Bądź niczym bijące źródło,
nie zaś jak staw,
w którym zawsze stoi
ta sama woda. - Paulo Coelho

sobota, 21 marca 2015

25. Zostaliście wybrani by...

Dni w obozie mijały mi bardzo szybko. Nic ciekawego się w nim nie wydarzyło od odejścia Victora. Mogę nawet stwierdzić, że było całkiem miło i spokojnie, oczywiście pomijając dni, w których Clarisse wyzywała mnie na pojedynek. Wtedy po prostu się na mnie wyżywała. Kilka dni spędziłam z moim przyjacielem, Chrisem w przerwach jego pracy nad... czymś, niestety nadal nie udało mi się od niego wyciągnąć co dla mnie robi w kuźni. Każdego dnia rozmyślałam także o moich uczuciach do niego. Do tej pory nie jestem ich pewna. Z Annabeth znalazłam już wspólny język i szczerze mogę powiedzieć, że jest świetna chociaż czasami nadal wścibska. Percy... mój brat, jest niesamowity. Ostatnimi dniami dużo rozmawialiśmy, wypytywaliśmy się o różne rzeczy. Wiele się o nim dowiedziałam. Natomiast Thalia, punka jak na nią czasami mówię jest super przyjaciółką. Spędziłam z nią bardzo dużo czasu. Spacerowałyśmy, rozmawiałyśmy na różne tematy, czasami też o Luke'u. Thalia podczas przechadzek opowiadała mi ich przygody przed dotarciem do obozu. Odważyłam się także otworzyć kopertę, którą zostawiła mi Melissa. Był niej list, w którym ponownie mnie przepraszała za to wszystko oraz akt własności domku na wyspie i klucze do niego, a także dokumenty bankowe i informacja, że hummer jest w garażu pod apartamentem, który dostała moja mama. Bardzo się ucieszyłam z tego hummera nawet jeśli na jazdę nim muszę poczekać jeszcze parę lat. Przypomniało mi się nawet, że kiedyś mówiłam Melissie jaki chciałabym samochód, że podoba mi się hummer. Nie myślałam wtedy, że ona to wszystko zapamięta i faktycznie go dostanę... Coś wspominała jak dobrze pamiętam, ale... Nie chce się tym zadręczać. Mam teraz prawdziwą mamę i brata, nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i spędzę z nią trochę czasu. Bardzo chce ją lepiej poznać. Dowiedzieć się co lubi i jaka jest... Jeszcze niecałe dwa miesiące i ją zobaczę... Bardzo się z tego cieszę a także z tego, że Kronos odpuścił sobie nawiedzanie mnie w snach. Martwię się jednak, że to cisza przed burzą. Wstając z łóżka pewnego pięknego niedzielnego poranka spojrzałam na kalendarz.
- 9 lipca – westchnęłam – trzeba wstawać – wygramoliłam się spod ciepłej pierzyny, zabrałam ubrania do przebrania i udałam się w kierunku łazienki. Do domku wróciłam w doskonałym humorze z szerokim uśmiechem na ustach, jak zwykle prysznic pomógł mi się rozbudzić.
- A ty jak zwykle już na nogach – westchnął Percy gdy tylko weszłam.
- Nic na to nie poradzę, że mój zegar biologiczny ma ustawiony budzik na tak wczesne godziny – uśmiechnęłam się do niego. Percy tylko się zaśmiał i wyszedł z domku. Dzień ciągnął mi się jak flaki z olejem. Właśnie wybiła pora obiadu. Skierowałam się do pawilonu, usiadłam przy stole i nałożyłam sobie trochę sałatki z fetą. Inni obozowicze również zaczęli schodzić się na posiłek i w pawilonie zrobiło się dość głośno. Rozejrzałam się zauważając, że brakuje Chejrona i Pana D. A to było bardzo dziwne, ponieważ zazwyczaj nie opuszczali posiłków. Spojrzałam na stół Hefajstosa dostrzegając Chrisa, który wpatrywał się we mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Pora obiadu dobiegała końca kiedy do pawilonu wszedł jeden z satyrów i rozejrzał się po zebranych.
- Thalia Grace, Oriana Jackson i Chris Lynch proszeni są o udanie się do wielkiego domu – oznajmił po czym odszedł w stronę lasu. Usłyszawszy to zdanie spojrzałam zdziwionym wzrokiem na Thalie, a po chwili Chrisa, wzruszyłam ramionami, wstałam i udałam się razem z nimi do wielkiego domu. Zostaliśmy odprowadzeni zdziwionymi spojrzeniami i szeptami innych obozowiczów..
- Wiecie o co może chodzić? - zapytał Chris w drodze do domu.
- Nie mam zielonego pojęcia – odpadłam wzruszając ramionami.
- Hmm zaraz się przekonamy – mruknęła punka kiedy dochodziliśmy już do werandy. Weszliśmy do salonu gdzie czekał na nas Chejron oraz pochrapujący na fotelu Pan D.
- O jesteście już – zaczął centaur spoglądając na nas – usiądźcie.
- Dlaczego nas tu wezwałeś? - Thalia jak zawsze przeszła do sedna sprawy. Usiedliśmy na kanapie w lamparcie cętki i czekaliśmy na wyjaśnienia.
- Jak zapewne słyszeliście Pan D. - tu spojrzał na śpiącego w najlepsze boga wina – od jakiegoś czasu poszukiwał strażnika, który strzegłby runa...
- Słyszeliśmy... - odezwałam się zerkając w stronę fotela.
- Pan D. znalazł już odpowiedniego kandydata na to stanowisko, a dokładniej smoka.
- Smoka? - Chris chyba wolał się upewnić czy dobrze usłyszał.
- Tak. Pewna para postanowiła wysłać do nas swoje dziecko by strzegło runa.
- Co to ma z nami wspólnego? - Thalia jak zawsze chciała poznać konkrety.
- Chodzi o to, że to wy macie sprowadzić tego smoka do naszego obozu... Jutro wyruszacie na misję. Jako, że jesteście nowi w obozie i nie mieliście jeszcze żadnych wypraw to właśnie wy zostaliście do niej wybrani.
- A ten smok nie może sam przylecieć? - zadał pytanie Chris drapiąc się po głowie.
-Ten smok dopiero się wykluje, a jak dobrze wiecie – spojrzał na nas – albo nie wiecie smoki nie latają od razu po wykluciu.
- Czekaj, czekaj dobrze zrozumiałam? Mamy sprowadzić tutaj smoka? - Thalia zrobiła wielkie oczy.
- Tak właśnie tak.
- Gdzie? - zapytałam go.
- Musicie udać się do Parku Narodowego Yosemite a dokładniej do wodospadu Ribbon tam znajdziecie smoki.
- Na drugi koniec państwa? - zdziwiłam się. Chejron spojrzał na mnie i pokiwał głową.
- Tak, dokładnie. Podróż zajmie wam trochę czasu ale myślę, że sobie poradzicie. Tak jak już wspominałem wyruszacie jutro z samego rana. Argus odwiezie was na dworzec. Przygotujcie się.
- Dobra czyli jedziemy odbieramy smoka i wracamy – odezwała się Thalia, kiedy wychodziliśmy z salonu – łatwizna.
- Czemu mam wrażenie, że to wcale nie będzie taka łatwizna – mruknął Chris.
- Trzeba być dobrej myśli – odmruknęłam mu.
- Dobra to teraz musimy iść się spakować – podekscytowana punka odwróciła się w naszym kierunku – to na razie – pobiegła w stronę swojego domku.