo czasu.
Spacerowałyśmy, rozmawiałyśmy na różne tematy, czasami też o
Luke'u. Thalia podczas przechadzek opowiadała mi ich przygody przed
dotarciem do obozu. Odważyłam się także otworzyć kopertę, którą
zostawiła mi Melissa. Był niej list, w którym ponownie mnie
przepraszała za to wszystko oraz akt własności domku na wyspie i
klucze do niego, a także dokumenty bankowe i informacja, że hummer
jest w garażu pod apartamentem, który dostała moja mama. Bardzo
się ucieszyłam z tego hummera nawet jeśli na jazdę nim muszę
poczekać jeszcze parę lat. Przypomniało mi się nawet, że kiedyś
mówiłam Melissie jaki chciałabym samochód, że podoba mi się
hummer. Nie myślałam wtedy, że ona to wszystko zapamięta i
faktycznie go dostanę... Coś wspominała jak dobrze pamiętam,
ale... Nie chce się tym zadręczać. Mam teraz prawdziwą mamę i
brata, nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i spędzę z nią
trochę czasu. Bardzo chce ją lepiej poznać. Dowiedzieć się co
lubi i jaka jest... Jeszcze niecałe dwa miesiące i ją zobaczę...
Bardzo się z tego cieszę a także z tego, że Kronos odpuścił
sobie nawiedzanie mnie w snach. Martwię się jednak, że to cisza
przed burzą. Wstając z łóżka pewnego pięknego niedzielnego
poranka spojrzałam na kalendarz.
- 9 lipca – westchnęłam
– trzeba wstawać – wygramoliłam się spod ciepłej pierzyny,
zabrałam ubrania do przebrania i udałam się w kierunku łazienki.
Do domku wróciłam w doskonałym humorze z szerokim uśmiechem na
ustach, jak zwykle prysznic pomógł mi się rozbudzić.
- A ty jak zwykle już na
nogach – westchnął Percy gdy tylko weszłam.
- Nic na to nie poradzę,
że mój zegar biologiczny ma ustawiony budzik na tak wczesne godziny
– uśmiechnęłam się do niego. Percy tylko się zaśmiał i
wyszedł z domku. Dzień ciągnął mi się jak flaki z olejem.
Właśnie wybiła pora obiadu. Skierowałam się do pawilonu,
usiadłam przy stole i nałożyłam sobie trochę sałatki z fetą.
Inni obozowicze również zaczęli schodzić się na posiłek i w
pawilonie zrobiło się dość głośno. Rozejrzałam się
zauważając, że brakuje Chejrona i Pana D. A to było bardzo
dziwne, ponieważ zazwyczaj nie opuszczali posiłków. Spojrzałam na
stół Hefajstosa dostrzegając Chrisa, który wpatrywał się we
mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Pora obiadu dobiegała
końca kiedy do pawilonu wszedł jeden z satyrów i rozejrzał się
po zebranych.
- Thalia Grace, Oriana
Jackson i Chris Lynch proszeni są o udanie się do wielkiego domu –
oznajmił po czym odszedł w stronę lasu. Usłyszawszy to zdanie
spojrzałam zdziwionym wzrokiem na Thalie, a po chwili Chrisa,
wzruszyłam ramionami, wstałam i udałam się razem z nimi do
wielkiego domu. Zostaliśmy odprowadzeni zdziwionymi spojrzeniami i
szeptami innych obozowiczów..
- Wiecie o co może
chodzić? - zapytał Chris w drodze do domu.
- Nie mam zielonego
pojęcia – odpadłam wzruszając ramionami.
- Hmm zaraz się
przekonamy – mruknęła punka kiedy dochodziliśmy już do werandy.
Weszliśmy do salonu gdzie czekał na nas Chejron oraz pochrapujący
na fotelu Pan D.
- O jesteście już –
zaczął centaur spoglądając na nas – usiądźcie.
- Dlaczego nas tu
wezwałeś? - Thalia jak zawsze przeszła do sedna sprawy. Usiedliśmy
na kanapie w lamparcie cętki i czekaliśmy na wyjaśnienia.
- Jak zapewne słyszeliście
Pan D. - tu spojrzał na śpiącego w najlepsze boga wina – od
jakiegoś czasu poszukiwał strażnika, który strzegłby runa...
- Słyszeliśmy... -
odezwałam się zerkając w stronę fotela.
- Pan D. znalazł już
odpowiedniego kandydata na to stanowisko, a dokładniej smoka.
- Smoka? - Chris chyba
wolał się upewnić czy dobrze usłyszał.
- Tak. Pewna para
postanowiła wysłać do nas swoje dziecko by strzegło runa.
- Co to ma z nami
wspólnego? - Thalia jak zawsze chciała poznać konkrety.
- Chodzi o to, że to wy
macie sprowadzić tego smoka do naszego obozu... Jutro wyruszacie na
misję. Jako, że jesteście nowi w obozie i nie mieliście jeszcze
żadnych wypraw to właśnie wy zostaliście do niej wybrani.
- A ten smok nie może sam
przylecieć? - zadał pytanie Chris drapiąc się po głowie.
-Ten smok dopiero się
wykluje, a jak dobrze wiecie – spojrzał na nas – albo nie wiecie
smoki nie latają od razu po wykluciu.
- Czekaj, czekaj dobrze
zrozumiałam? Mamy sprowadzić tutaj smoka? - Thalia zrobiła wielkie
oczy.
- Tak właśnie tak.
- Gdzie? - zapytałam go.
- Musicie udać się do
Parku Narodowego Yosemite a dokładniej do wodospadu Ribbon tam
znajdziecie smoki.
- Na drugi koniec państwa?
- zdziwiłam się. Chejron spojrzał na mnie i pokiwał głową.
- Tak, dokładnie. Podróż
zajmie wam trochę czasu ale myślę, że sobie poradzicie. Tak jak
już wspominałem wyruszacie jutro z samego rana. Argus odwiezie was
na dworzec. Przygotujcie się.
- Dobra czyli jedziemy
odbieramy smoka i wracamy – odezwała się Thalia, kiedy
wychodziliśmy z salonu – łatwizna.
- Czemu mam wrażenie, że
to wcale nie będzie taka łatwizna – mruknął Chris.
- Trzeba być dobrej myśli
– odmruknęłam mu.
- Dobra to teraz musimy
iść się spakować – podekscytowana punka odwróciła się w
naszym kierunku – to na razie – pobiegła w stronę swojego
domku.